II. BETONOWA RZECZYWISTOŚĆ

31.7K 2.2K 922
                                    

Tristan

Akt oskarżenia jednoznacznie wskazywał na moją winę. To ja włamałem się do domu starszej kobiety z zamiarem obrabowania go z cennych rzeczy, które mógłbym opchnąć i zarobić trochę siana na życie.

W tym nie było kłamstwa. Potrafiłem rozwalać zamki, więc włamanie i wtargnięcie rzeczywiście należało do moich obowiązków – jakkolwiek by to nie brzmiało. Chciałem okraść tę kobietę, to też moja wina. To, czego nie chciałem, to zadania jej bólu. To nie ja zadałem cios, który ją ogłuszył. Dom miał być pusty, ale to, co wydarzyło się później, sprowadziło mnie do miejsca, w którym się znalazłem.

Zasłużyłem na karę i zamierzałem ją odbyć.

Sąd wydał wyrok: cztery lata więzienia i grzywnę w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Nie stać mnie było na wynajęcie prawnika, a ten, który został mi przydzielony z urzędu pomagał mi jedynie w zrozumieniu prawniczego bełkotu, zatem przewód sądowy nie przerwało ani jedno zakwestionowanie.

Po mojej lewej zasiadała ława przysięgłych, ale to po prawej znajdowali się ci, którzy stanowili świadków. Sąsiedzi staruszki, jakiś biegacz i jeden z ratowników medycznych, który znalazł mnie przy kobiecie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w chwili, w której mała ława przysięgłych ogłaszała werdykt.

Czy on wiedział, że nie chciałem jej skrzywdzić? Odwrócił wzrok, jakbym go odrażał. Czyli jednak nie.

Cztery lata.

Cztery, pieprzone, lata. Dopiero w dwa tysiące dwudziestym czwartym wyjdę na wolność.

Ile dostałbym, gdybym wyznał prawdę? Nie wiedziałem, jednak w momencie, w którym sędzia zakończył odczytywanie werdyktu, zacząłem zachodzić w głowę, czy może jednak warto powiedzieć ostatnie słowo.

Ale czy to by cokolwiek zmieniło? Nie teraz, nie dziś. Milcz. Cisza. Na negocjacje było już za późno. Szósta poprawka zapewniła mi szybki i publiczny proces.

Dzięki ci, wspaniała Ameryko.

– Proszę oskarżonego o powstanie. – Głos sędziego wytrącił mnie z chaosu myśli.

Podniosłem się z miejsca, czując, jak bardzo zdrętwiały mi nogi.

– Czy oskarżony chciałby wyrazić skruchę wobec pokrzywdzonej?

Przekręciłem głowę, a moje oczy odnalazły pokiereszowaną starszą panią. Na sam jej widok czułem, jak gula w gardle niemalże mnie dławiła, ponieważ dotarło do mnie, że to mogła być moja babcia.

Osiwiała trwała, styrana historią życia twarz, niedowidzący wzrok, wspomagany przez grube okulary i zaszyta rana po uderzeniu. Gdyby chłopak uderzył ją mocniej, mogłaby umrzeć. Z trudem przełknąłem ślinę.

– Przepraszam panią – udało mi się wykrztusić. – Zamierzam odbyć tę karę i odpokutować to, co zrobiłem.

Oczy wszystkich zebranych na sądowej sali skupiły się na staruszce. Adwokat nachyliła się nad jej uchem, przez chwilę wymieniały kilka zdań. Wtem jej cichy, zmęczony życiem głos przerwał falę szmerów.

– Cieszę się, że żałujesz, dziecko.

Zamknięto przewód sądowy. Klamka zapadła.

Do tej pory nie dotarła do mnie żadna informacja o tym, czy znaleźli pozostałą trójkę. Jednego z nich, Patricka, znałem jeszcze z czasów domu pomocy społecznej. To on wkręcił mnie w temat szybkiego zarobku, gdy świadczenia, z których utrzymywaliśmy się z babcią, okazały się być niewystarczające na nasze warunki.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz