V. SZTUKA KONTAKTU WZROKOWEGO

29K 2.3K 1.2K
                                    

Tristan

Ciągła rutyna, milion pędzących myśli na minutę. Te same ściany, ci sami ludzie. Życie, które dotychczas znałem, wydawało się nieprawdziwe, jakby byłą częścią filmu sci-fi. Jedyna rzeczywistość, do jakiej przywykłem, to mury, które mnie otaczały.

Pewnego dnia zerknąłem w lustro na dłużej niż sekundę i uświadomiłem sobie, jak wiele zmian we mnie zaszło.

Czy ten chłopak przede mną to wciąż ja?

Odkąd udzielono mi przepustkę na pracę poza blokiem, mogłem zasmakować odrobiny normalności. Wychowawca mówił, że to pozwoli mi na szybsze dostosowanie się do życia na wolności i zapewni zatrudnienie po opuszczeniu więzienia. Byłem jednym ze szczęśliwców, którym trafił się ten przywilej – głównie przez dobre sprawowanie. Dzięki temu miałem realne szansę na skrócenie wyroku. Osadzonym o mniej przychylnej opinii pozostawała praca wewnątrz więzienia i warsztaty dla hobbistów.

Najbardziej lubiłem prace remontowe u pana Corbina, przydzielał mnie do wykończeniówek w szpitalach, domach dziecka czy hospicjach w pełnym wymiarze godzin. Wychowawca był zdania, że skoro już siedzimy w zamknięciu, to powinniśmy się do czegoś przydać, zamiast gapić się w sufit.

– Następny!

Milton, więzienny kluczowy, zajmował się wydzielaniem przepustek do miejsc pracy poza murami.

– Harmon... – zanucił, obdarzając mnie sekundowym spojrzeniem. – Została nam tylko biblioteka.

Przez dobre piętnaście sekund nie przyjmowałem do wiadomości tego, co powiedział.

– Ale ja robię u Corbina.

– Najwyraźniej dziś jest twój szczęśliwy dzień. – Uśmiechnął się półgębkiem.

W chwili, w której jego pieczątka zawisła nad dokumentem, głos sam wyrwał mi się z ust.

– Nie, zaczekaj. – Potrząsnąłem energicznie głową. – Na pewno zaszła pomyłka. Corbin by mnie nie wystawił.

– Corbin złamał rękę, nie będzie go w pracy przez najbliższe trzy miesiące. – Powrócił do łomotania palcami w klawiaturę, jakby zezłościła go moja odpowiedź. – Bierzesz tę robotę, albo wypad, blokujesz kolejkę.

– Ale ja nie znam się na...

– Czyli rezygnujesz. – Chwycił za wydruk z grymasem niezadowolenia wyrytym na facjacie. – Jak tam sobie chcesz.

– Nie, nie. – Chwyciłem go za nadgarstek, zanim zdążyłby podrzeć kartkę. – Biorę to, okej?

Chociaż ja i książki pasowaliśmy do siebie jak wrestler do baletu, to każdy dolar miał dla mnie znaczenie. Milton nawiązał ze mną twardy kontakt wzrokowy, a kącik jego ust pomaszerował w górę w zwycięskim uśmieszku.

– Słuchaj, nie ma co narzekać. – Podbił kwitek, złożył parafkę i przesunął papier w moją stronę. – Nie będziesz musiał się w niczym babrać, a z racji, że to miejsce kultury, będziesz w swoich ubraniach. Powykładasz trochę książek, a może nawet zaczniesz gadać elokwentniej.

Ekstra. Większą imprezę miałem na kursie z szydełkowania u pani Jorgeman w domu starców.

Wyszarpałem kartkę i spiorunowałem Miltona gniewnym spojrzeniem. Cóż, koniec końców wciąż lepsza była biblioteka niż sprzątanie policyjnej stajni.

– Przyjemnej lektury, Tris! – zawołał za mną.

A wal się.

Przed wyjściem czekała mnie seria procedur, łącznie z założeniem bransoletki z dozorem elektronicznym na kostkę. Stanowiła ona dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek, gdyby któremuś z nas wpadł do głowy pomysł ucieczki, albo gdybyśmy mieli przekroczyć czas przeznaczony na powrót do więzienia. Chociaż mnie nigdy się to nie zdarzyło, słyszałem, że niektórym odbierano możliwość pracy na dobre kilka miesięcy.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Where stories live. Discover now