Rozdział 30. Szpital

121 2 3
                                    

Myślałam, że to koniec, i właśnie to mnie najbardziej przeraziło. Po usłyszeniu w rezydencji Santanów dwóch strzałów, nawet pogodziłam się ze swoim losem. Jednak życie i śmierć potrafią zaskoczyć. Czasem zastanawiam się czy jest jakaś sposób na śmierć, który nie zaboli. Po dłuższym na myśleniu można stwierdzić, że nie.

Dlatego też zdziwiłam, gdy obudziłam się z podłączonymi do mnie kablami. Rozejrzałam się po pokoju, a chwilę później zrozumiałam, że znajduje się w szpitalu. Ku mojemu zaskoczeniu nie leżałam sama. Na drugiej stronie leżał jakiś blond włosy chłopak. Po jakimś czasie zrozumiałam, że to Dylan. Chwilę później zauważyłam, że ma zabandażowany nadgarstek.

I dopiero wtedy zrozumiałam co się stało. On popchnął mnie, a potem osłonił własnym ciałem samemu dostając pocisk. Ja z kolei, znając życie kiedy mnie popchnął wyjebałam się na kant stołu i zemdlałam. Ale co on tam robił skoro miał operować kamery?

Podniosłam ręce starając się wyczuć gdzieś bandaż, ale go nie było. Potem spróbowałam znaleść gdzieś telefon. Także go nie znałam. Szukałam tak jeszcze kilku rzeczy, aż usłyszałam czyiś kaszel. Jak się szybko okazało należał on do mojego współlokatorka. W pośpiechu nacisnęłam guzik wzywający pielęgniarkę i usiadłam.

Nie musiałam długo czekać, aż przyszła, a ja poinformowałam ją o Monecie. Ona zobaczyła, że się wybudza i poprosiła mnie o chwilowe wyjście z pomieszczenia. Na korytarzu spotkałam doktora, który powiadomił mnie co się stało. Tym razem akurat zgadłam wszystko. Śmieszne było to, że White wezwał karetkę i nikt się nie skapnął, że to jest ten chłopak którego szuka FBI.

Kiedy lekarka pozwoliła mi wejść z powrotem do pokoju, zobaczyłam wyłaniających się zza zakręty moich współlokatorów.

- Yn! - zawołała moja przyjaciółka niepewnie mnie przytulając. - Co wy odwaliliście?! Nie masz nawet pojęcia jak się martwiłam!

- Haillie. - upomniał ją Vincent. - Yn, opowiesz nam co się stało? - a miałam nadzieję tego uniknąć.

- Wszystko zaczęło się od... - i tak przez bite pół godziny opowiadałam im o tym co znalazłam w domu porywacza, jak doszło do tego, że moi starzy żyją i jak rozkminiliśmy ich odbicie. - No i ta suka we mnie strzeliła, a Dylan mnie odepchnął na stół, i sam przyjął pocisk.

Cały czas wszyscy że skupieniem słuchali mojej historii. Tyle, że każdy inaczej. Haillie płakała, Tony palił, przez co został kilka razy upomniany przez pielęgniarki, a Shane, jak to Shane jadł sushi. Will chodził cały czas po korytarzu i na pewno zrobił tak wiele kilometrów. Natomiast Vincent słuchając miał odpalony dyktafon na który nagrywał moją wypowiedź.

- Panna Kane? Państwo Monet? - zapytała pielęgniarka gdy po mojej opowieści nastała chwila ciszy. - Pan Monet się wybudził i można go odwiedzić.

Boże. W przeciągu ostatnich miesięcy jeszcze nie czułam się tak dobrze jak teraz. Może to głupie bo znamy się z rok, ale dla mnie jest wybawicielem, osobą która oddała za mnie życie. I za to go kocham. Wcześniej nie dopuszczałam do siebie tej myśli bo bałam się. Bałam się tego, że będzie jak jego brat. Że mnie wykorzysta i pożuci. Ale tak nie było i nigdy nie będzie. I teraz zrozumiałam jeden z cytatów trylogii Hell. Albowiem : „nie musiałam już krzyczeć bo on słyszał każdy mój szept”. Bo tego nie da się zrozumieć dopóki się tego nie poczuje. Na tym polega miłość. Szkoda, że zrozumiałam to wszystko dopiero wtedy kiedy dostał kulkę za mnie.

