1

67 8 5
                                    

Od pamiętnego dwudziestego pierwszego lipca minęły dwa lata. Przed szczątkami byłego miasta numer 3, July, zebrał się liczny tłum, żeby złożyć swoje kondolencje. Nawet po dwóch latach ból po utracie bliskich pozostaje żywy. Podejrzany, którego oskarża się o śmierć dziewięćdziesięciu procent mieszkańców, znany również jako Humanoid Typhoon, wciąż pozostaje na wolności. To demon, który w ciągu jednej nocy zmienił całe miasto w pusty krater. Smutek po utracie bliskich nigdy nie pójdzie w zapomnienie.

Nicholas D. Wolfwood wyciągnął zmęczoną rękę i wyłączył szumiące radio stojące na parapecie. Nie lubił słuchać zakłóceń, twierdził, że to one powodują jego problemy ze snem, których już od dłuższego czasu nie może się pozbyć. Obrzucił wzrokiem duszny pokój, który, za wszystkie kolekcjonowane od kilku miesięcy drobniaki, wynajął na jedną noc.

Podciągnął się do siadu, wzdychając głośno. Przegrzebał kieszenie; papierosy znalazł w marynarce niedbale rzuconej na podłogę koło łóżka. Zręcznie obrócił zapalniczkę w palcach, drugą ręką wysuwając tytoń z małej tekturowej paczki. Zaciągnął się siwym dymem, czując, jak owiewa jego mózg, mieszając się z krwią i płynem rdzeniowym, nadając im szarawą, brudną barwę.

Był głodny. Czuł to. Od prawie dwóch dni nie miał niczego na języku. Palenie uśmierzało głód, ale niestety nie na tak długo, jak by chciał. Zwlekł się ze skrzypiącego materaca i ruszył w stronę drzwi, spoglądając na swój szczelnie owinięty płótnem krzyż. Kluczyk schował do wewnętrznej kieszeni marynarki i zszedł do baru, mając nadzieję, że kobieta za ladą się nad nim ulituje.

Za strawę zgodził się odpracować jej wartość, myjąc podłogi w całym przybytku. Po kilku dniach harówki jednak, właścicielka stała się sceptyczna co do jego próśb. Powiedziała, że za czyste podłogi nie kupi wody importowanej z najbliższego miasta, nie uzupełni zapasów żywności ani nie odłoży pieniędzy na modernizację karczmy.

W zimną noc wyrzuciła go na zmarznięty piach, nie pozostawiając mu wyboru, jak tylko tułać się po bezlitosnej pustyni w poszukiwaniu nowego miejsca do spania.

*

Palące słońce świeciło Nicholasowi prosto w twarz. Leżał na piasku, oparty głową o karabin, który cały czas taszczył ze sobą, dokładając sobie dodatkowego ciężaru, i bawił się okularami, zsuwając je na czubek nosa i wsuwając je z powrotem.

Papierosy skończyły mu się dwa dni wcześniej, w zapalniczce gazu zabrakło wczoraj, a wody nie miał ze sobą prawie od początku – swoje pół bukłaka wypił do południa pierwszego dnia.

Nie sądził, że ktoś go znajdzie. Całe życie musiał polegać tylko na sobie, nawet jego przybranego brata – Livio – nastawiono przeciwko niemu, mimo że kiedyś darzył go szczerą miłością i traktował jak prawdziwą rodzinę. Żywił resztki nadziei, że znajdzie w sobie jakieś resztki siły, żeby się podnieść i spróbować przejść jeszcze trochę.

Szukał czegoś, gdzie mógłby się zatrzymać, już szósty dzień; tak mu się wydawało, o ile nie pomylił się w liczeniu wschodów i zachodów słońca. Czuł, że jest bliski omdlenia – nie jadł nic prawie od tygodnia, nie pił też od kilku dni. Ledwo spał, nocą męczyły go drgawki spowodowane wycieńczeniem i niekończące się, nawracające koszmary. Śniło mu się, że jest ze starymi przyjaciółmi – Vashem, Meryl i Roberto. Że podróżuje z nimi od miasta do miasta, pakując się w niepotrzebne tarapaty, ale, o dziwo, zawsze wychodząc z nich cało. W jego snach była jego dawna rzeczywistość, jeszcze sprzed katastrofy w July, w której na zawsze stracił bliskich. W środku nocy budził się zlany potem na zimnym piasku pod bezchmurnym, rozgwieżdżonym niebem, tęskniąc za ich twarzami i roześmianymi głosami.

Cheers, my dear | VashWood [Trigun Stampede]Where stories live. Discover now