4

58 5 4
                                    

Słońce było wysoko. Swoim palącym blaskiem oświetlało pustynię na No Man's Land, zabraniając mieszkańcom planety swawolnych wędrówek po rozgrzanym piasku, ostrzegając piekielnym gorącem.

Vash smacznie spał na pomiętym prześcieradle, koc zupełnie zrzuciwszy na podłogę, nie mając zamiaru zwlekać się z łóżka przez zmierzchem. Nie chciał się przyznać sam przed sobą, ale nocna rozmowa z Wolfwoodem - w ogóle całe to niespodziewane spotkanie - zmęczyło go psychicznie. Po nocy spędzonej na dachu długo nie mógł zasnąć, zastanawiając się, jakim cudem jego stary przyjaciel przeżył eksplozję July, jakim cudem trafił akurat w to samo miejsce, co dwa lata temu on sam, i, co najważniejsze, jak teraz będzie wyglądała ich relacja, w której zaliczyli dosyć - jak na cały okres znajomości - długą przerwę. Analizował wiele scenariuszy: czy wrócą do starych stosunków? czy po kilku dniach zrezygnują z jej odnawiania, zauważywszy, że bezapelacyjnie skazana jest na porażkę? czy postanowią coś zupełnie innego, czego obu teraz nie sposób nawet sobie wyobrazić? Pogrążony w tych myślach w końcu zasnął, przegrywając walkę z obezwładniającym zmęczeniem.

Wolfwood natomiast nie poddał się krainie snu. Jego wciąż nieustępujące problemy ze bezsennością nie pozwoliły mu swobodnie oddać się w objęcia Morfeusza. Zdrzemnął się trzy godziny, w połowie jednak czuwając; od dawna nie mógł doświadczyć spokojnego, długiego snu. Pod łóżkiem znalazł starą książkę, opowiadającą o przygodach na oceanie, którego lazurowy bezkres Nicholas mógł sobie jedynie wyobrażać. Dzięki linijkom tekstu przypomniał sobie komorę z roślinami na statku Home, który kiedyś odwiedził z kompanią dawnych przyjaciół. Był ciekawy, czy wizja autora opowieści, dzięki zaawansowanej technologii, kiedyś będzie w stanie się ziścić. Miał nadzieję, że jeśli kiedyś - jeszcze za jego życia - do tego dojdzie, to w morską podróż zabierze ze sobą Vasha.

Postanowił, że przejdzie się po karczmie, chcąc rozruszać zdrętwiałe nogi. Zanim opuścił pokój, stwierdził, że weźmie prysznic, chcąc spłukać z siebie pot zmieszany z roztargnieniem ledwie przespanej nocy.

Woda w łaźni, mimo że niezbyt czysta - po wybuchu miasta numer 3 inne osady wciąż borykały się z problemem jej pozyskania - zmyła z Wolfwooda resztki zmęczenia, zwracając mu świeżość umysłu. Chciał odwiedzić Vasha, usłyszeć jego miły głos, po prostu z nim pobyć. Jego obecność dziwnym sposobem działała na niego kojąco. Stwierdził jednak, że narzucanie się po tak niespodziewanym spotkaniu i nie do końca przyjemnej - Nicholas musiał przyznać, że być może zareagował zbyt gwałtownie i ostro - pierwszej rozmowie po tak długim czasie rozłąki nie jest właściwym rozwiązaniem. Zdecydował, że da Vashowi więcej przestrzeni.

*

Wolfwood siedział na dachu - dokładnie w tym samym miejscu, co poprzedniej nocy - czekając, aż Vash wejdzie po drabinie. Srebrne światło księżyców wiszących na czarnym niebie rzucało na jego blond kosmyki skrzącą się poświatę, nadając im magicznego wyglądu. Z jedną ręką szło mu wolniej, ale Nicholas, powstrzymując się od wtrącenia kąśliwej uwagi (bo w jego głowie pojawiły się już trzy na ten temat), czekał w ciszy, aż drugi do niego dołączy. Nie chciał wszystkiego zepsuć. Nie chciał stracić osoby, która jakimś cudem uśmierza ból samotności. Znowu.

Kiedy Vash zajął miejsce obok, drugi wręczył mu wypełniony po brzegi kieliszek.

- No to - zaczął - za starą znajomość - stuknął w kieliszek blondyna, biorąc duży łyk alkoholu. Pozostały koniak ledwo zakrywał dno.

Wpatrzył się w Vasha obserwującego gwiazdy rozsiane po niebie, którego kieliszek wciąż pozostawał pełny.

- Koguciku - szturchnął go łokciem. - Mówiłem, że dzisiaj ci nie odpuszczę, więc ci nie odpuszczę. Pij - ruchem podbródka wskazał na szkło. Vash przeniósł wzrok na zawartość kieliszka. - Jak nie lubisz koniaku, to trzeba było mówić. Tam na dole mają dużo butelek.