Wyprzedziłam moich współlokatorów i wbiegłam do pokoju i podeszłam do blondyna.

- Ty jebany idioto! Co ty żeś odjebał?! Co sobie myślałeś?! Z mrówką na mózgi się pozmieniałeś czy co?! - wydarłam się, a on przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie. - Ty kreatynie mogłeś tam zginąć!

- Ty też. - oznajmił zachrypniętym głosem.

- Ale nawet jakbym zginęła to żył byś dalej swoim życiem, tylko beze mnie!

- Jak bym miał żyć swoim życiem skoro ty nim jesteś? - powiedział i przyciągnął mnie do siebie w kolejnym pocałunku, tym razem bardziej namiętnym.

Niestety tym razem też nie było nam dane trwać w tym stanie dłużej, ponieważ usłyszeliśmy ciche chrząknięcie.

- Możecie przestać się lizać? - zapytał mój ex, a ja wystawiłam do niego środkowy palec. Niech się pierdoli.

Zaczęły się luźne rozmowy. Ja siedziałam na łóżku blondyna, Haillie i Shane na moim, Will i Vincent na krzesłach, a Tony na podłodze. Dobrze mu tak.

- Co jest między wami? - zapytał starszy z bliźniaków.

- Yn jest dla mnie wszystkim. - odpowiedział dumnie Dylan.

- To już zauważyliśmy - odparł ten młodszy.

- Chcemy wiedzieć czy już oficjalnie jesteście razem czy nie. - wtrąciła moja przyjaciółka.

- Skąd wiecie? - zapytał spinając mięśnie blondyn.

- Muszę Cię zmartwić, ale było widać i słychać jaki rozchichotany  wychodziłeś czasami z jej pokoju. - powiedział Vince, a ja zaczęłam naprawdę się zastanawiać czy po mnie też tak było to widać.

- Albo jak się cieszyłeś na każdą wiadomość. - dodał William, a blondyn uderzył się w czoło.

- Jakim ja jestem debilem, przecież mogłaś to zauważyć.

- To że jesteś debilem to wiemy, ale nie martw się, połowy z tych rzeczy nie zauważyłam. - oznajmiłam, a chłopak odetchnął.

-  Czy mogę już oficjalnie nazywać Cię swoją dziewczyną? - zapytał.

Mój czas na chwilę zwolnił. W głowie cały czas brzęczały mi te słowa, a ja nie mogłam wydobyć że siebie ani jednego. Dlatego po prostu go pocałowałam. On od razu oddał, a większość jego rodzaństwa zaczęła klaskać. Tylko tajemniczy motocyklista mruknął, że zaraz się porzyga z tych czułości. Gdzy tylko oderwaliśmy się od siebie podbiegła do nas brunetka, która nam  pogratulowała i szybko przytuliła, a także pogratulowała.

Potem rozmowy zeszły na moich rodziców. Szczerze mówiąc sama zastanawiałam się co było dalej dlatego zadzwoniłam w tej sprawie do White'a. Okazało się, że dość szybko zabrał nas i ewakuował wszystkich oraz, jak się okazało - postrzelonej Grace. Mnie i mojego nowego chłopaka podrzucił do szpitala i zadzwonił po Monetów, a sam, z rodzicami wrócił do ukrywania się na różnych wyspach. Poprosiłam go też, żeby dał mi na chwilę rodziców do telefonu. Kiedy skończyliśmy opowiadać sobie nawzajem co się u nas działo, Dylan powiedział im o nas. Odziwo nie dostałam żadnego wywodu ale jedyne jak skomentowali to : „pamiętajcie jeszcze nie chcemy mieć w rodzinie małego dziecka”. A White dodał : „ale jak by było to chce być chrzestnym”. No debil. Pozatym umówiliśmy się, że polecimy do nich na święto dziękczynienia. Szkoda, że muszę czekać na to tak długo...

Na zawsze razem / Dylan Monet x YnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz