Rozdział 14.

476 35 38
                                    

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - pytam zażenowana, kiedy Jude ciągnie mnie za rękaw bluzy na teren zoo.

- Nie, dlaczego? - parska śmiechem, gdzie ja wywracam oczami. Ciągnie mnie dalej, a zatrzymujemy się dopiero przy jednym z większych wybiegów.

- Mówiąc ,,jestem głodna" miałam na myśli restauracje. Co tu jest do jedzenia? Mam upolować te pingwiny, a potem usmażyć i zjeść? - opieram się o barierkę odgradzającą mnie od tych małych, słodkich stworzeń. Sharp śmieje się gdzieś z boku.

- Tu też jest restauracja. A przy okazji można popatrzeć na zwierzęta. - opiera się o barierkę obok mnie.

- Myślę, że gdyby Królewski Pingwin Numer 2 był pingwinem, to byłby tym. - mówię znudzona, pokazując na najgrubszego, najmniejszego i zdecydowanie najsłodszego pingwinka ze wszystkich. Znowu słyszę jego śmiech, który zaczyna być podejrzany. Nigdy tak dużo się nie śmiał. To znaczy nie tak szczerze i radośnie, zawsze to był ironiczny i niemiły śmiech - Dobra, chodźmy już. - odbijam się od metalu, odwracam i zdaję sobie sprawę, że nie wiem gdzie jest ta restauracja.

- Prosto. - odpowiada mi chichotem. Coś za dobry ten humor ma. Od rana tylko się śmieje, to bardzo, bardzo podejrzane.

- Mark został twoim dealerem czy co? - patrzę na niego od boku. Niech przestanie się śmiać, zaczyna mnie to przerażać.

- Jakim dealerem? - chłopak ledwo powstrzymuje śmiech, za co obrywa ponownie side eye.

- No nie powiesz mi, że Evans nie wygląda, jakby czymś handlował, a na dodatek sam wciągał. Skąd on bierze tyle energi, jak nie z nielegalnych środków? - unoszę brew, czując, jak dobry i podejrzany humor Sharp'a zaczyna mi się udzielać.

- Z miłości do piłki, którą pasjonuje każdego dnia. - skręcamy w lewo, a na horyzoncie już widzę małą, uroczę restaurację, w której ceny, zapewne, są trzy razy wyższe niż w normalnej.

- Ty siebie słyszysz? Przecież to strasznie głupio brzmi. - parskam śmiechem, a chłopak się uśmiecha, ale nie tak, jakby chciał mi powiedzieć ,,żartuje", tylko tak, jakby chciał mi powiedzieć ,,śmiesznie to brzmi, ale mówię poważnie".

- Odkąd gram w Raimonie czuje się szczęśliwszy. - wzrusza ramionami, po czym otwiera mi drzwi do budynku - Nie ma presji ze strony Ray'a Dark'a, ze strony społeczeństwa, która po tylu latach oczekiwała, że będziemy najlepsi. Jest tak spokojnie. Nie mówię, że nie jest ciężko, ale przy okazji dobrze się bawimy. Nie czujesz tego? - zajmujemy jeden ze stolików pod oknem. Biorę do ręki menu, w którym nic ciekawego oprócz frytek nie rzuca mi się w oczy. Czy jako sportowiec powinnam to jeść? Oczywiście, że nie. Ale i tak je zjem.

- Nie. - spoglądam na niego znad menu i dostrzegam, że on również patrzy w moją stronę. Przynajmniej tak ma głowę skierowaną, bo to czy patrzy to nie wiem - Gram z nimi krótko, byłam na zaledwie kilku treningach. No a poza tym... - ściszam trochę głos, bo wiem, że w tym mieście wszędzie czają się ludzie, którzy mogą nas rozpoznać - jak mam się czuć szczęśliwsza, skoro topie się w jakimś bagnie, Sharp?

- Co masz na myśli?

- Moją matkę. Sama już nie wiem co się dzieje. Raz mnie ignoruje i tak może być przez nawet parę dni, a potem nagle czepia się o wszystko. Nawet o to, że zostawiłam torbę w korytarzu. To... męczące. A do tego treningi, szkoła, jutrzejszy mecz i utrzymywanie relacji na poziomie dobrym z ludźmi. - wzdycham, uciekając wzrokiem za szybę. Restauracja mieści się na przeciwko wybiegu dla słoni - Popatrz na nie. - kiwam głową w kierunku mamy słonicy ze swoim maluszkiem - Ona będzie się nim zajmować do końca życia. Będzie je kochać, dbać o nie, uczyć nowych rzeczy... Zupełnie tak, jak powinna robić to każda matka. Moja wyrzuciła mnie z gniazda, bym sama nauczyła się życia. - patrzę spowrotem na niego, dodając poważnie - Cieszyłaby się, gdybym w ogóle nie wracała do domu.

Come In With The Rain | inazuma eleven, Jude SharpWhere stories live. Discover now