2

39 7 6
                                    

Nicholasa obudziły kroki. W schowku pod schodami, w którym spał złożony na stercie prześcieradeł, nie było okien, więc nie wiedział, czy już słońce już wzeszło. Nie ruszył się, nasłuchując.

Kroki zbliżyły się, mijając drzwi do kanciapy, i ucichły, prawdopodobnie mając swój koniec w głównej jadalni karczmy. Wolfwood przyłożył ucho do wejścia. Ciche stukanie podeszw o stary parkiet wibrowało w cienkim drewnie drzwi, pozwalając mu zorientować się dokładniej, gdzie wybiera się ten, do którego należą. Po chwili ciszy do jego uszu dobiegł długi, lekko zabrudzony wiekiem strun, pojedynczy dźwięk naciskanego fortepianowego klawisza. Zaraz po nim kolejny.

Nicholasowi przeszło przez myśl, że ten, kto szwenda się po nocy, najwyraźniej lubi nokturny. Ten jednak sprawiał wrażenie wybrakowanego, dźwięki następowały po sobie powoli, z trudem składając się w niekompletną, krzywo złożoną całość.

Postanowił wyjść. Nie miał zamiaru dłużej leżeć na pachnących krochmalem prześcieradłach w ciasnej klitce, w której nie może się nawet wyprostować.

Ten, który stał przy pianinie, jedną ręką wciąż naciskając na klawisz, którego nuta już ucichła, nawet się nie odwrócił. Jasne w świetle błękitnych promieni księżyca wpadających przez okno włosy spływały mu na ramiona okryte białą koszulą. Lewy rękaw smętnie wisiał wzdłuż jego ciała, zbędny z braku górnej kończyny.

Nicholas zrobił krok w jego stronę, zastanawiając się czy to możliwe, że tajemniczy jegomość go nie usłyszał. Był pewien, że, chociażby przeklinając przy tym, jak wychodząc z „sypialni" uderzył się w głowę, narobił wystarczająco hałasu.

- Ej! – zawołał na nieruchomego nocnego szwendacza, zupełnie nie dbając o to, że może obudzić któregoś z gości zajazdu. – Masz robale w uszach?

Blondwłosy się nie odwrócił.

- Spójrz na mnie chociaż, jak do ciebie gadam, jesteś z wosku, czy jak?! – podszedł całkiem blisko, łapiąc go za ramię. Pod białym materiałem poczuł nierówności gęsto pokrytej bliznami skóry. Cofnął rękę, zdając sobie sprawę, przez co ten mężczyzna musiał przejść.

Patrzył, jak się odwraca, spoglądając na niego jednym okiem, drugie mając zasłonięte przez spadające na twarz kosmyki. Zgrabnie go wyminął, kierując się w stronę dolnego korytarza wypełnionego szeregiem drzwi do gościnnych pokojów.

Wolfwood odprowadził go wzrokiem, aż zniknął za załomem ściany. Znał takie samo błękitne spojrzenie. Miała je osoba, z której ewentualną śmiercią nigdy się nie pogodził i, mimo że widział eksplozję July, w której brała udział, wciąż żywił ogromną nadzieję, że żyje.

*

Słowa Berta przeplatały się z brzękiem łyżki o metalową miskę, z której Nicolas jadł mannowy kleik. Takie śniadanie nie było spełnieniem jego marzeń, ale wolał zjeść to, niż cierpieć na dolegliwości wywołane pustym żołądkiem.

Chłopiec opowiadał mu więcej o tajemniczym mężczyźnie – mówił, że po nocach snuje się jak duch, a za dnia prawie w ogóle nie wychodzi z pokoju. Trzeba mu przynosić jedzenie, bo sam nigdy się o nie nie ubiega, a i tak z jego talerzy mało co znika. Nie wiadomo, co robi, kiedy jest sam, a kiedy wychodzi po zmroku, gdy wszyscy inni goście śpią, gra na starym pianinie w głównej jadalni, tylko że jego utwory są dziwnie wybrakowane.

Wolfwood słuchał, znając już ostatni z faktów. Zeszłej nocy stanął z podejrzanym jegomościem twarzą w twarz, ale ten zręcznie uniknął rozmowy. Nie myślał sobie tak szybko odpuszczać, chciał męczyć go tak długo, aż zmusi go do wyduszenia z siebie czegokolwiek. Pragnął wiedzieć, czy, skoro mężczyzna uczestniczył w katastrofie w July, jest szansa, że wie coś o Vashu.

