Profesor Małolat 13

1.1K 177 14
                                    

Kiedy Odette była małą dziewczynką, przez jakiś czas naprawdę wierzyła, że była księżniczką.

Bynajmniej nie chodziło tylko o to, że ojciec nazywał ją "jego księżniczką". Wszystko, co działo się wokół jedynaczki we wczesnym dzieciństwie na to wskazywało. Mieszkała w domu przypominającym pałac, dostawała najdroższe prezenty, mama ubierała ją w najpiękniejsze sukienki, poza tym sama miała szafy pełne olśniewających strojów baletowych, które mała Odette chciała podkradać, choć były na nią o wiele za duże. Wychowywano ją w dwóch językach, nauczano manier, często też odsyłano do dziadków czy innych krewnych, gdy do domu przychodzili ważni goście.

Poza tym Odette wiedziała, że jej ojciec był kimś ważnym we Francji. Jako dziecko może i nie rozumiała politycznych niuansów, ale zdawała sobie sprawę, że Ministerstwo Magii to ważne miejsce, a tam pracuje tata. Gdy dziewczynka zobaczyła się na zdjęciu w gazecie, tym bardziej utwierdziło ją to w przekonaniu, że musiała być księżniczką.

A to oznaczało, że kiedyś przyjedzie po nią książę na białym koniu, wezmą ślub w najpiękniejszej katedrze Paryża przy setkach osób, odjadą stamtąd karocą i zamieszkają później we własnym pałacu.

Odette uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, gdy tylko przypomniały się jej te marzenia. Co prawda gdyby tylko chciała, mogłaby mieć wielkie wesele w jakiejś spektakularnej katedrze, lecz życie jej pokazało, że wcale nie o to w miłości chodziło.

Jej książę zamiast konia miał kota, a ona właśnie zamiast białej sukni z diamentami wkładała zwiewną, letnią sukienkę w kolorze lawendy, tę, którą on lubił najbardziej. I właśnie w tamtej chwili czuła, że była najszczęśliszwa, i że wcale nie potrzebowała całej tej oprawy.

- Nadal jesteś księżniczką - szepnęła do swojego odbicia, poprawiając fioletową kokardę, którą związała pofalowane włosy. Psiknęła jeszcze kilka razy ulubioną perfumą, przejechała usta pomadką...

Była gotowa na swój ślub, choć znacznie mmiej spektakularny, niż się spodziewała.

Deportowała się do miejsca, w którym pola lawendowe spotykały się z pobliskim lasem. Odkryła to miejsce wraz z Doranem podczas jednego z ich spacerów, a ono prędko stało się ich ulubionym ze względu na piękne widoki oraz spokój, który oferowało. Nie musieli więc długo się zastanawiać nad wyborem lokalizacji ich prywatnej ceremonii.

Odette najpierw zauważyła słońce chylące się ku zachodowi, roztaczające krwistoczerwoną poświatę na całe niebo w zasięgu jej wzroku. Stała tam przez chwilę, zachwycając się spektaklem organizowanym przez naturę i nie wiedząc, że sama też była oglądana.

Doran opierał się plecami o rozłożyste drzewo kilka metrów za nią i obserwował ją z małym uśmiechem na twarzy. Czekał na nią już chwilę, w czarnej koszuli (z dwoma rozpiętymi guzikami) oraz bukietem niezapominajek. Jej włosy w świetle zachodu wydawały się zupełnie rude, przez co jak zwykle przywodziła mu na myśl Ikara, który został w domu ze swoim nowym braciszkiem.

- Moje słońce - powiedział po chwili, by zwrócić jej uwagę, a wtedy Odette wreszcie się odwróciła.

Uśmiech wstąpił jej na twarz od razu po tym, jak tylko go zobaczyła. Nie zastanawiała się już dłużej, tylko podeszła do niego prędko, by rzucić się mu na szyję. Doran odwzajemnił uścisk jedną ręką, a po tym zrobił krok w tył, by wręczyć jej bukiet.

- Kwiaty dla mojej przyszłej żony.

- Dziękuję... - odebrała bukiet, po czym spojrzała mu w oczy, biorąc głęboki. - Jestem cała rozdygotana, wiesz? Pewnie już po mnie widzisz.

Profesor MałolatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz