ROZDZIAŁ 7 - Wyścig

73 6 1
                                    

LEVI

Zgodnie z instrukcjami, które dostałem od Hermana mam dzisiaj wziąć udział w pierwszym wyścigu w Nowym Jorku. Nowy tor, nowi przeciwnicy i nowa reputacja, którą trzeba będzie na nowo zbudować. Zdecydowanie nie będzie to proste zadanie, jednak ja nie wierzę w niemożliwe i niewykonalne zadania. Wszystko jest możliwe, jeśli tylko chcemy i przede wszystkim mamy umiejętności by to zrobić.

Wark aut i zapach spalin roznosił się po całej arenie. Wjechałem moim czarnym Ferrari prosto na tor. Cieszyłem, że się Herman dotrzymał mi danego słowa i najszybciej jak potrafił sprowadził moje auto do miasta. Ten pierwszy raz. Auto mojego przeciwnika już stało na linii. Zatrzymałem się, zaciągnąłem sprzęgło i spojrzałem na auto obok. Kierowca siedział w aucie, a sam wyglądał na przestraszonego, tym co ma się zaraz wydarzyć.

Nie stresowałem się. Uwielbiam adrenalinę, to że nigdy nie wiem jak się skończy wyścig. To czy wyląduje w jakimś rowie, a może w szpitalnym łóżku walcząc o życie. Doskonale wiem, że nie jest to w pełni zdrowe myślenie. Ludzie mają plany, rodziny, osoby na których im zależy i nie mogą ich zostawić. Ja nie mam żadnej z tych rzeczy z własnej woli. Zrezygnowałem z nich bo, kurwa, nienawidzę jak ktoś się mną przejmuje. Martwi, czy troszczy. Doprowadza mnie to do szału, bo wtedy ciągle ten jeden cichy, głosik z tyłu głowy, każe mi się pary razy zastanowić zanim, podejmę kolejną nieprzemyślaną decyzję.

Na tor weszła dziewczyna, trzymająca w ręce białą flagę. Stanęła między naszymi autami i uprzednio upewniając się, że obydwoje jesteśmy gotowi mocno machnęła ją, tym samym rozpoczynając nasz wyścig.

Ruszyłem z miejsca z piskiem opon, nie dając mojemu przeciwnikowi nawet chwili na zakodowanie tego faktu. Pokonałem pierwszy zakręt wchodząc w niego bezbłędnie i zostawiłem mojego przeciwnika daleko w tyle. Szedłem jak burza, a żaden tor nie był mi straszny. Fakt o zwycięstwie, dotarł do mnie dopiero wtedy, kiedy przekroczyłem linię mety, wywołując u ludzi spore zamieszanie.

Wysiadłem z auta i ze zwycięskim uśmieszkiem popatrzyłem na zebranych wokół ludzi. Nie mieli pojęcia kim jestem, byłem nowy, lecz niepokonany, a już za niedługo będę królem tego miejsca. Tak sobie obiecałem i zamierzam spełnić moją obietnicę.

Podszedł do mnie jak mniemam właściciel toru. Mężczyzna na oko miał czterdzieści lat, podał mi rękę i pogratulował udanego przejazdu. Poinformował mnie także o tym, że pieniądze za wyścig już weszły na moje konto. Na odchodne życzył mi tylko dobrej zabawy i rzucił mi informację, że o następnym wyścigu powinienem dowiedzieć się jeszcze w tym tygodniu. Muszę przyznać, że nie słuchałem go za bardzo. Myślałem tylko o tym jak bardzo bym chciał być teraz w Miami, uścisnąć rękę Hermana i pójść, się najebać na imprezę razem z Louisem no i może poznać jakąś fajną dziewczynę. Ale ja nie jestem w Miami, a tutaj nie ma Louisa, czy Hermana. Są za to dziewczyny, w dodatku przepiękne dziewczyny.

Zaraz po odstawieniu auta za torem ruszyłem w głąb, powoli rozkręcającej się imprezy. Podszedłem do baru i usiadłem przy jednym z wolnych stolików.

- Co dla ciebie? - zapytał, mężczyzna stojący za ladą.

- Coś po czym nie wstanę z kanapy przez tydzień.

Chłopak siedzący na stołku obok mnie, zaśmiał się na moje słowa.

- Specjał Darrena, jest tak mocny, że tylko nieliczni są w stanie po tym pozbierać. Tak podobno mówi legenda, bo jeszcze nikt tego nie przeżył.

