Jan i Małgorzata (Jaś i Małgosia, część 2)

47 15 0
                                    


Szła i szła przez dobrze znany sobie las, choć zimą rzadko tu bywała. Lubiła tę mroźną jego odsłonę, gdyż zdawał się on wówczas odsłaniać przed wędrowcami nieco więcej swoich tajemnic.

Nagle, ni stąd ni zowąd dotarła na polanę, której nie poznała. Zdumiało ją to. Była przekonana, iż ten odcinek przemierzyła już setki razy, zarówno sama, jak i z rodzicami. Tymczasem rosły tu drzewa inne, niż zapamiętała a i sama polana, czy aby nie powinna być gdzie indziej? Ale nie, to przecież nie tamta, gdzie robili pikniki... Małgorzata rozejrzała się wokół. W ułamku sekundy ogarnął ją strach. Młynarz wspominał czasem o takich sytuacjach, gdy natura drwiła z człowieka, pokazując mu swoją przewagę i prowadziła go tak, by zgubił drogę a w ostateczności również zmysły.

Zawiał silny, nieprzyjemny wiatr i przeszył ją aż do kości.

Mocniej opatuliła się porwanym prędko z domu szalem, upewniła się również, czy wszystkie guziki płaszcza ma porządnie zapięte. Ponieważ nie należała do osób, które zbyt szybko się poddają, ruszyła dalej, przed siebie, mając nadzieję, iż to jedynie złudzenie a zaraz wróci na ścieżkę.

Po paru krokach przystanęła i przetarła oczy. Czy to możliwe? Czy tam, między drzewami, stoi jakaś chata? I to doprawdy przedziwna, jakby zbudowana ze słodyczy!

Podeszła do niej dość niepewnie i dotknęła słodkich murów. Ależ tak, to musi być prawdziwa czekolada!

A ten zapach, jakże rozkoszny, unosił się w powietrzu i kusił, by spróbowała choć odrobiny.

Tyle że... Przecież nie powinna.

Było tak wiele powodów przemawiających za tym, by oddalić się jak najprędzej i spróbować o tym miejscu zapomnieć. Co prawda nikt na nią nie czekał w domu i raczej musiała znaleźć inne miejsce na nocleg. Może u młynarza? Zganiła się w myślach, iż nie poszła doń od razu. Zapewne by jej pomógł. Chociaż... Z drugiej strony zima dała w kość każdemu i nawet najsympatyczniejsi sąsiedzi stali się znacznie bardziej podejrzliwi i niegościnni. Mało kto dzielił się z innymi, raczej wszystko zostawiano dla siebie. Małgorzata rozumiała to i szanowała; chodziło o przetrwanie. Ona sama dbała o siebie i ojca, próbując zapewnić im jak najlepszy byt. Ostatecznie, pomyślała, zawiodłam.

- Przede wszystkim matkę – dodała gorzko na głos i zapłakała. – Mamo, ach, mamusiu, gdybyś tu była!

Uspokoiwszy się, postanowiła sprawdzić, czy nikogo nie ma w domu. Zawołała głośno:

- Halo?!

Nie uzyskała odpowiedzi, toteż zajrzała jeszcze przez szybę do środka. Wnętrze chaty zdawało się zupełnie nieszczególne, jakieś stare łóżko, krzesło, blat kuchenny i parę innych mebli. Żadnej żywej istoty nie zauważyła.

Uznała, że nie ma już nic do stracenia, toteż oderwała fragment muru i spróbowała czekoladowego bloczku.

- Och – jęknęła, poczuwszy w ustach cudowny smak. – Jakie to pyszne!

Właściwie miała ochotę nazwać to wrażenie jeszcze inaczej, lecz zabrakło jej słów. Przez chwilę po prostu jadła. Gdy skończyła, osunęła się na ziemię i znów zaczęła płakać, bowiem przypomniały jej się czasy beztroskiego dzieciństwa. Czasy, które już nie wrócą, co przecież doskonale wiedziała, a mimo to tęskniła za nimi nieustannie, wspominając co piękniejsze przygody przeżyte wraz z matką. Narastało to w niej i narastało aż teraz, pośrodku lodowatego lasu, zaczęła mówić. Była przecież pewna, iż w chatce nikogo nie ma. Może od dawna stała pusta? Może było to jeden z tych magicznych budynków pojawiających się gdzieniegdzie, o jakich wspominał kilkukrotnie młynarz? Raz opowiedział im o zaczarowanym moście pojawiającym się w czasach powodzi, innym razem z kolei opisał zamek pojawiający się jedynie w mgliste dni, wyłaniający jakby znienacka, czekając na wędrowców. Ta chatynka mogła być podobnego rodzaju. Potrzebowała czegoś do jedzenia i oto jest. Zaspokoiła tę potrzebę i teraz miała ochotę zwyczajnie się wygadać, zatem mówiła i mówiła.

Stare baśnie od nowaWhere stories live. Discover now