- Nie, nie o to chodzi - Wolfwoodowi wydało się, że kąciki ust drugiego lekko się uniosły. Znów wpatrzył się w niebo. - Myślałeś kiedyś jak wygląda kosmos? - W jego oczach odbijały się tuziny gwiazd.

- Parę razy - wzruszył ramionami. - A ty?

- Cały czas myślę. Gdzieś tam jest planeta, z której pochodziła Rem i wszyscy ludzie, których statki rozbiły się na No Man's Land - posmutniał, wracając myślami do wielkiego upadku, ale momentalnie udało mu się pokonać przygnębienie. - Mówiła, że nazywa się Ziemia. I że w większości jest pokryta wodą. Ma morza i oceany, wodę w każdym kolorze - wyglądał, jakby jego wzrok przebijał się przez gwiazdy i trafiał wprost na odległy świat - błękitną, kobaltową, szafirową... A przynajmniej kiedyś tak, było, dopóki ludzie doszczętnie jej nie zniszczyli - spojrzał na Wolfwooda, wracając na dach starej karczmy. - Chciałbym, żeby to miejsce też kiedyś takie było. Szkoda, że to niemożliwe.

Przeszywająca cisza rozsiała się między nimi. Nagle Nicholas znienacka wyjął kieliszek Vasha i pochłonął jednym haustem, wycierając usta wierchem dłoni.

- I tak byś tego nie wypił - wyjaśnił, spoglądając na jego zaskoczoną twarz.

- Jaa... - zawahał się. - Nie. Pewnie nie, masz rację - uśmiechnął się pogodnie.

Wolfwoodowi brakowało tego uśmiechu, tego rozświetlającego każdy, nawet najbardziej podły, poranek, dającego dawkę pozytywnej energii na resztę dnia. I jakoś, sam nawet nie wiedział, jak do tego doszło, też się uśmiechnął, odwdzięczając się Vashowi tym samym. Bo zasługiwał na to od niego już dawno.

*

Następnej nocy Wolfwood dał Vashowi książkę, którą znalazł pod łóżkiem. Stwierdził, że to on zrobi z niej większy pożytek. I że dzięki niej, chociaż pozornie, będzie bliżej spełnienia marzeń.

Tym razem blondyn też nie tknął zawartości swojego kieliszka, mimo że, zamiast koniaku, miał w nim słodką nalewkę.

Znów rozmawiali o marzeniach, o morzu i niekończącym się błękicie oceanicznych wód. Jakaś niewidzialna ściana, która wcześniej między nimi była, pękła, odsłaniając barierę ich dawnej znajomości. Trzy noce wystarczyły, żeby wrócili do dawnych stosunków, znów będąc przyjaciółmi, a nie tylko dwoma cieniami, mijającymi się wewnątrz drewnianych korytarzy starego przybytku.

- A dlaczego akurat długie włosy? Co ci się tam nazmieniało? - Wolfwood rozczochrał blond kosmyki, pochylając się w stronę drugiego.

- Bo jakoś... - zatoczył wzrokiem duże koło - tak nikt mnie nie rozpoznaje - Nicholas uniósł brew - poza tobą, rzecz jasna - zmieszał się, zakrywając to uśmiechem. - No i z jedną ręką wcale nie jest tak łatwo się ostrzyc.

- A nie mogłeś kogoś poprosić?

- T-tak, ale...

- Rozumiem - pokazał otwarte dłonie. - Eriks ma długie włosy, Vash jest kogucikiem, teraz jesteś Eriksem.

- Noo... - pomyślał chwilę, drapiąc się w tył głowy. - Chyba - znów uśmiechnął się usprawiedliwiająco.

- A dalej masz drugą rękę? Chowasz ją pod łóżkiem? - zażartował z podejrzliwym uśmieszkiem.

- Zniszczyła się w July.

- A kolczyk?

- Kolczyk mam. Jest w szufladzie w szafce obok łóżka.

- Możesz go jutro założyć. Pasuje ci - wystawił rękę, zakładając mu pasmo włosów, dyndające przy twarzy, za lewe ucho. Vash zarumienił się na sam dotyk. Wolfwood gwałtownie cofnął rękę, udając, że ta sytuacja nigdy nie miała miejsca. Odchrząknął.

Siedzieli tak w ciszy, aż dobiegło ich pianie koguta, zwiastujące niedaleki w czasie wschód słońca i nawrót palącej temperatury.

- Powinniśmy już zejść - tym razem to Vash zaczął. - Dzisiaj wracają mieszkańcy - spojrzał pod zwisające z kalenicy nogi, obrzucając wzrokiem dach.

- Ale przyjdziemy tu jutro - słowa drugiego były ewidentnym stwierdzeniem, jakby nie dawał mu ani krzty wyboru w tej kwestii.

- Dobrze, Wolfwood - przytaknął już na dole, po tym, jak zeszli z drabiny prowadzącej na zakurzony strych. - Z chęcią.

Cheers, my dear | VashWood [Trigun Stampede]Where stories live. Discover now