Delikatnie się uśmiechnąłem i obróciwszy się w stronę barmana powiedziałem:

- Poproszę kieliszek. Do pełna. - Zaznaczyłem dobitnie.

Obydwoje głośno wciągnęli powietrze do płuc, jednak nic nie powiedzieli. Kiedy dostałem już dostałem zamówiony przez siebie alkohol, nie wiele myśląc wypiłem zawartość naczynia za pierwszym razem.

- Jeszcze raz, do pełna.

Mężczyźni spojrzeli na siebie i na mnie, po parę razy. Nie dowierzali moim słowom, a na ich twarzach malował się szok.

- Trzymaj bracie - powiedział facet stojący za barem, zanim nie odszedł obsłużyć następnego klienta.

Równie szybko skończyłem, kieliszek jak ten poprzedni. Powoli zaczynałem odczuwać lekkie skutki wypitego przeze mnie alkoholu, jednak nie czułem się inaczej niż zwykle. Potrzeba naprawdę dużo by powalić mnie na kolana.

Przeniosłem wzrok na tańczących ludzi. Wszyscy wydawali się świetnie bawić. Jedni opijali zwycięstwo przyjaciół, drudzy opijali smutki. Wszyscy wydawali się oderwani od rzeczywistości. Nie obchodziły ich obowiązki, czy zmartwienia. Liczy się tylko tu i teraz, dobry alkohol i zajebista muzyka.

Jeśli miałbym się określić jako jeden konkretny typ osoby wybrałbym obserwatora. Wiele osób może to zdziwić, bo przecież prawie zawsze znajduję się w centrum uwagi. Fakt. Mimo wszystko uwielbiam oglądać ludzi. Patrzeć na ich zachowania, obserwować. Dopowiadać sobie historię do ich życia. Człowiek ukryty w cieniu, dostrzega więcej niż osoba skąpana w reflektorach. Uważam, że coś w tym jest.

- Idziesz ze mną zapalić? - z letargu wyrwał mnie głos chłopaka obok, który nadal tu siedział. Wpatrywał się we mnie z dziwną miną.

Pokiwałem głową i zerwałem się z krzesła opuszczając magazyn. Kiedy muzyka przycichła na tyle by usłyszeć własne myśli, odetchnąłem głęboko. Często nie rozumiałem co się ze mną dzieję. Jednego dnia kocham imprezy i moje życie. Natomiast drugiego dnia mam ochotę zamordować, każdego kto wyda choćby odrobinę głośniejszy dźwięk niż powinien. Nastają takie dni, kiedy uważam, że alkohol to zło, a są takie, kiedy jest moim najlepszym przyjacielem. To wszystko strasznie pojebane, sam czasami zaczynam się zastanawiać czy nie cierpię na jakąś jebaną dwubiegunówkę. Teoretycznie mógłbym iść do psychologa i porozmawiać o tym z nim, ale im nie ufam. Po co mam mówić o moich problemach innym ludziom i jeszcze im za to płacić. Najlepszą sesję terapeutyczną, możesz sobie urządzić podczas jazdy taksówką do domu spizgany w cztery dupy, ledwo kontaktujący co się dzieję w świecie cię otaczającym. Tanio i wygodnie.

Odpaliłem papierosa, zaciągając się używką. Dym roznosił się po rześkim, styczniowym powietrzu. Z trudem muszę to przyznać, ale Nowy Jork jest piękny. Zdecydowanie ładniejszy od Miami, mimo to nigdy dobrowolnie nie opuściłbym tamtego miasta. To właśnie tam był mój dom. Miejsce gdzie miałem wiele okropnych, jak i wspaniałych wspomnień. To właśnie Miami jako jedyne pamiętało kim był prawdziwy Levi Smith. Mi bardzo często zdarzało się o tym zapomnieć.

Zgasiłem papierosa o murek i miałem zamiar ruszyć z powrotem w kierunku od dawna trwającej już imprezy, kiedy zatrzymał mnie głos mojego jakże cichego towarzysza.

- To ty jesteś tym nowym, co wygrał dzisiaj wyścig, co?

- Po co się głupio pytasz jak wiesz? - obróciłem się w jego stronę.

- Plotki rozchodzą się w zawrotnym tempie. Pewien ptaszek wyćwierkał mi, że sprzedawałeś kiedyś dragi. Podobno byłeś w tym zajebisty, a tak się składa, że ostatnio coś słabo z dobrymi dilerami. Więc pomyślałem sobie, że...

