IV. NIE WIDZĘ, NIE SŁYSZĘ, NIE MÓWIĘ

26.6K 2K 457
                                    

TRISTAN

Wystawiłem twarz ku słońcu. Delikatny wiatr przeczesywał mi włosy, które kolejny raz zdążyły mi odrosnąć. Zamknąłem oczy, pozwalając, by spokój oblał mnie z każdej możliwej strony. W takich chwilach wyobrażałem sobie, że jestem na plaży, stojąc przy brzegu i nasłuchując fal oceanu.

– Małolat, długo będziesz spuszczał się nad tą sztangą? – Usłyszałem za sobą głos Nate'a.

Rozchyliłem powieki. Ocean zniknął. Betonowe akwarium z widokiem na zachmurzone niebo. Cholera, prawie zapomniałem, że byliśmy na siłowni.

Nawet, kiedy skończyłem dziewiętnaście lat, wciąż mówiono do mnie „małolat", bo tak im się przyjęło.

– Sorry, odcięło mnie.

Wykrzywił usta w grymasie, jednak niczego nie powiedział. Zasadniczo to mało mówił, ale nie był taki zły, jak myślałem. Miewał migreny, na które nie dostawał żadnych leków przeciwbólowych, a przez które zdarzało mu się nie sypiać w nocy. Brak snu i tępy ból wywoływał w nim agresję, którą odreagowywał na strażnikach, gdy ci nie dawali mu spokoju, o który prosił. Cóż, może słowo „prosił" było tu odrobinę nad wyraz. Pisał nawet skargi do administracji, ale jak dotąd nieustannie spotykał się z odmową.

Sprzęt do ćwiczeń był przestarzały, zardzewiały, miejscami reperowany przez więźniów, ale nie było na co narzekać. Otrzymałem przywilej przychodzenia tu na godzinę dziennie i nawet, jeśli miałbym gapić się w niebo przez metalowe siatki nad głowami, to wszystko było lepsze niż siedzenie w celi.

– Możesz mnie asekurować? – Kiwnął na mnie brodą.

– Pewnie.

Zbliżył się do więźnia wyciskającego na ławce, złapał za sztangę i odłożył ją na miejsce.

– Stary, ja tu ćwiczyłem! – narzekał, podnosząc się do siadu.

– Dobra, typie, wypierdalaj. – Przegonił go ruchem ręki.

Osadzony popatrzył to na niego, to na mnie i z nietęgą miną ustąpił mu miejsca. Nate ułożył się na ławce, oplótł pięści wokół sztangi, po czym wyparł ją w górę z niskim jękiem. W pewnym momencie zmarszczył na mnie brwi.

– Co ci? – Jego wzrok się wyostrzył. – Masz minę jakby pies ci nasrał na mordę.

– Chyba jestem spięty. – Wzruszyłem lakonicznie ramionami. – Wiesz, idę jutro do pracy.

– Dali ci przepustkę? – Uniósł brwi.

– No, do remontówki.

– To chyba git, co? – Zerknął na mnie na ułamek sekundy.

Pot zrosił mu czoło, gdy co rusz podnosił ciężar i zginał ramiona w łokciach. Pilnowałem, by nie opuścił sztangi na siebie.

– Prawdę mówiąc, wszystko jest lepsze niż siedzenie tutaj.

– Na mnie kluczowa dupą się wypięła. – Cisnął kolejną serię. – Ale moja narzeczona jutro przychodzi. Zobaczę dzieciaka pierwszy raz od pół roku. – Przeniósł spojrzenie na mnie. – Masz szczęście, nie spierdol tego.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Where stories live. Discover now