*

Nocą znowu obudziły go kroki. Cicho, pilnując, żeby nie skrzypiały, uchylił drzwi od schowka na prześcieradła i wyszedł ze swojej kryjówki. Zastał blondwłosego tam, gdzie wcześniej, także grającego nierówną, powolną melodię. Zanim otworzył usta, przypatrywał mu się chwilę – stojąc kilka kroków od niego dostrzegł dreszcz, lekkie wzdrygnięcie, które przebiegło mu po plecach okrytych luźnym materiałem odzienia.

- Drugi raz się spotykamy, a ty dalej nic? – Wolfwood przechylił głowę, jednak nie podchodząc bliżej. Czekał, mając nadzieję, że drugi jednak odpowie. – Byłeś wtedy w July, tak? – spytał stanowczo, a stojący tyłem mężczyzna na te słowa wyżej uniósł głowę, pochyloną wcześniej nad instrumentem. – Przeżyłeś to, więc musiałeś widzieć eksplozję. Wiesz, co się stało z Vashem the Stampede? Widziałeś go potem? Skoro ciągle go szukają te psy, które chcą mu uciąć łeb, to musi gdzieś się chować.

- Dlaczego chcesz to wiedzieć? – odparł niskim głosem, zabierając dłoń z białych klawiszy.

- Bo chcę go znaleźć – odparł z defensywą.

- Po co? Żeby zgarnąć te sześćdziesiąt milionów? – jego głos dalej był obojętny, jakby zalała go tafla wody bez najmniejszej zmarszczki. Wciąż stał do Nicolasa plecami.

- Gdzieś mam tą forsę, chcę...

- Nie pomyślałeś nigdy, że Humanoid Typhoon wcale nie chce być znaleziony? Może woli zostać sam, nie wplątując się już więcej w katastrofę za katastrofą?

- Mówisz, jakbyś dokładnie wiedział, czego chce.

- Zrobiłbym tak na jego miejscu.

- Co ty możesz wiedzieć? Nie masz pojęcia, jaki jest Vash. Znasz go tylko z opowieści – zmarszczył brwi w uczuciu narastającego gniewu.

- Masz rację, znam go tylko z opowieści. Nie mam pojęcia, jak by postąpił. Wybacz, ale jestem zmęczony. Nie będę ci zabierał czasu.

Mężczyzna odwrócił się i ze spuszczoną głową skierował się w stronę swoich drzwi. Wolfwood nie chciał dać mu odejść. Złapał za pusty rękaw jego białej koszuli, ale blondyn w porę zdołał się wyślizgnąć. Odwrócił się kilka kroków dalej i posłał mu zimne, przeszywające mrok spojrzenie, zapinając dwa górne guziki, które rozpięły się, gdy Nicolas pociągnął za rękaw. Ciemnowłosy zauważył, że na jego piersi po lewej stronie krzyżują się metalowe druty. Ledwo zauważalnie uchylił usta, zdając sobie sprawę, o ile bliżej celu może być.

Blondyn odwrócił się i odszedł, zostawiając go samego w ciemnej jadalni, z myślami wrzącymi w wielkim kotle wątpliwości.

*

Kolejnej nocy Nicholas nie wyszedł na spotkanie. Nie był w stanie zmrużyć oka aż do świtu i zasnął dopiero, kiedy w karczmie zaczynała się poranna krzątanina. Cały czas myślał o Eriksie; po tym, co zobaczył, świadomość, że to on może być osobą, której szuka, nie przestawała pulsować mu w głowie.

Układał sobie w głowie wygląd Vasha, stopniowo go wyostrzał i dopracowywał: przypominał sobie słoneczny kolor jego postawionych włosów, błękit tęczówek w kolorze bystrego strumienia patrzących znad okularów, zza których świat musiał wyglądać na bardziej przyjazny niż w rzeczywistości był, dołeczki towarzyszące każdemu jego uśmiechowi, okrągły kolczyk dyndający za każdym razem, kiedy w zamyśleniu przechylał głowę i w końcu tuziny blizn, które pokrywały jego ciało, dając świadectwo próby obrony ludzkości przed nią samą na koszt prawie własnego życia. Ten sam kolor włosów i takie samo spojrzenie posiadał Eriks, który twierdził, że Humanoid Typhoon woli się ukrywać, niż zostać znalezionym i wpadać w niekończące się tarapaty.

Wolfwood wyjął rękę spod głowy i wyciągnął ją do sufitu, a jej palce zginęły w ciemności. Elementy jego układanki składały się w logiczną całość, a ostatnim puzzlem miało być jedno trafne pytanie skierowane do tajemniczego mieszkańca zajazdu. Chyba, że jego odpowiedź zburzy całą sieć i rozsypie puzzle, jak rozsypane są dźwięki jego nocnej gry. 

Cheers, my dear | VashWood [Trigun Stampede]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz