I. PAMIĘĆ NIESTETY DOSKONAŁA

38.4K 2.3K 590
                                    

Nawet Bóg nie wie ile bym dał, by móc nie pamiętać tego dnia.

Jest przecież tyle wspomnień, których nie potrafiłem odtworzyć. Dlaczego nie pamiętam uśmiechu mojej mamy? Dlaczego nie wiem jaką manierę głosu miał mój tata? Chociaż odpowiedź mogłaby paść jednoznacznie, bez żadnych zawiłości, nie przyjąłbym jej do świadomości, ponieważ nie chciałem się z tym godzić.

Mawiają, że na początku był chaos. Mieli rację. Chaos nadaje początek chwilom, w których wolelibyśmy nigdy się nie znaleźć, a jednak już zaczynasz ich żałować. To nie jest fizjologiczne uczucie, nie samo przeczucie, ani nawet nie wewnętrzny głos, który mówi: zastanów się, czy aby na pewno dobrze robisz. Spierdoliłeś. Masz przesrane po całej linii i nagle zaczynasz obwiniać świat za to, że nie stworzył jeszcze maszyny do cofania się w czasie.

Ale tamtego dnia zrobiłem coś bardzo złego.

Wtorek. Zegar wskazywał na trzecią. Wiedziałem, że tej nocy już nie zasnę i nie wiem, czy następnej w ogóle będzie mi to dane. Nie czułem ciepła, zimna, głodu, zmęczenia. Właściwie, to niczego nie czułem, nie licząc łomoczącego serca pod żebrami.

Oczy szczypały mnie od łez, ale nie przez to, co zrobiłem. Moja babcia nie ma bladego pojęcia, że tej nocy nie wrócę do domu, ani kolejnej, ani żadnej innej. Została sama, a to gryzło mnie bardziej niż kajdanki wrzynające się w moje nadgarstki.

– Wiemy, że nie byłeś tam sam. – Poczułem uścisk w żołądku na brzmienie zimnego głosu gliniarza. – Powiedz, kto był z tobą.

Nie mogłem. Nie dlatego, że trzymałem się zasad lojalności, ale dlatego, by nikt nie dopadł jedynej osoby, która mnie nie porzuciła. Musiałem ją chronić, nawet jeśli skutki tej decyzji będą prześladować mnie do końca życia.

Cisza. Jeśli będę milczał, wszyscy będą bezpieczni.

– Tristan... – kobiece westchnienie osłabiło napiętą atmosferę w pokoju przesłuchań. – Jesteś za młody, by tak szybko niszczyć przyszłość, jaką masz przed sobą.

Przyszłość? Jaką przyszłość? Dzieciak taki jak ja zawsze kończy na ulicy albo jako bezdomny albo jako zadłużony ćpun.

Po kilku sekundach przeniosłem na nią spojrzenie. Jasne tęczówki nie wbijały mnie w fotel w przeciwieństwie do jej partnera. Prawdę mówiąc, to nie było pierwsze nasze spotkanie. To ona najczęściej brała udział w interwencjach związanych z moją rodziną, w tym ze śmiercią mojej mamy.

Chciałem powiedzieć jej tak wiele, ale wewnętrzne poczucie obowiązku trzymało mnie na łańcuchu. Może potrafiłaby odczytać to z moich oczu? Czy wtedy zrozumiałaby, że mam kogoś jeszcze do ochrony?

– Siedzimy tu od czterech godzin, a ty wciąż jeszcze niczego nie powiedziałeś. – Ciężkie palce owinęły się wokół mojego karku. – Słuchaj, gówniarzu. Jeśli myślisz, że będziemy tu ślęczeć do rana, to...

Cały się spiąłem. Twardo wbiłem spojrzenie w metalowy stolik przed sobą.

– Rob, przestań – skarciła go. – Siłą niczego z niego nie wyciągniesz.

Kobieta była miła, bardziej ludzka od faceta z gęstą brodą, łysą łepetyną i spojrzeniem łakomej piranii. Przeczuwałem, że nie chodziło mu o dojście do prawdy. Chciał jak najszybciej wrzucić mnie za kratki i wrócić do domu, żeby się wyspać.

Miałem być kolejnym numerem w statystyce.

Kolejnym osadzonym.

Kolejnym oskarżonym o kradzież z włamaniem.

Tylko kolejnym. Nie pierwszym, a już na pewno nie ostatnim. Jednak to nie więzienie mnie przerażało. Od kiedy sięgałem pamięcią, szlajałem się od instytucji do instytucji, wliczając w to domy dziecka, domy pomocy społecznej czy areszt dla nieletnich. Znałem to życie, czasem ten brak odpowiedzialności był wygodny, łatwy.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz