🪸czterdzieści jeden🪸

60 9 3
                                    

W ciągu następnego tygodnia Victoire faktycznie nie mogła się uwolnić od kuzynostwa, które wpadało w każdej wolnej chwili, przynosząc kwiaty i słodkości, przez co rzadko była sam na sam z Teddy'm. Przynajmniej zdążyła do końca wyzdrowieć, w przeciwieństwie do Andromedy, która leżała leszcze w skrzydle szpitalnym, kiedy Victoire już z niego wychodziła.

Gdy wróciła już na zajęcia, Weasley wyjątkowo skupiała się na nauce, chcąc nadrobić wszystkie stracone godziny jeszcze przed świętami. Wysypiała się, uczyła w bibliotece z przyjaciółmi oraz bardzo często odwiedzała Andromedę, która martwiła się, że z powodu swojego stanu nie będzie mogła pójść na bal bożonarodzeniowy. Kolor jej skóry wcale się nie poprawił, a włosy prawdopodobnie w całości będą musiały odrosnąć, aby pozbyć się czerwonych pasemek, przez co dziewczyna nie za często patrzyła w lustro. Mimo wszystko Victoire i przyjaciele przekonywali ją, że wcale nie jest aż tak źle. Pani Pomfrey nie była jednak zbyt pewna co do tego, czy pozwoli tak wcześnie wyjść dziewczynie ze skrzydła szpitalnego.

Dzień balu nadszedł o wiele szybciej niż Victoire sądziła, ale wcale jej to nie przeszkadzało. To był jej ulubiony wieczór w roku i cieszyła się, że spędzi go w towarzystwie Teddy'ego i przyjaciół. Trzy Krukonki od samego rana przygotowywały się w swoim dormitorium, a uśmiechy ani na chwilę nie schodziły im z twarzy.

— Merlinie, jak się cieszę — powtarzała nieustannie Victoire, a przyjaciółki od razu jej potakiwały. Obie miały na sobie sukienki, które jakiś czas temu kupiły w Hogsmeade - Cornelia błękitną, a Angie jasnozieloną. Wyglądały przepięknie, pierwsza ze srebrną biżuterią, druga ze złotą, obie z rozpuszczonymi włosami, które układały się w lekkie fale, ale Victoire też prezentowała się zjawiskowo.

Miała na sobie granatową suknię z dekoltem w kształcie serca, który idealnie podkreślał jej obojczyki. Ramiączka były cieniutkie, jednak dobrze utrzymywały na miejscu dopasowany gorset, który podkreślał talię, a długa, rozkloszowana spódnica miała dodatkową warstwę z tiulu pokrytego drobnym brokatem. Victoire wyglądała jakby miała na sobie całe nocne niebo, zwłaszcza, że suknia błyszczała przy każdym jej ruchu. Z biżuterii wybrała kolczyki z perłami od Teddy'ego oraz srebrny wisiorek, który parę dni temu przysłali jej rodzice, a włosy upięła w niskiego koka, z którego wypuściła dwa pasma.

— Rodzice powiedzieli, że mam nie wracać do domu bez naszego zdjęcia — oznajmiła Angie, podnosząc się z łóżka na którym siedziała praktycznie bez ruchu, by nie pognieść swojej kreacji. Podeszła do lustra i przejrzała się w odbiciu w którym po chwili pojawiły się też dwie inne sylwetki.

— Spokojnie, Molly powiedziała, że weźmie ze sobą aparat. Tak czy siak ona rzadko się z nim rozstaje — powiedziała Victoire, przyglądając się sobie i przyjaciółkom. Dzisiaj wyglądały naprawdę zdumiewająco dobrze.

— Ale świetnie wyglądamy — rzuciła Cornelia, jakby czytając przyjaciółce w myślach. — Wychodzimy? Chłopaki na pewno już czekają.

— Nic im się nie stanie jak poczekają jeszcze pięć minut — parsknęła Angie. — Muszę się na nas napatrzeć.

Tak więc przez kilka kolejnych chwil stały przed lustrem z szerokimi uśmiechami, aż w końcu stwierdziły, że naprawdę czas się zbierać. Każda włożyła różdżkę do kieszeni sukni (zalety kupowania w magicznych sklepach) po czym wyszły z dormitorium i stukając szpilkami zeszły do pokoju wspólnego, gdzie siedziała grupa najmłodszych uczniów, którzy przyglądali się jak starsi wychodzą na bal. Louis (który od dwóch godzin czekał na siostrę) od razu wypatrzył Victoire i ją zatrzymał.

— Vic, ale pięknie wyglądasz — powiedział, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami. Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Dziękuję.

— I wy też — zreflektował się jedenastolatek, zwracając się do przyjaciółek siostry. Te skinęły mu głowami w podziękowaniu.