- Pomyślałeś sobie, że podbijesz do mnie, a ja będę na tyle zdesperowany i żądny kasy by się zgodzić - zaśmiałem się mu prosto w twarz. Facet przytaknął głową. - W takim razie muszę cię rozczarować, ale spasuję. Dopiero co się tutaj zadomawiam i nie szukam kłopotów.

- Nigdy nie uciekniesz od przeszłości. Niezależnie jak bardzo się zmienisz, ona i tak zawsze będzie dawała o sobie znaki. - Odepchnął się od muru i ruszył w moją stronę. Wyciągnął karteczkę podobną do wizytówki, wsadził mi ją do kieszeni czarnej skóry. - Jeśli zmienisz zdanie to zadzwoń.

Ruszył w głąb klubu, zostawiając mnie w osłupieniu. Powinienem od razu porwać tą pieprzoną karteczkę i ją wyrzucić. Zamiast tego schowałem ją do portfela i jakby nigdy nic ruszyłem się zabawić.

Gdybym tylko wtedy wiedział, że ta jedna głupia decyzja będzie kolejnym krokiem do mojego końca.

***

Co najbardziej kocham w alkoholu? To, że pozwala nam zapomnieć. Czego najbardziej w nim nienawidzę? Tego, że pozwala nam zapomnieć.

Byłem mocno wstawiony. Zaraz po przyjściu z jakże, dziwnego wyjścia na papierosa zakręciłem u jakiś typów. Nie znałem ich imion, a oni nie znali mojego. Mieli dużo trawy i mocne dragi. Tyle wystarczało by stali się moimi przyjaciółmi, chociażby na dziesięć minut. Później... nie pamiętałem co się stało.

Jedyne przebłyski jakie pojawiają się w mojej głowie to ręce jakieś dziewczyny na mnie. Na całym mnie. Jej usta na moich, na mnie całym. Później kierowaliśmy się do mojego samochodu. Tak, pamiętam szliśmy do mojego auta na szybki numerek, kiedy wpadła na mnie jakaś dziewczyna, oblewając się alkoholem ze swojego kubeczka.

- Uważaj jak łazisz idioto! - wykrzyczała za mną.

Puściłem jej słowa mimo chodu. Ta lalunia powinna się nauczyć, że na imprezach ludzie na siebie wpadają, a ubrania lepią się od alkoholu, potu i seksu.

- Mówię coś do siebie, zniszczyłeś mi nową sukienkę - zatrzymała mnie obracając za ramię i przyciągając mnie w swoją stronę.

Przeniosłem na nią wzrok chcąc niekulturalnie, kazać jej spierdalać. Kiedy ją ujrzałem poczułem jak nagle odbiera mi język w gębie. Ta dziewczyna była idealna. Miała długie sięgające do ramion czerwone włosy, ogromne usta i oczy wypalające we mnie i mojej duszy dziurę. Przez to, że aktualnie była cała mokra, czarna sukienka zaczęła jej przylegać do ciała, ukazując tym samym idealną figurę.

Była piękna w każdym calu, pierwszej co sobie pomyślałem, to to, że dawno nie widziałem takiej pięknej dziewczyny od czasów Katy Cooper, w której zakochał się mój najlepszy przyjaciel. Były przyjaciel. Mniejsza o nich. Zapragnęłem ją pocałować, zaciągnąć do swojego auta i zrobić z nią rzeczy, których nigdy bym nie żałował.

- Levi, co ty robisz! Idziesz? - Nagle u mojego boku pojawiła się dziewczyna, z którą przed chwilą wychodziłem.

Lekko się skrzywiłem, kiedy na nią popatrzyłem. Nie była taka wyjątkowa, jak tamta dziewczyna. Miała zwykłe i nudne brązowe włosy i zwykłe oczy. Nic jej nie wyróżniało z tłumu tańczących tu osób.

Ponownie przeniosłem wzrok na czerwonowłosą dziewczynę, jednak jej już tam nie było. Zniknęła, a ja miałem ochotę coś lub kogoś rozpierdolić. Nie miałem już nawet, wcale ochoty na seks. Wyrwałem się z uścisku brunetki i ruszyłem w głąb klubu, ignorując jej nawoływania mnie.

Przez resztę wieczoru bawiłem się tak jak na każdej imprezie. Piłem jeszcze więcej, paliłem, brałem. Mimo to nic nie było takie jak zwykle. Cały czas poszukiwałem kogoś. Dziewczyny o czerwonych jak krew włosach. Niestety już do końca imprezy już nie spotkałem tej seksownej dziewczyny.

-----

Hej jak się podobał rozdział?

AMAVI EAMWhere stories live. Discover now