iii. the past will catch you up as you run faster

3.5K 251 31
                                    

Biegła, kompletnie nie mając pojęcia gdzie. Za nią była ciemność, przed nią była ciemność, tak bardzo wszechogarniająca, przerażająca i paraliżująca. Choć nikt jej nie gonił, nie potrafiła się zatrzymać. Pragnęła jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, znaleźć się gdzieś, gdzie mogłaby chociaż na chwilę poczuć się bezpiecznie. Jednak nic takiego nie następowało, wręcz przeciwnie  dziewczyna zaczęła czuć zimny oddech, który drażnił skórę na jej szyi. Nagle poczuła, jak coś gorącego przebija jej pierś, rozjaśniając wszystko dookoła niej, a ona sama upada, leci w dół, na wpół świadoma tego, co się w tej chwili dzieje. Uderzyła policzkiem o zimną posadzkę, a gdy otworzyła oczy, ujrzała niedaleko siebie ciało kobiety, nad którą pochylał się mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Później usłyszała tylko jego cichy szept, mruczący jedno z Zaklęć Niewybaczalnych, Avada Kedavra, a całe pomieszczenie wypełniło zielone światło. Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu...

– Czy ja mówię do siebie... – Gdy otworzyła oczy, ujrzała stojącego nad nią nauczyciela od eliksirów, profesora Dracona Malfoya, ze zdenerwowaną miną.

– Pierce. Lillian Pierce. – Poderwała się z miejsca, poprawiając swoją oznakę Prefekta Naczelnego. Znów odpłynęła, znów miała koszmary, znów tamten dzień do niej wrócił niespodziewanie, czego tak bardzo nienawidziła.

– A może cię nudzę, Pierce? – Mężczyzna wręcz wysyczał ze złością.

– Nie, profesorze – zaprzeczyła gwałtownie. Pierwsza lekcja, a ja już mu podpadłam, pomyślała, mogę już sobie kopać dołek na błoniach.

– To dobrze – odparł, odwracając się do niej plecami, a gestem każąc usiąść z powrotem na miejscu. – Możesz powtórzyć mojej ostatnie słowa?

Ślizgonka spojrzała na niego spod gęstych czarnych rzęs, próbując w myślach przypomnieć sobie cokolwiek, co mogło mieć związek z wykładanym tematem, jednak w głowie na nowo pojawiły się obrazy ciemności, zielonego światła i okropnego bólu, który przeszywał jej ciało od stóp do głów. Westchnęła cicho, wiedząc, że jest po niej.

– Nie, profesorze – odparła kilka minut później, posyłając mu spojrzenie pełne spokoju i szacunku, jednak on ani razu nawet na nią nie spojrzał.

– Minus pięć punktów dla Slytherinu – oznajmił, nie potrafiąc ukryć satysfakcji w jego głosie. Ponownie odwrócił się w jej stronę, ona sama zaś nareszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Miał stalowoszare oczy, duże, naprawdę ładne. Usta małe, kształtne, blade. Włosy idealnie zaczesane do tyłu. Ubrany był jak zwykle w czarny golf, który mocno kontrastował z jego mleczną karnacją. Typowy Ślizgon, przeszło jej przez myśl. – Dodatkowa kara w postaci wyczyszczenia wszystkich szafek z tym gabinecie na pewno sprowadzi cię, Pierce, na ziemię. I żeby było mi to po raz ostatni, rozumiemy się, pani Prefekt?

Ślizgonka potrząsnęła głową i usiadła z powrotem na miejscu, zła i upokorzona. Wiedziała, że profesor Malfoy będzie równie znienawidzonym przez nią nauczycielem, co Snape przez Pottera, a może i nawet bardziej, bo był opiekunem jej domu, a traktował ją, jakby była śmieciem.

Po skończonych zajęciach wróciła do swojego dormitorium, dla Prefektów Naczelnych i rzuciła się na kanapę, która znajdowała się przed kominkiem, z które buchało przyjemne ciepło. Przymknęła na moment powieki, bo chwilę potem do pokoju wszedł drugi Prefekt Naczelny, członek Gryffindoru i jednocześnie jej najlepszy przyjaciel, Vincent Wood. Ciemnowłosy ścigający Gryfonów, młodszy brat Oliviera Wooda, spojrzał na dziewczynę z uśmiechem i usiadł na fotelu obok, wyciągając nogi na stół.

– I jak pierwszy dzień? – zapytał, poluźniając zawiązany u szyi krawat. Lillian posłała mu wymowne spojrzenie. – Aż tak źle?

– Gorzej – mruknęła. – Pierwsza lekcja eliksirów, a ja już podpadłam Malfoyowi, rozumiesz?

– Nie przejmuj się. – Machnął ręką. – Powinien się cieszyć, że w ogóle może uczyć w tej szkole, bo inaczej wylądowałby na bruku, razem z resztą swojej rodzinki.

– Znów miałam te koszmary – szepnęła cicho, odwracając wzrok.

Vincent podniósł się z fotela i usiadł na miejscu obok Pierce, obejmując ją, ona zaś położyła głowę na jego ramieniu. Westchnęła cicho.

– Lily, czas zapomnieć – powiedział spokojnie, gładząc ją po miodowych włosach.

– Wiem, Vincencie, wiem, ale to nie takie proste, jak się może wydawać. – Zacisnęła powieki, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza.

Trwali tak może chwilę, może dwie, sama Lillian nie miała pojęcia, bo straciła poczucie czasu, czując słodki zapach perfum Gryfona, przytulającego ją mocno do siebie i szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że nie ma się martwić, że on tutaj jest.

– Chodź, musimy iść razem na patrol. – Vincent ujął ją za podbródek. – No już, nie płaczemy, Ślizgoni by cię z domu za takie chwile słabości wywali!

– Mówiłam ci od zawsze, że powinnam być w Gryffindorze. – Uśmiechnęła się do niego niepewnie, podnosząc z kanapy.

– Nie ma mowy. – Potrząsnął głową. – Jesteś za wredna na bycie Gryfonką.

– Nienawidzę cię, Wood. – Pierce roześmiała się wesoło, ale śmiech ten ugrzązł jej w gardle w momencie, w którym przypomniała sobie, że nie może iść na patrol.

– Co jest?

– Muszę iść do Malfoya – wyjaśniła, poprawiając spódnicę. – Mam za karę posprzątać jego gabinet.

Vincent podszedł do niej szybkim krokiem i złożył delikatny pocałunek na jej czole, a następnie otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz.

– Chodź, w tej jaskini smoka na pewno nie będzie tak źle, jak sądzisz.

snake eyes ∆ hpOnde histórias criam vida. Descubra agora