🌹ROZDZIAŁ XIV🌹

162 19 29
                                    

Mówi się, że kiedy umiera artysta, bóg pozwala mu po raz ostatni pomalować niebo. Ten jeden musiał być niesamowicie utalentowanym człowiekiem, gdyż krajobraz, który stworzył, zapierał dech w piersiach. Tego wieczoru niebo malowało się w głębokiej czerwieni, pomarańczu i różu, a ostatnie promienie słońca przed zmierzchem padały na mokre od potu twarze Dantego i Nathana.

— TYLKO NA TYLE CIĘ STAĆ?! — wykrzyczał czarnowłosy, rzucając się na kuzyna z nożem do masła w ręku.

Jakimś cudem udało mu się przewrócić go na plecy i usiąść na nim okrakiem. Napierał na niego całym swoim ciężarem, a udami mocno ściskał jego boki, żeby nie mógł się wyswobodzić. Zamachnął się i wycelował cios prosto w jego klatkę piersiową, ostrze noża świsnęło w powietrzu. Nathan nie zawahał się nawet na moment, nie przerwał ruchu, jego dłoń z impetem sunęła w kierunku ciała. Dantemu w porę udało się go zablokować przedramieniem. Korzystając z ułamka sekundy, który sobie tym sposobem kupił, złapał za przegub kuzyna. Użył swojego ciała, aby przeturlać go pod siebie, a następnie wymierzyć cios prosto w głowę.

Pięść Redfielda zatrzymała się o włos od twarzy Nathana, a mimo tego ten odruchowo zacisnął oczy w oczekiwaniu na uderzenie. Kiedy go nie poczuł, niepewnie rozchylił powieki. Dante sprzedał mu pstryczka w skroń, po której spływały krople potu.

— Masz dość? — zapytał, wstając. Górując nad nim, podał mu rękę, którą chłopak przyjął i użył do podciągnięcia. Blondyn sięgnął po zawieszony na balustradzie tarasu ręcznik i otarł nim czoło oraz kark. Jego koszulka była przemoczona za sprawą intensywnego, godzinnego treningu.

— Prawie cię miałem — wysapał Nathan, zabierając kuzynowi ręcznik, po czym zawiesił go sobie na karku. Wypił łapczywie kilka łyków wody z butelki, czując ulgę na suchym gardle.

— W twoich snach. — Prychnął. — Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie tym nożem do masła.

Dante przykucnął i wyciągnął przedmiot ukryty pomiędzy źdźbłami trawy. Na wypolerowanej powierzchni zobaczył odbicie siebie oraz czerwonego nieba w tle. Obrócił nóż w palcach, po czym złapał za ostrze i wręczył broń jej właścicielowi, a on ujął metalowy uchwyt.

— Mam dość wysiłku fizycznego do końca życia. — Dmuchnął sobie w twarz, żeby pozbyć się z czoła opadających na niego niesfornych kosmyków. — Nie myślałeś, żeby trenować jakieś Taekwondo? Ju-jitsu? Karate?

— Chodziłem na karate, jak byłem dzieciakiem, ale szybko zrezygnowałem. Teraz już nie pamiętam nic z tamtych lekcji.

— Czemu zrezygnowałeś?

— Byłem cholernie niecierpliwy, bo nie wszystko mi wychodziło za pierwszym razem. Potem tata zaczął mnie uczyć Krav Magi w domu i nie pozwolił mi się tak łatwo poddać. — Nastolatek ruszył w kierunku tarasu i opadł ciężko na zestaw wypoczynkowy, a kuzyn poszedł w jego ślady. Wziął telefon ze stolika i zmrużył brwi, czytając zaległe wiadomości.

— Charlotte zaraz wpadnie na chwile — oznajmił. — Ale jestem głodny. Masz coś w lodówce?

— Babcia chyba coś ugotowała. — Redfield zamknął oczy i odchylił głowę, jednak nie potrafił ułożyć jej wygodnie, kiedy oparcie było tak niskie. Na moment wytężył zmysły, dzięki czemu usłyszał w oddali Roberts. Akurat tłumaczyła komuś, do czego będzie mogła założyć różowe dzwony, które dopiero kupiła na promocji. — Charlotte nie miała przyjść sama?

— A tego nie wiem. — Nathan wzruszył ramionami. — Ciężko jest przewidzieć jej kolejny ruch.

Furtka od ogrodu otworzyła się z lekkim skrzypnięciem, a po chwili zza rogu wyłoniła się Charlotte w towarzystwie Erin i Sky. Dante od razu uśmiechnął się na ich widok, machnął im ręką na powitanie. Jednocześnie widząc Freeman, pożałował, że nie poszedł od razu pod prysznic. Dziewczyny weszły na taras i położyły na podłodze swoje torby z zakupami, ale jedną z nich odłożyły na stolik. Nathan posłał im pytające spojrzenie.

Bez kontroli [Redfield #1]Where stories live. Discover now