gnom

9 0 0
                                    

࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓࿓

Przerażającym jest, co miłość robi z człowiekiem. Żyjesz sobie spokojnie, egzystujesz, oddychasz, aż tu nagle znikąd pojawia się jeden konkretny gnom - może nawet nie aż tak atrakcyjny, być może nieszczególnie inteligentny, najprawdopodobniej go romantyzujesz - który zmienia cały twój światopogląd, wywraca cię na twarz i swoim istnieniem zachęca do całowania własnych butów. Poznajesz jego wszystko, owe wszystko graweruje się w twoim mózgu cal po calu, aż w końcu rozpoznajesz jego dłonie po dotyku, obecność po zapachu, usta po smaku, zmęczenie po głosie i humor po widoku. Pozwalasz mu poznać siebie, nie chcąc go okłamywać; pozwalasz mu zobaczyć każdą nędzną cząsteczkę swojej duszy; czujesz się w jego obecności aż nazbyt pewnie i aż nazbyt bezpiecznie. Ale ten sam gnom, za którego skoczyłbyś w ogień, ma inne plany. I Bogu ducha dzięki, że wie, czego chce od przyszłości - od ponad roku próbowałeś go tego nauczyć. Ale nie spodziewałeś się, że nie będziesz jej częścią. I stoisz teraz w szoku, zagubiony, obok tego samego gnoma, który (nie do końca pewnie) informuje cię, że cię nie kocha. Że jesteś najważniejszą osobą w jego życiu, ale nie jest to miłość, i że wasz związek powinien się skończyć. Że co, kurwa, proszę? Kochasz gnoma; kochasz go bardziej od siebie, co jest najprawdopodobniej twoim największym redflagiem. Ale masz do niego szacunek i musisz respektować jego decyzję, bo to jego życie i jego wybory. Dlatego - po serii błagań, modlitw na kolanach; zapewnieniu, że ma prawo wrócić; tysiącach przeczytanych poradników, milionach planów i miliardach łez - kończysz jako jego najlepszy przyjaciel, próbując odnaleźć się w nowej roli i jednocześnie nie zatracić starej. I spisujesz te zapchlone rozterki, żeby zająć się czymkolwiek, mimo że tuż obok na biurku stoi sterta podręczników do przeczytania i prac do dokończenia. Ale nie potrafisz się na nich skupić. Zazwyczaj w takiej sytuacji pisałeś gnomowi, że go kochasz, po czym odnajdywałeś motywację i kończyłeś, cokolwiek tam było do skończenia. Jeśli zbyt ci się nie chciało, prowadziłeś z gnomem długie rozmowy filozoficzne, po czym o zdecydowanie zbyt późnej godzinie zasypiałeś z myślą o gnomie przed oczami. Ale teraz nie masz pojęcia, co zrobić. Gnom jest daleko pod każdym aspektem i z każdym dniem oddala się coraz bardziej, a ty chcesz go zatrzymać, ale jednocześnie głos z tyłu głowy krzyczy do ciebie, że nie masz do tego prawa. A ciebie to irytuje - kurewsko irytuje - bo jesteś nauczony, że w życiu dostajesz to, czego chcesz. Potrzebujesz gnoma przy sobie, już, teraz, w tym momencie, w tej chwili, w tym miejscu i czasie. Ale kochasz go za bardzo, żeby go o to poprosić. Szanujesz jego decyzję. Jedynym, co możesz zrobić, jest czekanie, aż czas zaleczy twoje rany, aż naturalnie gnom oddali się jeszcze bardziej lub aż znajdzie nowego adoratora, któremu pokornie ustąpisz miejsce. Część tej głupszej (debilnej, kurwa, żałosnej) części twojego charakteru czeka, aż gnom wróci. W końcu ile związków rozpada się i łączy ponownie po czasie? Co to, historia nie zna takich relacji? Ale gnom zaszył się w jamie i pozostaje ci tylko błagać Boga o to, by było mu w niej wygodnie, i byś sam się przyzwyczaił. Wiesz, że czas leczy rany, i wiesz, że na tym świecie jest jeszcze wiele innych gnomów. Ale problem tkwi w tym, że żaden z nich nie jest twoim gnomem.

No właśnie...
żaden nie jest moim gnomem...

Miłość, zawiłość i desperacjaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt