Rozdział 48.

200 27 23
                                    

Moja koleżanka spytała mnie, czy dobrze się czuję.
Cóż-
~~~~~

- Lindsay! Chodź tutaj! - usłyszałam krzyk z salonu. Powoli wyszłam z pokoju - Nie mam całego dnia! - ponaglił mnie.

- Tak, tato? - spytałam cicho. Nigdy mnie do siebie nie wołał. Albo mnie ignorował, albo na mnie krzyczał. Nigdy nic innego.

- Siadaj. - wskazał na krzesło na przeciwko niego. Niepewnie na nim usiadłam. Ubrany był jak zwykle w garnitur - Jesteś świetną zawodniczką futbolu dziecięcego, prawda? - spytał po chwili. Deliktanie pokiwałam głową - Ile ty już masz lat, co? - uniosłam brwi. Zrobiło mi się smutno, mój własny ojciec nie wiedział ile mam lat.

- Niedługo dziesięć. - odpowiedziałam i spojrzałam na podłogę. Dlaczego mnie nie kochał? To było jedyne pytanie, które mogło pojawić się wtedy w umyśle tak małego dziecka. Od razu sobie na nie odpowiedziałam, usprawiedliwiając go. Kocha cię, ale dużo pracuje. Kocha cię, ale jest zajęty. Kocha cię, ale nie ma czasu. Kocha cię, ale jednak się tobą nie interesuje.

- Świetnie. Posłuchaj - zaczął zimnym tonem, patrząc na mnie z góry - Pracuję nad projektem związanym z piłką nożną. Twoja matka jest temu przeciwna, ale wybór i tak będzie należeć głównie do ciebie. Możesz być lepsza niż jesteś teraz. Możesz być najlepsza. - powiedział i spojrzał mi w oczy - Tylko powiedz, że tego chcesz.

Patrzyłam na niego. Byłam tylko dziesięciolatką, która od zawsze pragnęła uwagi i miłości ojca. Dostrzegłam nadzieję na to w jego słowach. Chciałam się zgodzić, bardzo chciałam.

- Lindsay, odpowiedź mi. - jego ton stał się ostrzejszy. Już chciałam mu odpowiedzieć, ale do pomieszczenia wbiegła moja matka.

- Lindsay, do pokoju! Natychmiast! - wrzasnęła, podbiegając do nas. Moje oczy się zaszkliły. Szykowała się kolejna kłótnia, a ja tak bardzo ich nienawidziłam. Przełknęłam ślinę i szybko pobiegłam do najbliższego pokoju.

Nie fartem było to biuro ojca. Przestraszyłam się, bo gdyby mnie w nim nakrył, wściekłby się. Chciałam szybko wyjść, ale na biurku leżały jakieś papiery z kolorowymi rysunkami. Dziecięca ciekawość wzięła górę.

Podeszłam do biurka, wdrapałam się na krzesło i zaczęłam przeglądać kartki. To były stroje piłkarskie. Kolorowe i zdecydowanie nie wyglądające na takie, które nosiłam ja z moją szkolną drużyną. Na szczycie kartek były podpisy. Na jednej widziałam "Genesis", na innej "Epsilon", a na jeszcze innej "Diamond Dust". Nie znałam tych nazw, więc nie wydały mi się interesujące. Na innej kartce zobaczyłam plany budynku. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć, bo usłyszałam krzyki dochodzące z salonu.

Ułożyłam kartki i podeszłam do drzwi.

- Nie będziesz decydować o naszej córce! - krzyknęła mama - Nie dam ci jej w to wciągnąć!

- Dałem jej wybór! - odpowiedział jej ojciec.

- Ona ma dziewięć lat! Nie podejmie właściwej decyzji, pójdzie za rodzicem! To oczywiste! - odpowiedziała mama, krzycząc głośniej. Delikatnie otworzyłam drzwi i przeszłam z biura do swojego pokoju - Każdy głupi to wie! To jest jak manipulacja!

- Ah, więc to tym teraz jestem?! Głupim manipulatorem?! - wrzasnął ojciec.

- Dokładnie tak, Godric! Manipulujesz naszym dzieckiem! Nie wciągniesz jej w to! - krzyknęła ponownie mama. Potem usłyszałam huk i więcej krzyków.

- Nie będziesz mi mówić, jak mam wychowywać dziecko! - krzyknął ojciec, po czym w domu rozległo się trzaśniecie drzwiami. Wyszedł. Rozpłakałam się.

Do mojego pokoju weszła mama, która po prostu wyciągnęła walizkę i zaczęła pakować moje rzeczy. Na jej policzku był duży czerwony ślad.

Obudziłam się zalana potem i z szybko bijącym sercem.

To nie był tylko jeden z wielu koszmarów. To było coś więcej. Wspomnienie, które mój mózg postanowił wyrzucić z głowy.

Dopiero teraz zrozumiałam. Mój ojciec był i jest powiązany z Akademią Aliusa. Wtedy nie wiedziałam co znaczą te nazwy, teraz wiem, że to nazwy drużyn. A plany budynku musiały być planami szkoły.

Wytarłam łzy z moich policzków, odrzuciłam kołdrę na bok i pobiegłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. Patrzyłam na swoje odbicie, starając się uspokoić bicie serce i drżące dłonie.

Mój ojciec stał za tym gówniem. Bezpośrednio, czy nie, był w tym. A ja nienawidziłam tego całym swoim sercem.

- Dlaczego moja rodzina musi być taka pojebana? - załkałam do swojego odbicia. Mój oddech przyśpieszył jeszcze bardziej, gdy w odbiciu zobaczyłam drugą siebie. Tą z koszmaru. Krzyknęłam głośno i uderzyłam pięścią w lustro.

Oczywiście zbiło się, raniąc trochę moją rękę, ale postać zniknęła. Przetarłam twarz, próbując złapać głębszy oddech.

W przypływie nagłej desperacji chwyciłam odłamek szkła i zbliżyłam do swojej ręki. Chciałam się uspokoić, a nagle genialnym pomysłem wydało mi się wrócić do świadomości poprzez ból. Moja dłoń zaczęła się trząść, gdy mocniej ścisnęłam szkoło. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, gdy uświadomiłam sobie, co chciałam zrobić. Odrzuciłam szkoło na bok, pociągając nosem.

- Co ja robię?! - krzyknęłam do zniekształconego odbicia w lustrze. Przetarłam policzki i krzyknęłam ze smutku, złości i bezradności.

Cieszyłam się, że mama pojechała na "nocną zmianę".

Oparłam się o ścianę i zjechałam po niej w dół. Zostałam sama ze swoimi koszmarami.

Nie tylko tymi zwykłymi, ale też koszmarami przeszłości i przyszłości, z którymi jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć.

Mój mózg odblokował nowe wspomnienie, które wiele wyjaśniało.

Tylko czy ja tego chciałam?

Jak ja spojrzę drużynie w oczy?

~~~~~
Bardzo krótki, ale myślę, że potrzebny rozdział.

No chyba że właśnie zjebałam sobie całą fabułę.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpWhere stories live. Discover now