5

25 1 2
                                    

Głośne stukanie butów o drewniane panele złapało Wolfwoooda za fraki pomiętej koszuli i coraz niemiłosiernej ciągnęło go w stronę jawy, nie chcąc dać mu szansy na spokoje przywitanie poranka. Właściciele i goście zajazdu wrócili z pielgrzymki, u której celu leżało upadłe July, poprzedniego dnia, kiedy słońce było najwyżej, co jednoznacznie zabrało jemu i Vashowi prywatność.

Nicholas, z braku środków do zapłaty, wciąż pozostawał lokatorem incognito zamieszkującym schowek pod schodami, mogąc w nim co najwyżej usiąść i wyprostować ręce do przodu w celu rozciągnięcia się po niewygodnej drzemce. Do spotkań ze starym kompanem pozostała mu noc – jej zaletą był fakt, że przynajmniej wtedy słońce nie chciało ich usmażyć, używając pustyni jako patelni i piasku jako wrzącego oleju.

Kiedy kroki się przerzedziły, gdzieś pomiędzy wygłuszonym gwarem rozmów a metalowym obijaniem się garnków dochodzącym z kuchni, do uszu Wolfwooda dobiegł stukot małych butów, zbliżających się do jego kryjówki. Po chwili drzwiczki się otworzyły, a do środka wsunęła się głowa Berta, który wesoło szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Przysunął mu talerz z kawałkiem mięsa i garścią ziarenek zielonego groszku.

- Zabrałem z kuchni – oznajmił, dumy z siebie. – Kucharz jest ślepy jak kret, więc nawet mnie nie zauważył.

- Dzięki – odłożył naczynie między nogami, chcąc poczekać, aż chłopiec wyjdzie, żeby przed jedzeniem odmówić krótką modlitwę. – Nie sprawdzałeś może, co u Eriksa? – pochwalił się w myślach, że nie zapomniał nazwać go fałszywym imieniem.

Bert przekrzywił głowę w zdziwieniu pytaniem, ukradkiem spoglądając, czy ktoś nie zbliża się do schowka na prześcieradła. Na szczęście nie zobaczył nikogo.

- Dlaczego pytasz? – przyciszył głos.

- Tak po prostu, dużo ciekawych informacji ze świata tu nie mam – wzruszył ramionami, siadając prosto, chcąc uniknąć późniejszego bólu mięśni spowodowanego leżeniem w skręconej pozycji.

- Rozmawiałeś z nim, jak nas nie było? – zaciekawił się. – Powiedział ci coś? – jego oczy zalśniły z zachwytu, kiedy pomyślał, że naprawdę mógłby się dowiedzieć, co za zasłoną blond włosów kryje tajemniczy, zwykle milczący gość zajazdu.

- Zamieniliśmy dwa słowa, w zasadzie nic konkretnego – wykrzywił usta. – On niewiele pamięta – sięgnął po papierosy leżące pod przeciwną ścianą. Zapalił jednego, z przyzwyczajenia osłaniając płomień zapalniczki dłonią.

Wydało mu się, że chłopiec posmutniał.

- To szkoda, myślałem, że uda wam się porozmawiać.

- Może się jeszcze uda – rzucił, nie chcąc dawać mu zbyt wiele nadziei. Pragnął zachować relację z Vashem dla siebie, mieć ją na wyłączność. Wciąż wstydził się tego przed sobą przyznać, ale naprawdę za nim tęsknił i odczuwalnie brakowało mu tego magnetycznego na wszelkiej maści kłopoty kogucika ze sztuczną ręką.

Bert chciał odpowiedzieć, ale odwiodło go od tego wołanie mamy, która chciała, żeby pomógł jej z roznoszeniem talerzy gościom karczmy.

- Muszę iść – oznajmił, wstając z klęku. – Potem mogę zobaczyć, co u Eriksa, jeśli chcesz.

- Nie musisz – przelotnie zerknął na swój prawie wystygnięty posiłek. „W nocy sam to zrobię" dokończył w myślach. – Tak spytałem – wzruszył ramionami, a oboje jeszcze raz usłyszeli wykrzyczane żeńskim głosem imię chłopca.

- Idę, mamo! – odkrzyknął. – Smacznego – miło uśmiechnął się do Wolfwooda, zamykając drzwiczki klaustrofobicznego schowka.

Nicholasowi przeszło przez myśl, że Bert to niezwykle miły i uczynny dzieciak – gdyby nie on, bo nikt inny przecież nie wiedział o obecności duchownego, dalej tułałby się po bezlitosnej pustyni. Albo dawno by tam zdechł, nie widząc więcej sensu w nierównej walce z gorącem, pragnieniem, głodem i wycieńczeniem.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 30 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Cheers, my dear | VashWood [Trigun Stampede]Where stories live. Discover now