Rozdział 11.

509 29 59
                                    

Wchodzę na boisko przy szkole Raimon'a, w moim nowym żółto-niebieskim stroju sportowym z liczbą 8 na plecach. Obok mnie idzie Jude. Był ze mną u trenera Jedenastki Raimon'a, który po krótkim przemyśleniu przyjął mnie do drużyny. Wszyscy już są i ćwiczą, brakuje tylko nas. Biorę głębszy wdech, spoglądając na Sharp'a kątem oka. Ten posyła mi mały uśmiech. Zatrzymuję się koło ławki, na której siedzi managerka. Siostra Jude'a.

- Hej! Chłopaki! - woła, by zwrócić na nas uwagę. Z daleka widzę zdziwione, ale świecące oczy Mark'a oraz, równie zdziwione, oburzone spojrzenie Kevin'a.

- To są chyba jakieś żarty! Co to, przytułek dla osób bez drużyn?! O ile Mopowatego jestem w stanie zaakceptować, to ta damusia to przesada! - unoszę brwi zdumiona jego nienawiścią do mojej osoby. To niezdrowe nienawidzić kogoś tak długo - Przecież z nią nie wygramy tego finału!

- Najpierw do tego finału musimy się dostać. Nie zapominaj, że następny mecz gramy z Kirkwood, a dopiero potem Zeus. - odpowiada mu znudzony Jude, przecierając dłonią twarz.

- Kevin zluzuj w końcu gacie. - wcina się ten mały z czapką. Muszę się nauczyć ich imion. Koniecznie - Lepiej powiedzcie o co chodzi.

- Oto nasz nowy napastnik. - Sharp wskazuje na mnie dłonią, gdzie ja unoszę moją rękę i delikatnie do nich macham. Uśmiecham się dosyć nieśmiało, bo muszę przyznać, że te wszystkie spojrzenia mnie onieśmielają.

- Nie gadaj! - drze się do nas Mark z drugiego końca boiska, po czym w trybie ekspresowym do mnie podbiega - Ale cudownie! - chwyta moją dłoń i zaczyna nią jak nienormalny machać. Szybko ją wyrywam i rozmasowuję, krzywiąc się nieznacznie. Ból nie zniknął, a mogłabym rzec, że się pogorszył - Co jest? Coś nie tak? - pyta, nagle osłupiony. Uśmiecham się delikatnie, choć sztucznie, kręcąc głową.

- Dajecie sobie mydlić oczy. - prycha różowo-włosy, odwracając się do mnie plecami.

- Zgadzam się z Kevin'em! Mamy pełen skład, nie musimy przyjmować do drużyny nowych osób! Szczególnie z Akademii Królewskiej! - popiera go jakiś szatyn, co wygląda jak typowy npc. Przewracam oczami. Spodziewałam się takiego nastawienia. Mam tylko nadzieję, że z czasem się ono zmieni.

- Nie słuchaj ich. Jestem Max. - wystawia do mnie dłoń, ten sam chłopak, co mówił coś wcześniej. Taki w czapce. Ściskam delikatnie jego dłoń - Tamten to Steve, - kiwa głową w kierunku szatyna. Nawet imię ma jak jakiś npc - Nathan, Jim, Sam, Jack, Tim i Willy. - pokazuje na wszystkich po kolei, a ja staram się zapamiętać jak najwięcej imion. Ewentualnie będę do nich mówić po nazwiskach - Jest jeszcze Bobby, ale go gdzieś wcięło. Właśnie, gdzie jest Bobby i Silvia? - zwraca się do kapitana, gdzie ten wzrusza ramionami.

- Nie mam pojęcia. Pewnie niedługo przyjdą. Dobra, czas zacząć trening! - wystawia pięść w górę i odbiega do swojej bramki.

- Nie mam zamiaru z nią grać. - prycha Dragonfly. Unoszę brew w górę. Zachowuje się jak dziecko, o ile nie gorzej.

- Właśnie. Ja też! - oburza się Willy.

- Poznaje cię. - pokazuję na chłopaka palcem, a ten pod naciskiem mojego nagłego spojrzenia, uśmiecha się głupio i lekko odchyla do tyłu, poprawiając okulary.

- N-naprawdę? Skąd? - niezręczny śmiech wydobywa się z jego ust. Bo to nie tak, że grali przeciwko nam już dwa razy i możliwe, że to skąd go kojarzę. Chociaż to nie byłoby prawdą. Okularnik większość meczów spędza na ławce.

- To ty przyszedłeś na nasz pierwszy mecz, podając się za bohatera, a potem uciekłeś z krzykiem. - posyłam mu cyniczny uśmiech - Bardzo mi przykro, że nie chcesz ze mną grać. - staram się nie prychnąć i nie wyjść na niemiłą, więc odchodzę od ławki, idąc w stronę Sharp'a, który zdążył się oddalić i zacząć rozgrzewać, by z nim kontynuować ćwiczenia. Coś czuję, że to będzie jedna z niewielu osób, do których będę się w tej drużynie odzywać.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpWhere stories live. Discover now