Roszpunka - moja wersja

193 23 7
                                    

Dawno, dawno temu, na obrzeżach pewnego miasta, stały dwa domy. Jeden był zadbany, z rozległym ogrodem, fontanną pośrodku i ławeczkami do odpoczynku pośród zieleni. Drugi zaś, znacznie mniejszy, stał w pobliżu bagien, a jego właściciele, choć starali się o niego dbać, czasem byli po prostu zrezygnowani.

Mieli oni inne troski: od wielu lat bezskutecznie starali się o dziecko. Odkąd się pobrali, marzyli o nim każdego dnia, w myślach i wspólnych rozmowach snuli wyobrażenia, jakby to było mieć córeczkę czy synka.

- Ona byłaby jak księżniczka – mawiała z przekonaniem kobieta, a mąż uśmiechał się pod bujnym wąsem i potakiwał, po czym dodawał:

- Naszą dumą i radością.

- Z kolei syn – kontynuowała – jak książę.

Wymówiwszy to słowo, zwracała głowę ku domowi obok, należącego do czarownicy.

Jak było powszechnie wiadomo, tamta również przez długi czas starała się o ciążę, lecz ostatecznie osiągnęła cel i od kilkunastu miesięcy cieszyła się wyczekanym synem.

Ludzie plotkowali.

„Kim jest ojciec?", brzmiało najczęstsze pytanie, które na zawsze miało pozostać zagadką. Czarownica bowiem nie miała męża ani kochanka, lecz lubiła za to opowiadać przeróżne historie o swoim życiu, a każda była równie nieprawdopodobna. I tak ojcem okazywał się raz bogaty markiz, innym razem król z odległego królestwa, a czasem zwykły szewc. Każdemu mówiła co innego, gdy szła do miasta na targ, nie przejmując się spojrzeniami ludzi.

- Z pewnością stoi za tym jakiś niebywały sekret – orzekł raz mężczyzna. – Powinniśmy do niej iść.

- Po cóż, drogi mężu?

- Może ona doradzi, jak rozwiązać nasz problem.

Żona długo się namyślała, rozważając wszystkie za i przeciw. Czarownica była osobą niezbyt poważaną, choć zdarzało się, że niektórzy odwiedzali ją, w przypadku choroby. Pójście do niej, o ile oczywiście ktoś by się o tym dowiedział, mogło wiązać się z nieprzyjemnościami. W końcu jednak chęć posiadania dziecka wygrała w kobiecie i oznajmiła mężowi:

- Masz rację, idźmy do niej.

Tak też zrobili. Wieczorem, kiedy mało kto przebywał poza domem, a księżyc stał się wąziutkim rogalikiem, para wybrała się do sąsiadki.

Puk, puk, zapukali w drzwi.

- Tak? – dobiegło ich ze środka, a później rozległ się płacz dziecka. Oczy kobiety zaszły łzami tęsknoty, gdyż zrobiłaby wszystko, by słyszeć go także we własnym domu.

- Przychodzimy z pewną sprawą – powiedział powoli jej mąż, gdy ujrzeli twarz czarownicy.

Ta zaprosiła ich do środka, przygotowała herbatę ziołową, zupełnie niegroźną, jak zapewniła i postawiła na stole talerz z ciastkami.

- Spokojnie, częstujcie się, ja tymczasem pójdę na moment do małego.

- Jak ona może nas tak męczyć – jęknęła kobieta. – Doskonale wie, z czym się zmagamy...

Jeśli gospodyni usłyszała jej słowa, nie dała tego po sobie poznać.

Wróciła, kołysząc w ramionach maleństwo.

- Tak? Co was do mnie sprowadza?

On zebrał się w sobie prędzej, odchrząknął i zaczął:

Stare baśnie od nowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz