Rozdział 1

761 50 27
                                    


"W głębokich jaskiniach umysłu wciąż kryją się potwory, które nas pożerają." - Rafael Ábalos


- Znowu siedzisz nad tą sprawą? - Skarcił mnie Connor, komendant mojego oddziału. - Minęło już sześć lat, odkąd uciekłaś. Już dawno powinnaś dać sobie z tym spokój.

Włoski stanęły mi na karku a ciało oblał zimny pot, gdy tylko wspomnienia we mnie uderzyły. Za każdym razem miałam ochotę krzyczeć z frustracji, jednak mój szef wysłałby mnie za to do domu.

Wiem, bo już raz tak zrobił.

- Nie odnajdę spokoju, dopóki go nie znajdę, komendancie. - Oznajmiłam, wbijając paznokcie w skórę na przedramionach.

Przygryzłam brzeg długopisu ponownie przeglądając wszystko, co udało mi się przez te kilka lat zebrać. Były to jedynie moje notatki i zeznania, które spisano, gdy trafiłam tu zaraz po tym, jak wydostałam się ze stworzonego specjalnie dla mnie piekła.

- I niby jak chcesz to zrobić? - Zapytał unosząc jedną brew. - Nie znaleziono żadnego materiału genetycznego ani na tobie, ani w tobie.

Miałam ochotę rozwalić mu twarz za ten tekst. Zamiast tego mocniej wbiłam paznokcie w skórę, czując, jak przyjemne pieczenie z każdą chwilą coraz bardziej się nasila.

- Nie masz pojęcia jak wygląda. Nie pamiętasz nawet jak wyglądał dom. Byłaś zbyt roztrzęsiona, kiedy uciekałaś. W dodatku marnujesz nasze pieniądze. Sąd już dawno uznał, że sprawa nie jest warta świeczki zważając na fakt, że niemal za każdym razem...

- Dosyć! - Krzyknęłam, nie chcąc słuchać, jak po raz kolejny upokarza mnie w pracy. - Myślisz, że ja kurwa, tego chciałam? - Warknęłam unosząc się z miejsca. - Orgazm to reakcja obronna podczas gwałtu. Wujek google jest darmowy, panie komendancie.

- Ta sprawa cię niszczy, Rebel.

- Nie odpuszczę. - Powiedziałam pewnie unosząc podbródek.

Connor wypuścił z ust zduszony oddech. Ramiona mu opadły w geście rezygnacji. Wiedziałam, że jeszcze wróci do tego tematu, jednak byłam mu wdzięczna, że na ten moment odpuścił. Nie miałam ochoty na kolejne słowa, które w żaden sposób przed niczym mnie nie powstrzymają.

- Dostałaś wezwanie. Na skrzyżowaniu przy Central Parku doszło do wypadku. Pojedziesz tam z Hunterem.

- Ale przecież on jest z antyterrorystów! Czego do cholery ma niby szukać przy wypadku drogowym?

- Bo mamy powody, aby wierzyć, że był to pieprzony atak, a nie zwykły wypadek. Przestań się dąsać i do roboty.

Pieprzony Hunter O'Neill. Zmora mojej pracy już od jebanego, pierwszego dnia w NYPD. Nie miałam pojęcia, o co mu, kurwa, chodzi, ale z jakiegoś powodu, za każdym razem, gdy tylko mijaliśmy się na korytarzy, samo jego spojrzenie sprawiało, że miałam ochotę spierdalać gdzie pieprz rośnie.

Zgarnęłam z biurka broń i odznakę. Podarowałam sobie klucze z mojego policyjnego wozu. Nie miałam siły ani ochoty na to, żeby w tej chwili zasiąść za kółkiem. W końcu ruszyłam na zewnątrz, gdzie niemal od razu dostrzegłam wpatrującego się we mnie policjanta.

Ciemne włosy. Świdrujące, stalowe tęczówki. Nieco zakrzywiony nos i ta cholerna blizna w prawej brwi, przez którą nawet recepcjonistka zaczynała się wachlować teczką na dokumenty, kiedy tylko pojawiał się w zasięgu jej wzroku.

Gość był ostro popieprzony. Każda dziewczyna, która miała z nim do czynienia, ostrzegała wszystkie inne. Zawsze mówiły, że to cholerny sadysta. Nie mam nawet pojęcia, jakim cudem one i tak dochodziły do wniosku, że warto sprawdzić to samemu.

MASKED [+18]Where stories live. Discover now