Rozdział 26. Intuicja

132 4 2
                                    

Znacie to uczucie gdy o szóstej rano dzwoni budzik, a potem musicie wstać do szkoły? Gdy uporczywie nie chcę wam się wstać z wycieńczenia? Tak się właśnie poczułam kiedy tylko otworzyłam oczy. Domyśliłam się, że jestem w jakiejś piwnicy, jak tylko zobaczyłam szare popękane ściany i taką samą podłogę. Powoli rozejrzałam się po pokoju. Był on w miarę duży. Znajdowały się w nim dwa duże łużka. Na jednym leżałam ja, a na drugim - Haillie. No właśnie Haillie! Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl. Jak zostałyśmy porwane, jak porywacz poradził sobie z naszymi ochroniarzami, i wiele innych. Cuż za ironią było, że wszystkie pytania zaczynały się od : jak. Po około pięciu minutach poczułam ból w okolicach nadgarstków, i dopiero wtedy zrozumiałam, że jestem przywiązana do łużka. Kurwa. Chwilę szarpałam się ze sznurem. Aż w końcu zrozumiałam, że to na marne. I tak nie dam rady. Leżąc wpatrywałam się w ścianę, dopóki w pokoju coś się poduszyło. To była moja przyjaciółka.

- Yn? - zapytała cicho i nie pewnie.

- Jestem tu. - oznajmiłam, a gdy tylko dziewczyna chciała otworzyć usta, odezwałam się ponownie. - Musimy być cicho.

Tak jak obstawiałam brunetka posłuchała mnie niemalże od razu. Przez chwilę zastanawiałam się co teraz robić. Musiałam obmyślić jakiś plan żeby nas z tąd wyciągnąć. I wtedy przypomniałam sobie o nożu. Bingo. Dźwignęłam się lekko na ramionach i szczęką zaczęłam szukać w swoim staniku nóż. Po dwóch minutach nieustannej próby chwycenia rączki, udało mi się. Delikatnie wyciągnęłam broń i odetchnęłam z ulgą gdy zauważyłam, że wyszedł z pokrowca.

Teraz przyszedł czas na trudniejszą część planu. Ironią było to, że dosłownie tydzień temu czytałam o podobnej sytuacji. Powoli i ostrożnie zaczęłam przecinać jeden ze sznurów. Mimo włożonego w to trudu, udało mi się uwolnić prawą rękę. Niemal od razu chwyciłam ośliniony przedmiot i zaczęłam przecinać sznur oplatający lewą rękę. Po tem uwolniłam nogi i podeszłam do przyjaciółki. Przyłożyłam palec do ust, pokazując, że ma być cicho i zajęłam się jej sznurami.

W tamtym momencie zaczęłam żałować, że nie miałam dwóch noży, ponieważ gdy już miałam uwolnić lewą nogę brunetki, drzwi się otworzyły. Wszedł przez nie wysoki i umięśniony mężczyzna. Na szczęście bez broni. Stojąc w wejściu patrzył to na mnie, to na leżącą dziewczynę. Nawet nie zdążył się odezwać, gdy podbiegłam do niego i wbiłam mu ostrze w tętnice szyjną. Niemal od razu z tego miejsca zaczęła tryskać krew, a ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Energicznie podbiegłam do dziewczyny i rozcięłam ostatni węzeł.

- Haillie, teraz posłuchaj mnie uważnie. Powoli i w ciszy pójdziesz za mną. Postaram się znaleźć wyjście, telefon lub jaką kolwiek broń. - rozejrzałam się po pomieszczeniu i dodałam. - Rozumiesz? - brunetka w odpowiedzi skinęła głową.

Powoli podeszłam do ciała nieznajomego i zaczęłam go przeszukiwać. Przy nim znalazłam nóż, który wrączyłam przyjaciółce, telefon i taśmę. Jakbym miała obstawiać to tym ostatnim zakleił by nam usta, a potem zgwałcił... Boże. Jak dobrze, że moja intuicja podpowiedziała żebym wzięła broń. No bo kto wie jak to się mogło skończyć.

Chwyciłam telefon i zobaczyłam, że jest sobota. Zajebiście. Byłyśmy w tej piwnicy dobę. Ja pierdole. Niemal od razu weszłam w listę kontaktów by wpisać numer któregoś z braci Monet. Serce podeszło mi do gardła gdy zauważyłam mój numer z nazwą : "Nanna gombe Kane". Kurwa. Czyli on chciał się mną zabawić. Zastanawia mnie tylko dlaczego. Najgorsze jest to, że nawet nie mogę go o to zapytać. Bo jest martwy. Heh. Weszłam w klawiaturę, Haillie podała mi numer bo ja już całkiem, zapomniałam.

