~SCAR~
-O kurde, dobra ta pizza -uśmiechnęłam sie biorąc do ust kolejny gryz.
-Moja też jest zajebista -powiedział Ash, próbując odgryźć ciągnący się ser.
Nastała chwila, względnie zręcznej ciszy. Moja pizza okazała się być cienkim cudem z masą sosu pomidorowego, papki z pieczarek, suszonych pomidorów i czerwonego pesto. Parmezan na wierzchu upewnił mnie w przekonaniu, że właśnie na taką pizzę miałam ochotę.
-Czy tylko mi jest tu tak gorąco? -jęknął nagle Ash. Podniosłam głowę, by zobaczyć jak ściąga z siebie jeansową kurtkę.
-Nie, nie martw się. Na pewno jest tu gorąco. To po prostu ja. Jestem ciepłolubna i nawet jak jest lato, to czytam książki pod kocykiem -zapewniłam go wzruszając ramionami raz po raz. Zaśmiał się cicho.
-Nie przesadzaj, przynajmniej jesteś oryginalna -uśmiechnął się ciepło. Odwzajemniłam uśmiech i walnęłam kolejną łyżeczkę sosu na moją pizzę. Została mi już tylko połowa.
-Sky...? -powiedział cicho.
-Y hym? -mruknęłam z wypchanymi jak chomik ustami. Wiedziałam, że nie powinno się tak jeść w towarzystwie innych, ale ta pizza była taka dobra, że cytując Barneya z Jak poznałem waszą matkę?, miałam ochotę zjeść ją całą, a potem zaszyć sobie odbyt, żeby na zawsze we mnie została.
-Mogę ci zadać pytanie? -spytał. Zachichotałam lekko.
-Właśnie to zobi-eś -sapnęłam, próbując przełknąć kulę sera.
Ashty lekko się zmieszał i spojrzał na mnie pytająco. Przełknęłam zawartość ust i śmignęłam językiem po zębach, żeby oczyścić je z ewentualnych ziół.
-Wal -uśmiechnęłam się zachęcająco.
Odchrząknął i napił się Sprita.
-Czemu byłaś taka smutna, kiedy ostatnio spotkaliśmy się w mieście? -spojrzał mi głęboko w oczy. Biła z nich troska i żal. To sprawiło, że gdybym mu nie powiedziała, na pewno miałabym poczucie winy.
Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na bok.
-Mój ojciec wrócił -powiedziałam zwyczajnie i spojrzałam mu w oczy. Jego źrenice poszerzyły się ze złości i wyciągnął dłoń, by położyć ją na moim przedramieniu. Ten gest mnie zdziwił i spojrzałam na niego z lekką obawą, w której jednak musiałam się przyznać, kryło się pragnienie i entuzjazm do jego czynu.
-Wszystko okej? -spytał o dziwo delikatnie. Jego oczy sprawiały, że byłam pewna, że zaraz krzyknie. Wyglądał jak mój brat, gdy wyganiał ojca za drzwi, był bardzo, ale to bardzo cholernie wściekły i zmartwiony. Uśmiechnęłam się lekko, uznając to za kochany gest.
-Tak, Charlie go wygonił, już nie wróci...troszkę to nas wybiło z równowagi i...sam widziałeś... Ale już jest dobrze -patrzyłam raz na pizzę, raz na niego, próbując napełnić wzrok ciepłem i szczęściem.
-Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że musiałaś przez to przechodzić -pogładził moją rękę, a jego wzrok stał się już normalniejszy. Uśmiechnęłam się szczerze.
-Dziękuję -kiwnęłam głową i delikatnie zabrałam rękę.
Znów się lekko zdekomcentrował, ale po chwili wrócił do siebie. Słodki.
-Wiesz, mam taką teorię, że na każdego człowieka prędzej czy później coś takiego spada. Ale tylko po to, żeby potem nam się za to odwdzięczyć. Czasem ludzie żyją i są całe życie szczęśliwi, dopiero na koniec robią jakiś błąd i wszystko tracą. Albo rodzą się bez niczego, by potem zostać najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Można być też ogólnie szczęśliwym, ale robić małe, głupie błędy lub jak ja, mieć zrypaną część rodziny, ale zajebistych ludzi wokół siebie i prawie wszystko o czym marzę. Myślę, że czeka mnie świetlana przyszłość, za moje hujowe dzieciństwo. Przynajmniej tym się pocieszam... -spojrzałam zawstydzona na mój talerz i krzywiąc usta, wzruszyłam ramionami.
-Jeśli tak jest, a mam taką nadzieję, to należę do grupy, która robi głupie błędy -uśmiechnął się krzywo.
-To znaczy, że jesteś cholernym szczęściarzem -dokończyłam kolejny kawałek pizzy.
-Mogę zobaczyć twoją dłoń? -spytał nagle. Zaśmiałam się zdziwiona.
-Jasne, czemu? -podałam mu prawą dłoń, wcześniej mocno wycierając ją z potu w spodnie.
-Moja mama pokazała mi sztuczkę, którą znała od swojej mamy...to coś co czasem robię -wzruszył ramionami i delikatnie wziął moją dłoń w swoje, ciepłe.
-Dla frajdy? -spytałam z ciekawości.
-Gdzie tam, żeby się popisać oczywiście -spojrzał na mnie jak na idiotkę. Chwilę potem porzucił dziwną maskę i zaśmialiśmy się razem.
-Zobacz, tu jest parę zmarszczek. Marszczą się one na trzy różne sposoby, zależy od tego kim jesteś. Według tego rodzaju, są trzy rodzaje ludzi. Ludzie z miast, typowe JP oraz psy...znaczy policjanci...cholera-zachichotał cicho. Uśmiechnęłam się, widząc jak mu oczy błyszczą.