— Czekałeś specjalnie na nas? — zapytała zdziwiona blondynka.

— Powiedzmy — odpowiedział Louis, wskazując na swoją grupę na kanapach. — Patrzymy jak wszyscy są ubrani.

— I co, kto do tej pory ma pierwsze miejsce? — Victoire rozejrzała się po salonie, gdzie starsi uczniowie przystanęli w drodze do wyjścia, by porozmawiać z młodszymi.

— Ty, stuprocentowo — odparł od razu Louis, nawet się nie wahając. — Chociaż Leila Barlie też wygląda super. Ma podobny kolor sukienki jak Cornelia. Idziesz z Teddy'm, co nie?

Jedenastolatek był tak podekscytowany, jakby sam miał zaraz zejść do Wielkiej Sali na pierwszy taniec. Victoire skinęła głową.

— A Jake i Zach z dziewczynami — dodała. Louis się uśmiechnął, patrząc po kolei na trzy Krukonki.

— Bawcie się dobrze — życzył, a Angie puściła mu oczko.

— Oh, będziemy — zaśmiała się, a Cornelia pokręciła głową i pociągnęła brunetkę w stronę wyjścia.

— Dzięki, Lou — powiedziała Victoire, po czym podążyła za przyjaciółkami, a jej suknia migotała przy każdym kroku.

Po wyjściu z pokoju wspólnego powoli i ostrożnie ruszyły schodami w dół, trzymając się poręczy. Żadna nie chciała ryzykować potknięcia i skręcenia kostki tuż przed samym balem.

— Trzeba było powiedzieć chłopakom, żeby przyszli po nas pod samą wieżę — mruknęła Angie, kiedy na trzecim piętrze zrobiły sobie krótką przerwę. Zejście z tysiąca schodów w szpilkach było nie lada wyzwaniem.

— Tak i może, żeby nas jeszcze znieśli na dół, co? — sarknęła Cornelia.

— No raczej, o to mi właśnie chodziło — wyjaśniła oczywistym tonem Angie.

— Oj uwierzcie, nie mieliby nic przeciwko — zapewniła Victoire, która schyliła się, by pomasować sobie stopę. — Merlinie, jak ja nienawidzę tych schodów. I tych butów. Może po prostu je zdejmiemy i założymy dopiero przed Wielką Salą?

— Nie marudź, Vic — zganiła ją Cornelia. — Tyle już przeszłyśmy to te dwa piętra też damy radę.

Piętnaście minut później stanęły już na górze ostatnich schodów, patrząc jak na korytarzu przed Wielką Salą kręcą się różni uczniowie. Nie było ich zbyt wielu i najczęściej to byli chłopacy, czekający na swoje sympatie. Victoire odnalazła wzrokiem Teddy'ego. Jake klepnął przyjaciela w ramię, ruchem głowy wskazując na dziewczyny i wszyscy troje podeszli bliżej, patrząc na swoje partnerki.

Po szybkich komplementach Zach i Angie, a także Jake i Cornelia ruszyli do Wielkiej Sali, a Victoire przystanęła na ostatnim stopniu schodów tuż przed swoim przyjacielem. Miał na sobie białą koszulę i elegancki garnitur, a krawat dopasowany był kolorem do sukienki Victoire. Dzisiejszego dnia również był szatynem bez żadnych kolczyków, ale i tak sądził, że w żadnym stopniu nie prezentuje się tak dobrze jak jego przyjaciółka, na którą patrzył z rozchylonymi ustami. Victoire aż się wzdrygnęła pod spojrzeniem chłopaka i uśmiechnęła się niepewnie.

— Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie nawet jak leżysz chora w łóżku, ale muszę przyznać, że teraz... — urwał Lupin, nie mając pojęcia jak wyrazić to, co ma na myśli. Żadne słowa nie były wystarczające. — Jesteś naprawdę... naprawdę...

— Tak, Teddy, ty też dobrze wyglądasz — przerwała rozbawiona Victoire, sięgając do szyi chłopaka, by poprawić mu krawat. Chcąc nie chcąc jego wzrok padł na usta dziewczyny, pomalowane różowym błyszczykiem. Gdy się odsunęła, nieco się otrząsnął i szeroko uśmiechnął, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia w środku.

— Gotowa na najlepszy wieczór, życia? — zapytał z szelmowskim uśmiechem, podając jej ramię. Złapała się go i zeszła z ostatniego stopnia. Teddy i tak był od niej nieco wyższy, mimo że miała na sobie srebrne szpilki.

— Skąd wiesz, że będzie najlepszy? — odparła zadziornie Victoire. Teddy parsknął.

— Dlatego słońce, że spędzisz go ze mną.

Underneath the waves {Teddy Lupin}. Where stories live. Discover now