iv. a falling star fell from your heart and landed in my eyes

2.8K 237 10
                                    

Było gorzej niż myślała. Zaraz po przekroczeniu progu klasy do eliksirów, zobaczyła taki bałagan panujący na półkach, że o mało nie zakręciło jej się w głowie. Nie była nawet pewna, czy do Bożego Narodzenia się z tym uwinie, jednak chwilę później przypomniała sobie, że przecież jest czarownicą, w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, zatem sięgnęła do swojej szaty, w której spoczywała jej różdżka. Wyciągnęła ją z należytą ostrożnością.

Dwanaście i pół cala, świerk, włókno ze smoczego serca, zaskakująco giętka i elegancka, znakomita do rzucania uroków – tak ją poinformował Ollivander, gdy otrzymała ją w wieku jedenastu lat.

– Chłoszcz... – Pierce zamachnęła się, jednak w tej samej chwili usłyszała za sobą:

– Experliarmus! – Różdżka wyślizgnęła się jej z dłoni, upadając głośno na posadzkę, wpadając pod biurko stojące obok. – Wszystko ma być wykonane bez użycia czarów, rozumiesz, Pierce?

Dziewczyna nie ukrywając złości, bez słowa schyliła się po swoją różdżkę i wsunęła ją do wewnętrznej kieszeni w jej szacie. Następnie zacisnęła wargi i podeszła do półki, na której znajdowały się pomieszane buteleczki z różnymi substancjami magicznymi. Podczas gdy profesor Malfoy zajął miejsce za biurkiem, Lillian układała szklane flakoniki według kolejności alfabetycznej, jednocześnie przypominając sobie wszystkie przekleństwa, jakie tylko kiedykolwiek słyszała, bo była wściekła za to, jak ją przed chwilą potraktowano. To już ten wiekowy Filch jest milszy dla uczniów, pomyślała, krzywiąc się i wycierając szmatką buteleczkę z napisem Melancholia, którą następnie odłożyła w odpowiednie miejsce. Zegarek spoczywający na jej ręce cicho tykał, ona sama zaś miała wrażenie, jakby czas został zaczarowany tak, aby stać w miejscu, choć wiedziała, że to było niemożliwe. Starała całkowicie skupić się na wykonaniu zadania, aby nie pojawiać się w tym gabinecie częściej, niż to koniecznie. Na chwilę zatęskniła nawet za profesorem Slughornem, którego tak uwielbiała i to z wzajemnością. Były nauczyciel eliksirów traktował ją naprawdę dobrze, wręcz jak własną wnuczkę, co na początku Pierce zawstydzało, ale potem i do tego przywykła. Teraz starszego czarodzieja już nie było, a ona sama musiała męczyć się z tym... Malfoyem.

– Wystarczy. – Usłyszała za sobą głos w chwili, gdy odkładała z powrotem na półkę butelkę z ropą z czyrakobulwy. – Na dziś wystarczy, możesz wracać do swojego dormitorium.

Lillian Pierce odłożyła na pustą ławkę brudną szmatkę i skierowała się ku profesorowi Malfoyowi. Nie podobało jej się to, że musiała tutaj wracać, zwłaszcza ze względu na to, że nie chciała znów zostawiać Vincenta samego na patrolu. Na zegarku była dopiero dziesiąta, a do wyczyszczenia zostały ostatnie dwie szafki, więc stwierdziła, że może to skończyć jeszcze dzisiaj.

– Profesorze Malfoy.

Blondyn zamknął Proroka Codziennego i odłożył go na biurko. Rzucił okiem na uporządkowane według alfabetu buteleczki, a potem na dziewczynę stojącą przed nim. Ślizgonka po raz pierwszy odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, czemu on nie pozostawał dłużny. Przez chwilę wpatrywali się w siebie, on chłonąc jej orzechowe, ciepłe, tak bardzo nie-ślizgońskie spojrzenie, zaś ona chłonąc jego stalowoszary, zimny, pozbawiony wszelkich uczuć wzrok. Na moment poczuła się tak, jakby grom z jasnego nieba uderzył w nią, jakby się topiła, płonęła żywym ogniem, jakby ktoś od środka rozrywał jej wnętrzności. Chciała krzyczeć, wrzeszczeć, jednak nie potrafiła, jego niezwykłe oczy ją sparaliżowały tak, że z owego stanu wyrwało ją jego ciche chrząknięcie.

– Czy mogłabym dokończyć sprzątać te dwie szafki? – zapytała niepewnym głosem, co bardzo do niej nie pasowało. Do pewnej siebie Ślizgonki, Prefekta Naczelnego, najlepszej uczennicy na roku. Wsunęła kosmyk miodowych włosów za ucho.

– Nie, Pierce. – Mężczyzna uniósł bladą dłoń zakończoną długimi, szczupłymi palcami, a na jednym z nich spoczywał srebrny sygnet z czarnym kwadratowym kamieniem, na którym widniała duża litera M. – Na dziś wystarczy. Widzimy się jutro, o tej samej godzinie.

Widząc, że żadne prośby nie mają sensu, Lillian ostatni raz spojrzała na bladą twarz bez wyrazu swojego nowego opiekuna, a następnie ruszyła ku wyjściu, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium, w ukochanym łóżku, z dala od tego mrocznego i zimnego miejsca.

– Dobranoc, Lillian. – Dobiegło jej uszu, gdy zamykała drzwi do klasy.

– Dobranoc, profesorze – odpowiedziała tym razem pewnym siebie głosem, co nie uszło uwadze blondyna stojącego opartego o biurko, patrzącego w ślad za jedną ze swoich uczennic.

snake eyes ∆ hpDonde viven las historias. Descúbrelo ahora