Rozdział III

220 24 7
                                    


W ciągu dnia ulice zawsze przepełnione są po brzegi różnymi istotami mniej lub bardziej magicznymi. Felirejczycy wyglądają zwyczajnie, ale Irbisy wręcz przeciwnie. Uczłowieczone koty o srebrzystym, cętkowanym futrze pokrywającym całe ich drobne ciało, a do tego są dość niskie, często butne i nieufne. Mają ludzkie stopy i dłonie, a na głowie nie rosną im włosy, w przeciwieństwie do zwykłych Felirejczyków. Największą obelgą dla Irbisa jest nazwanie go „kotem", co dla mnie jest zwykłym stwierdzeniem faktów. Choć świadoma jestem, że moje podejście w tym temacie wskazuje na czystą ignorancję. Nie przepadam za nimi od kiedy jeden wyjątkowo zaszedł mi za skórę.

W Felirei nie brakuje Elfów, Illakucjanów, a nawet czarnoskórych Trinejczyków, których złociste oczy czasem przyprawiają mnie o gęsią skórkę. To do nich jestem najbardziej podobna, choć nigdy nie spotkałam Trinejczyka o równie niebieskich oczach, jak moje. Każde z nich po parze złocistych bursztynów kontrastujących z ich o wiele ciemniejszą skórą niż moja.

Gdzieś w głębi duszy czułam, że jestem inna niż wszyscy, może nawet magiczna? Jednak bałam się poznać prawdę i doszukiwać mojego pochodzenia. Może dlatego przystanęłam na propozycję Kastiela? Może wcale nie chodziło mi wyłącznie o pieniądze. A co, jeśli wie coś o mnie, czego ja nie wiem? Skoro mnie szukał, musiał wiedzieć o mnie coś więcej. Tylko czy ja, aby na pewno, chcę wiedzieć, kim jestem?

Nie znałam swoich rodziców. Nie wiem też, jak znalazłam się na ulicy. Cudem trafiłam do akademii wojskowej w Illakutii, gdzie szkolono młodych mężczyzn na doskonałych samurajów, czyli Illakuckich żołnierzy. Mistrz miał do mnie słabość, dlatego pozwolił mi ćwiczyć, choć nie było łatwo. Jako jedyna kobieta byłam pośmiewiskiem, a moja ciemna skóra sprawiała, że dla nich byłam tylko ohydną brudaską. W końcu to biała jak śnieg skóra jest głównym kanonem piękna w tej krainie. Dlatego mistrz wymagał ode mnie jeszcze więcej, ćwiczyłam dłużej i intensywniej śpiąc zaledwie pięć godzin dziennie. Aż pewnego dnia okazało się, że nie mam sobie równych. Stałam się najlepsza. Tego uczucia nigdy nie zapomnę, jak tych, którzy ze mnie drwili, by później mi zazdrościć. A potem... Potem popełniłam błąd, przez który do końca życia będę męczyć się z poczuciem winy.

Następnego dnia w południe wiedziałam już dokładnie kim był Ralf Fitzgibbons i czym się zajmował. Nadzorował i kontrolował przewóz towarów z Askarionu do Felirei. Askarion był królestwem położonym na zachodnim kontynencie – Etherionie – miejsca bogatego w egzotyczne owoce i surowce mineralne. Kastiel wydawał mi się być jednym z tych majętnych lordów, który z pewnością musiał być właścicielem jednej z kopalń. Wydobywano tam głównie złoto i żelazo, dzięki czemu Askarion miał ogromne pokłady broni białej takiej, jak: miecze, topory, halabardy czy mniejsze sztylety. Nie szczególnie interesował mnie handel i polityka, ale musiałam dowiedzieć się dokładniej, kto był winien kradzieży towarów.

Z uwagi na tłumy w środku dnia, założyłam zwyczajną sukienkę i płaszcz obszyty miękkim futrem. Mimo tej zwyczajnej kreacji udało mi się całkiem sprytnie schować katany. Nie mogłam przecież na zlecenie pójść bez broni. Czarne włosy, które zwykle plotłam w warkocz, pozostawiłam rozpuszczone. Kręciły się dość mocno, ale nie na tyle, by sprawiały większe trudności w ułożeniu. Ich skręt sprawiał, że wydawało się, jakby było ich dwa razy więcej niż w rzeczywistości. Kiedyś zazdrościłam Illakucjankom idealnie prostych jak drut włosów, ale z czasem zrozumiałam, że to jak wyglądam, nie ma żadnego znaczenia. Z ładnym wyglądem jako sierota mogłam co najwyżej trafić do burdelu, ale z umiejętnością posługiwania się bronią byłam w stanie żyć na tyle dobrze, że mogłam zapomnieć, czym jest prawdziwy głód.

Bogini Ognia Niebieskiego | TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz