Rozdział 4 - Klarowanie sytuacji

179 13 5
                                    

- Powtórzcie to – zażądałem.

Powtórzyli. Ich wymowa pozostawiała wiele do życzenia, ale uszło.

- A teraz spróbujcie zapamiętać to do chwili, aż znajdziemy się w Wielkiej Sali!

- Ale Draco – odezwał się Goyle. – A co, jeśli oni cały czas tam są?

Choć to bolało musiałem przyznać, że miał rację.

- Więc będziemy musieli ich wyciągnąć. Nie mogą nas zobaczyć.

Oczywiście nie bałem się Pottera i jego fanklubu. Po prostu uznałem, że byłoby rozsądne ukryć moje zaangażowanie przed trzema najpotężniejszymi nauczycielami w tej szkole.

Zamknąłem księgę. Była zatytułowana "Przydatne nowoczesne klątwy". Znalazłem ją w prywatnej bibliotece ojca, wiecie, tej w lochach Dworu Malfoyów. Do której tak naprawdę nie miałem dostępu. Tej, o której miałem nikomu nie wspominać. Tej z książkami, które nie były sprzedawane w Esach i Floresach. Tej... dobra, chyba już rozumiecie, co mam na myśli.

Nie wiedziałem, czy ta księga była rzadka lub cenna, ale byłem pewien, że jeśli znalezionoby ją pośród moich rzeczy, przyszłoby mi sporo za nią zapłacić. Więc schowałem ją bardzo skrupulatnie zanim wyszliśmy.

Upewniłem się dwa razy, że klątwę można cofnąć, jeśli przeciwzaklęcie rzuci się dokładnie w tym samym miejscu, w którym wypowiedziało się oryginalną inkantację. Szczerze mówiąc to nie bardzo chciałem wracać, bo ciężko przemykać się nocą po zamku z takimi niezdarami i ludźmi robiącymi tyle hałasu co Crabbe i Goyle. Mógłbym biegać z całą grupą Norweskich Kolczastych, depczących mi po piętach i mniej zwracałbym na siebie uwagę.


~*~


- Sądzisz, że pasujemy do tego wszystkiego?

Wzruszyłem ramionami.

- Całkiem możliwe. Rozumiesz, w końcu przecież nosimy te szaty z herbem, co był na sztandarze w tamtej sali.

- No tak, ale może zostaliśmy porwani przez członków jakiejś sekty czy coś w tym guście. I to są... bo ja wiem... szaty ofiarne?

Musiałem mieć dziwną minę, bo mój czarnowłosy towarzysz dodał prędko:

- Ale to mało prawdopodobne. To znaczy chybaby już nas zabili albo postawili strażników.

Do tej pory byłem gotowy zaakceptować każde wyjaśnienie. Z minuty na minutę byłem coraz bardziej sfrustrowany. To znaczy utrata pamięci sama w sobie już była zła. Utrata pamięci w takim miejscu tylko wszystko pogarszała. Odkrycie, że faktycznie uczestniczysz w małej, radosnej amnezji grupowej była czymś, czego bez dużego, stałego zapasu czekolady nie można było znieść.

No dobra, byłem głodny już odkąd opuściliśmy zamek. Jasne, skupianie się na tym w takiej sytuacji było może i mało właściwe, ale nie mogłem się powstrzymać.

Wyszliśmy z zamku przez olbrzymie frontowe drzwi i błąkaliśmy się bez celu po terenie. Cieszyłem się, że nie jestem sam, bo ten zamek (z zewnątrz wyraźnie było widać, że to zamek) był dość przerażający. Księżyc był prawie w pełni i rzucał wystarczająco dużo światła, że widzieliśmy, dokąd idziemy. I wystarczająco dużo światła, by wszystko rzucało przerażające cienie... Aż się wzdrygnąłem.

Jakiś czas temu, przeglądając się w wodzie w pobliskim jeziorze skonstatowaliśmy, że jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. Gdy moje rudowłose odbicie spojrzało na mnie, przeraziłem się, bo wysoki nastolatek z piegami był mi zupełnie obcy. Co gorsza, zobaczenie siebie samego nie przywołało żadnych wspomnień i czuliśmy się bardziej bezradni niż kiedykolwiek.

HGSS Tabula Rasa - by Lionora - ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now