-TypJP, jak to JP wygląda jak mała puszeczka po sprayu. Tego u Ciebie nie ma, muszę Cię zasmucić, ale nie wejdziesz do gangu -pokręcił głową. Zaśmiałam się głośno.
-Typ ludzi, takich gimbusów to jak to gimbaza, masz małą buteleczkę piwa, tudzież winka. Nie za drogiego, takiego za dolara, bo na inne nie stać, jak babcia nie da na urodzinki -określił sarkastycznie. Śmiałam się coraz bardziej, takie poczucie humoru kochałam.
-No, niestety. Ci chyba babcia często daje, bo nie masz tu nic z tych rzeczy. Możemy za to zobaczyć bardzo rzadkiego w patrolowaniu okolicy psa, znaczy no, postarunkowego. Jak to pies, ma przy sobie pałkę. Łatwo pomylić z winkiem, bo czasem jednak se popija, ale bo jak już mówiłem, babcia daje, to winko drogie i stoi na specjalnym stojaczku, do góry nogami -uśmiechnął się. Myślałam, że zapocę się na śmierć. Tak jak inni się czerwienili jak buraki, tak ja się pociłam. Niestety, nie jak w reklamie medispirantu czy innego gówna, nie taniec, lecz śmiech wyciskał ze mnie siódme poty. A nawet ósme.
- To znaczy, że jesteś obrońcą stada, lubisz pomagać, choć czasem to przykry obowiązek, jak gdy musisz na przykład pomagać gimbusom. Czasem masz interesiki za plecami, ale ogólnie jesteś strażnikiem i dobrym człowiekiem -uśmiechnął się.
-A ty? -zaciekawiłam się.
-Ja? U mnie to przypomina studenta, który zasłabł na przejściu dla pieszych...A nie, czekaj to nie to skrzyżowanie...ach, tak. No, chociaż to było do przewidzenia, że nikt się nie nabierze. Jestem gimbusem z buteleczką za dolara -trzepnął ręką w stół w geście niepowodzenia. Śmiałam się głośniej i głośniej. Byłam aż za bardzo zakochana w tym komiku.
- Skoro już mówimy o takich rzeczach, to kiedy masz urodziny? -spytałam się, gdy już przeszła mi hiperwentylacja i okazjonalna czkawka.
-Szóstego stycznia -wyprostował się dumnie.
-No, chyba se jaja robisz! Miałam się urodzić tydzień po tobie, ale jestem wcześniakiem! Mam urodziny dwudziestego siódmego grudnia! -szczęka mi opadła. To znaczyło, że nie jestem aż takim pedofilem! Dziesięć dni! Hel ye!
W tym momencie, gdy Ashty wyrażał swoje śmieszne teorie na ten temat, telefon już po raz szósty zawibrował mi w kieszeni. Nie chciałam nic mówić, bo było naprawdę fajnie, ale to mnie zaniepokoiło. Coś się stało?
-Przepraszam Cię okropnie, ale ktoś do mnie wydzwania. Wolę odebrać, ok? -skrzywiłam się.
-Pewnie, to może być ważne -zgodził się, nie robiąc problemu.
Odebrałam szybko i przyłożyłam telefon do ucha. Numer był nieznany.
-Scar? To ty? -zachlipany, damski głos dawał się słyszeć, jak w tunelu.
-Tak, kto mówi? -zdziwiłam się.
-Scarlett, to tak bardzo boli, błagam pomóż mi. Moi rodzice nie mogą się dowiedzieć! -dziewczyna płakała jakby ktoś ją dźgnął, a ja zaczynałam się bać, że to może być prawda. Zaczynałam ją poznawać.
-Debbie? -zawołałam zdziwiona. Czy to mogła być ona? Kuzynka Alex z naszej klasy, byłyśmy razem na obozie z rok temu. Dawno z nią nie gadałam, tym bardziej zdziwiłam się, że dzwoni do mnie o pomoc.
-Tak, Scar błagam, przyjedź -jęknęła.
-Dobrze, ale muszę wiedzieć, gdzie jesteś i co się stało -powiedziałam spokojnie. Dziewczyna miała w skłonności pakować się w tarapaty.
-Pod klubem w West&Villan. Błagam Cię, przyjedź najszybciej i nikomu o tym nie mów! -zapłakała.
-Ok, Debbie. Siedź tam, gdzie jesteś, zaraz będę. Nie ruszaj się! -rozkazałam jej i rozłączyłam się.
-Kto to? -zmarszczył brwi Ashty.
-Znajoma, może być z nią bardzo źle -westchnęłam i schowałam telefon do kurtki, którą zaraz podniosłam.
-Co zrobisz? -spytał zmartwiony.
-Pomogę jej, a co? -wzruszyłam ramionami i zawiązałam szalik.
-Wiesz co? Bierz rzeczy, zapłacimy, a potem pokażę Ci jak to jest być policjantem -stwierdziłam.
-Ok, i tak nie chciałem Cię samej puszczać -uśmiechnął się lekko.
Kto powiedział, że potrzebuję zgody? ~uśmiechnęłam się pod nosem.
Ciocia Rises....I to z Robinem.
ČTEŠ
Midlife Memories |NIE FANFIC!!!
RandomCzytelniku! Jestem autorką jakich wiele, ale z czasem, gdy zaczniesz to czytać, przekonasz się wystarczająco o moim oryginalnym, wyrazistym stylu pisania z domieszką jak najbardziej nieszablonowego i wytrawnego dla wariatów humoru! Z góry przeprasza...