Głośne stukanie butów o drewniane panele złapało Wolfwoooda za fraki pomiętej koszuli i coraz niemiłosiernej ciągnęło go w stronę jawy, nie chcąc dać mu szansy na spokoje przywitanie poranka. Właściciele i goście zajazdu wrócili z pielgrzymki, u której celu leżało upadłe July, poprzedniego dnia, kiedy słońce było najwyżej, co jednoznacznie zabrało jemu i Vashowi prywatność.
Nicholas, z braku środków do zapłaty, wciąż pozostawał lokatorem incognito zamieszkującym schowek pod schodami, mogąc w nim co najwyżej usiąść i wyprostować ręce do przodu w celu rozciągnięcia się po niewygodnej drzemce. Do spotkań ze starym kompanem pozostała mu noc – jej zaletą był fakt, że przynajmniej wtedy słońce nie chciało ich usmażyć, używając pustyni jako patelni i piasku jako wrzącego oleju.
Kiedy kroki się przerzedziły, gdzieś pomiędzy wygłuszonym gwarem rozmów a metalowym obijaniem się garnków dochodzącym z kuchni, do uszu Wolfwooda dobiegł stukot małych butów, zbliżających się do jego kryjówki. Po chwili drzwiczki się otworzyły, a do środka wsunęła się głowa Berta, który wesoło szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Przysunął mu talerz z kawałkiem mięsa i garścią ziarenek zielonego groszku.
- Zabrałem z kuchni – oznajmił, dumy z siebie. – Kucharz jest ślepy jak kret, więc nawet mnie nie zauważył.
- Dzięki – odłożył naczynie między nogami, chcąc poczekać, aż chłopiec wyjdzie, żeby przed jedzeniem odmówić krótką modlitwę. – Nie sprawdzałeś może, co u Eriksa? – pochwalił się w myślach, że nie zapomniał nazwać go fałszywym imieniem.
Bert przekrzywił głowę w zdziwieniu pytaniem, ukradkiem spoglądając, czy ktoś nie zbliża się do schowka na prześcieradła. Na szczęście nie zobaczył nikogo.
- Dlaczego pytasz? – przyciszył głos.
- Tak po prostu, dużo ciekawych informacji ze świata tu nie mam – wzruszył ramionami, siadając prosto, chcąc uniknąć późniejszego bólu mięśni spowodowanego leżeniem w skręconej pozycji.
- Rozmawiałeś z nim, jak nas nie było? – zaciekawił się. – Powiedział ci coś? – jego oczy zalśniły z zachwytu, kiedy pomyślał, że naprawdę mógłby się dowiedzieć, co za zasłoną blond włosów kryje tajemniczy, zwykle milczący gość zajazdu.
- Zamieniliśmy dwa słowa, w zasadzie nic konkretnego – wykrzywił usta. – On niewiele pamięta – sięgnął po papierosy leżące pod przeciwną ścianą. Zapalił jednego, z przyzwyczajenia osłaniając płomień zapalniczki dłonią.
Wydało mu się, że chłopiec posmutniał.
- To szkoda, myślałem, że uda wam się porozmawiać.
- Może się jeszcze uda – rzucił, nie chcąc dawać mu zbyt wiele nadziei. Pragnął zachować relację z Vashem dla siebie, mieć ją na wyłączność. Wciąż wstydził się tego przed sobą przyznać, ale naprawdę za nim tęsknił i odczuwalnie brakowało mu tego magnetycznego na wszelkiej maści kłopoty kogucika ze sztuczną ręką.
Bert chciał odpowiedzieć, ale odwiodło go od tego wołanie mamy, która chciała, żeby pomógł jej z roznoszeniem talerzy gościom karczmy.
- Muszę iść – oznajmił, wstając z klęku. – Potem mogę zobaczyć, co u Eriksa, jeśli chcesz.
- Nie musisz – przelotnie zerknął na swój prawie wystygnięty posiłek. „W nocy sam to zrobię" dokończył w myślach. – Tak spytałem – wzruszył ramionami, a oboje jeszcze raz usłyszeli wykrzyczane żeńskim głosem imię chłopca.
- Idę, mamo! – odkrzyknął. – Smacznego – miło uśmiechnął się do Wolfwooda, zamykając drzwiczki klaustrofobicznego schowka.
Nicholasowi przeszło przez myśl, że Bert to niezwykle miły i uczynny dzieciak – gdyby nie on, bo nikt inny przecież nie wiedział o obecności duchownego, dalej tułałby się po bezlitosnej pustyni. Albo dawno by tam zdechł, nie widząc więcej sensu w nierównej walce z gorącem, pragnieniem, głodem i wycieńczeniem.
![](https://img.wattpad.com/cover/344502562-288-k87440.jpg)
YOU ARE READING
Cheers, my dear | VashWood [Trigun Stampede]
FanfictionVash od zawsze kochał ludzi. Tę miłość zaszczepiła w nim Rem, która wierzyła w to, że potrafią się zmienić. Nawet raj ofiarowany mu przez brata nie zdołał zmienić jego spojrzenia, pomimo że to właśnie oni - ludzie - od zawsze byli źródłem jego cierp...