Rozdział 6 - Miłość nigdy nie jest zła (cz.1)

112 18 2
                                    

- Dzięki, kochanie, i, powtarzam, nie martw się o przychodzenie jutro.

To był następny ranek. Stałam pod drzwiami Benny'ego, Asheeka na werandzie. Byłam wykąpana, gotowa stawić czoło nowemu dniu i pozwalałam jej odpocząć od prysznica.

- Jesteś pewna? - zapytała.

- Wczoraj było dobrze, dzisiaj jest lepiej – przypomniałam jej.

– Tak – powiedziała - Mimo to, jak będę potrzebna, po prostu zadzwoń.

Moja Asheeka. Niesamowita.

– Muszę ci kupić bilety na występ Ushera, gdy następnym razem będzie w Chicago.

Jej oczy zrobiły się ogromne - Dziewczyno, wiesz, że nie byłoby dobrze, gdybyśmy byli z tym chłopakiem w tym samym budynku, nawet gdyby ten budynek był stadionem.

Wiedziałam tylko, że Asheeka ma słabość do dziecięcej twarzy. I większą do mężczyzny, który potrafi się poruszać.

- Racja. Aby uniknąć wydania przez Ushera zakazu zbliżania się do ciebie, znajdę coś innego – powiedziałam jej.

Tym razem jej oczy posmutniały, zanim odpowiedziała - Wiem, że próba odciągnięcia cię od zrobienia czegoś byłaby głupią stratą czasu. Ale chcę też jasno powiedzieć, że nie musisz nic robić.

– Zrobię – odpowiedziałam.

– Wiem – szepnęła.

Moja Asheeka. Tak niesamowita.

Powstrzymałam się od jej przytulenia, bo prawdopodobnie doprowadziłoby mnie to do płaczu, a właśnie zrobiłam makijaż.

Uśmiechnęła się do mnie - Informuj mnie na bieżąco, co się z tym dzieje – rozkazała, wskazując brodą na korytarz za mną, mając na myśli Benny'ego.

- Jeśli odzyskam telefon, zrobię to – obiecałam.

Nie przestawała się uśmiechać i mówiła - Później, kochanie.

- Później, Asheeka.

Skierowała wzrok poza mnie i krzyknęła - Pa, Benny!

- Później! - głęboki głos Bena odkrzyknął z miejsca, w którym on znajdował się w kuchni.

Zachichotała, raz potrząsnęła głową, a ja patrzyłam, jak schodziła do swojego Land Rovera i wsiada. Zamknęłam drzwi, kiedy odjeżdżała.

Odwróciłam się, rozejrzałam po korytarzu, wyprostowałam ramiona i ruszyłam w tamtą stronę.

Benny i ja musieliśmy odbyć rozmowę. Taką, w którym przekazałabym mu kilka ważnych rzeczy, on by wysłuchał i dla odmiany postawiłabym na swoim.

Zdecydowałam o tym pod prysznicem.

To, co wtedy zdecydowałam, działo się teraz.

Przeszłam korytarzem, skręciłam do kuchni, zrobiłam dwa kroki, zatrzymałam się i położyłam ręce na biodrach.

I tam zobaczyłam, że Ben miał misję. Wiedziałam o tym, bo trzymał pączka w zębach, kubek podróżny w dłoni, telefon chował do tylnej kieszeni, a kluczyki do samochodu leżały na blacie przed miejscem, w którym stał. Jego włosy były mokre, bo wziął prysznic w łazience na korytarzu. Słyszałam go, kiedy się przygotowywałam.

- Ben – zawołałam.

Spojrzał w moją stronę i skończył z telefonem, podniósł rękę z pączkiem, ugryzł i z pełnymi ustami powiedział - Tak?

- Musimy porozmawiać – powiedziałam mu.

Przeżuł i połknął. – Tak – zgodził się chętnie - Dziś rano mama miała coś do ojca Frances, więc kiedy byłaś na górze, rozmawiałem z panią Zambino. Zabiera cię dzisiaj do kręgielni. Gra ligowa. Mówi, że ona i jej dziewczyny dotrzymają ci towarzystwa. Muszę iść do restauracji i coś załatwić. Spotkamy się ponownie tutaj.

ObietnicaМесто, где живут истории. Откройте их для себя