- Halo? - zapytała osoba po drugiej stronie słuchawki, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Dylan? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Yn, żyjesz? - czasami mam wrażenie, że on w głowie nie ma ani jednej szarej komórki.

- Nie kurwa, umarłam. - odpowiedziałam sarkastycznie. Mogłam się założyć, że właśnie zmarszczył brwi i zrobił tą swoją nadętą minę.

- Ja pierdole. Gdzie jesteście? - Mamo debil.

- Jakbym też kurwa wiedziała to życie było by piękniejsze.

- Dobra. Zrobimy tak... - zaczął - poszukaj wyjścia i włącz lokalizację. Postaramy się być jak najszybciej przyjechać.

- Okej. Do zobaczenia. - rozłączyłam się i włączyłam tą pierdoloną lokalizację.

- I co? - zapytała zaciekawiona Haillie.

- Mamy szukać wyjścia. Zaraz przyjadą.

Gdy wychodziłyśmy z pokoju zobaczyłam, że mężczyzna ma coś jeszcze. Miałam pujść za brunetką ale jednak coś mnie pokusiło i podeszłam do trupa. Tym tajemniczym przedmiotem okazała się koperta. Ku mojemu zaskoczeniu była podpisana moim imieniem i nazwiskiem. Postanowiłam, że na spokojne otworzę ją w rezydencji. Po chwili do goniłam przyjaciółkę, która stała w niedalekiej odległości ode mnie wpatrując się w jakąś tablicę.

- Wszystko dobrze? - zapytałam a przyjaciółka podbiegła do mnie o objęła mnie w pasie.

Tablica korkowa wyglądała dosłownie jak na posterunku policji. Kilka pinesek, nitki i zdjęcia. Na fotografiach zauważyłam : mamę, tatę, mnie, brata, Monetów, Adriena, Egberta, rezydęcje Snatanów i Grace. Najbardziej zaskoczyło mnie pewne imię i nazwisko. Albowiem Archer Reter. Dopiero po chwili zrozumiałam, że tak się nazywał mój "dziadek". Po jakimś czasie, obok nas zauważyłam gablotę w której było zdjęcie, jak się domyślam mojej mamy i Rodrica Retera z dziecięcych lat. Wtedy zrozumiałam, że jesteśmy w rezydencji Reter'ów. Albo w jakiejś posiadłości Reter'ów. Uznałam, że dobrym pomysłem będzie zrobienie temu zdjęcia i przesłanie do siebie. Bo jak już mój porywacz ma mój numer to trzeba wykorzystać. Jeszcze chwilę z dziewczyną wpatrywałyśmy się w tablice, aż postanowiłyśmy się w końcu ruszyć.

Po nie długiej chwili odnalazłyśmy wyjście. Jedynym minusem było to, że chroniło je dwóch mężczyzn z bronią. Nosz kurwa jebana mać! Czemu zawsze los robi mi pod górkę.

- Yn co teraz? - zapytała również zauważy wszy ochroniarzy dziewczyna.

- Zrobimy tak... - opowiedziałam dziewczynie jak ma się żucić na jednego z facetów i gdzie zaatakować.

Cicho jak myszki, od tyłu, podeszłyśmy do nieznajomych i wbiłyśmy im noże w miednicę. Coś idzie za łatwo.

- Brawo. Zabiłaś swoją pierwszą osobę. - powiedziałam z entuzjazmem do brunetki lecz ona tylko prychnęła pod nosem i oddała mi broń.

- Weź go. Nie mogę na to patrzeć, nie myśląc o tym mężczyźnie. - oznajmiła, a ja skinęłam głową.

Chwilę tak czekałyśmy, aż z prędkością ponad 200 km/h zza zakrętu wyjechali bracia Monet. Pierwsi z samochodów wysiedli Dylan i Will. Podbiegli do nas i się rozdzielili. William podbiegł i przytulił brunetkę, natomiast ten młodszy - mnie. Co jak co, ale uznałam to za bardzo miły gest. Potem chłopaki wzięli nas na ręce, niczym pan młody żonę po ślubie.

- Dylan! - gdy chłopak nie zareagował postanowiłam wbić mu paznokcie w tors.

- Ała! Za co?! - jęknął blondyn.

- Postaw mnie. - poprosiłam ale on zignorował moją prośbę. - Przecież umiem chodzić.

- Nie. - odpowiedział pewny siebie

Ale ja nie miałam zamiaru odpuścić. Wygięłam się pod kontem około 20 stopni i spadłam na nogi chłopaka. Zanim zdążył co kolwiek zrobić podniosłam się do pozycji stojącej, i pobiegłam do samochodu. Potem już było lepiej. Opowiedziałam wszystkim, o tym jak się wydostałyśmy (pomijając moment z tablicą). A po drodze do rezydencji zasnęłam...

Na zawsze razem / Dylan Monet x YnWhere stories live. Discover now