5.

419 30 2
                                    

Po kilku godzinach bezustannego płaczu i topienia we własnym pocie, budzi mnie czyjś krzyk:
- Obudziła się!
Próbowałam zmienić pozycję z leżącej na siedząco lub chociaż się rozglądnąć, ale ani drgnęłam. Kątem oka widziałam jedynie rozstawiony obóz: krąg namiotów, a pośrodku jeszcze dymiące się ognisko. Z czoła zsunęła mi się zimna szmata, która miała złagodzić gorączkę. Killian wyłonił się z głębi jednego z namiotów i lekko się uśmiechnął.
- Jesteś silniejsza, niż cała załoga razem wzięta.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Wytłumaczył:
- Cała załoga chociaż raz przeżyła ukąszenie Hinsy. Większość z nich leczyła się przez przynajmniej trzy dni, kilku przez dwa, ale żaden nie zbudził się ze śpiączki w ciągu jednej doby.
Poczułam uczucie dumy. Bardzo możliwe, że się zarumieniłam. Odpowiedziałam lekkim uśmiechem, czując jeszcze pulsujący ból w miejscu ukąszenia.
- Czemu nie mogę się ruszyć?
- Jesteś sparaliżowana, ale spokojnie; z każdą minutą poczujesz, że możesz ruszyć palcem, później dłonią, aż w końcu całe twoje ciało będzie wyzwolone spod niewoli jadu.
Kiwnęłam tylko głową i zamknęłam powieki. Próbowałam ponownie zapaść w sen, ale nie, nie chcę, nie mogę. Obrazy z przeszłości ponownie zaczną dręczyć moją psychikę, której zabezpieczenie przed bólem zajęło dużo czasu. Przez cały czas trzęsłam się z zimna. W środku dżungli- o ironio. Kapitan przykucnął obok mnie, opierając swe dłonie o kolana.
- Twój puls jest w porządku. - stwierdził, wyraźnie na podstawie mojej nieruchomej ręki. Jak może przez nie w ogóle płynąć krew, skoro czuję się tak, jakby moje ciało składało się jedynie z głowy. Równie dobrze mogłabym być samotną dynią, z tym wyjątkiem, że nie jestem pomarańczowa. Po chwili poczułam zimno na moim czole i na twarzy ponownie pojawił się namoczony lodowatą wodą materiał.
- Musisz jednak chwilę poleżeć i wypocić z siebie jad.
- Wszystko byle nie usnąć.
- Koszmary?
- Tak.
- Też je miewam. - usiadł na piasku zmieszanym z ziemią i wyciągnął z kieszeni piersiówkę. Pokiwał nią w moją stronę, gestem zapytując mnie czy chciałabym się napić.
- Doceniam twoją ofertę, naprawdę, ale... - spojrzałam na moje nieruchome ciało, chcąc podkreślić, że chwilowo jestem niepełnosprawna. - Widzisz jakoś tak wyszło, że nie mam jak przyjąć twojej propozycji ze względu na moje kłopotliwe położenie.
- To żaden problem, kochana. - odłożył na bok napój, tak by się nie wylał i zapewne delikatnie podniósł moje ciało, tak, że zamiast leżeć, siedziałam, dzięki czemu wreszcie mogłam objąć cały krajobraz. Piraci skupili się wokół ogniska, głośno się śmiejąc, a niektórzy nawet śpiewając. Doceniam ich za to, że pomimo tego, iż muszą tyle walczyć i zapewne poniektórzy stracili swoich bliskich, dalej potrafią cieszyć się tym, co mają. Wolnością, świeżym powietrzem, towarzystwem. Wśród małego tłumu zobaczyłam też Piotra. Jako jedyny siedział sam popijając jakiś alkohol w przezroczystej, szklanej butelce, przyglądając mi się. Jak on śmiał? Zostawić mnie na tyle czasu samą? Nie starał się nawet do mnie wrócić! Wysłać jakiegoś znaku! Nic! A ja opłakiwałam go, jak idiotka... Jednak, dalej moje uczucie wobec niego nie znikło. Dalej zajmował część mojego serca, które skamieniało po jego śmierci. Minęło tyle ulotnych chwil, momentów, które mogliśmy przeżyć razem... Gdy mu się przyglądałam zauważyłam, że spoważniał. Jego twarz zrobiła się stanowcza, jego oczy smutniejsze, wydawało mi się z daleka, że także jego nos został złamany przynajmniej pięć razy podczas zażartych bijatyk, usta miał popękane, zakrwawione, włosy o wiele dłuższe, bardziej roztrzepane i brudniejsze. Jednak, gdy tak intensywnie analizowałam jego oczy, niegdyś tak intensywnie błękitne, jak ocean, odbijający promienie słońca, teraz wyglądające jak zanieczyszczony staw w nocy. Takie ciemne. Może próbował do mnie wrócić? Nie... Gdyby chciał, sam wybrałby się po ten cholerny Arcykamień. Pomimo gniewu, który powoli zaczynałam odczuwać w nerwach nieruchomego ciała, dalej miałam ochotę wbiec w jego ramiona i wybaczyć mu wszystko, tylko po to byśmy dalej byli razem. Tak po prostu. Tak naiwnie. No cóż, kobiety podobno są naiwne, prawda? Jednak ja potrzebuję teraz dowodu. Na to, że już nigdy ot tak nie zostawi mnie na lodzie. Potrzebuję gwarancji. W końcu oderwałam od niego wzrok i spojrzałam na Killiana, który nalewał do małej, matowej od niedokładnego umycia, a raczej jego braku, szklanki. Przyłożył ją do moich ust i mimowolnie nalewał, aż substancja zniknęła. Odłożył naczynie i spokojnym głosem zapytał:
- Więc... Jeśli można wiedzieć; jaka jest twoja historia?
- Dorastałam z moją mamą, która musiała pracować na kilku etatach, by utrzymać dom. Niestety związała się ze złym człowiekiem, który... - tu zrobiłam pauzę. On nie musi tego wiedzieć. Pomimo tego, że wiedziałam, iż Hak domyśla się, że coś jest na rzeczy, kontynuowałam po odchrząknięciu: - Moja mama umarła, kiedy byłam strasza. Zawsze planowałam, by zarobić tyle pieniędzy, żebyśmy razem zamieszkały. Żeby w końcu była szczęśliwa...
- Jaka była?
- Była... Była wprost cudowna. Jak anioł. Zawsze wszystkim pomagała i nie oczekiwała niczego w zamian, mimo tego, że mogła. Darzyła mnie bezgraniczną miłością i nauczyła mnie, by odróżniać dobro od zła. Zawsze uważała, że Piotrek jest dobrem. Nie myliła się. Zgodziłam się pójść z nim na randkę, chociaż straszliwie nie chciałam. Nie dlatego, że nie podobał mi się. Broń Boże. Chodziło o to, że myślałam: miłość tylko mnie spowolni w osiągnięciu moich celów. Z jednej strony to prawda, miłość może ściągnąć cię w dół, ale z drugiej; potrafi też uskrzydlić. Jego wsparcie rozświetlało najciemniejszy dzień. Nasz związek można było porównać do statku i kotwicy. Ja byłam statkiem. W każdym momencie mogącym się rozbić o ostre skały albo pożartym przez porywiste i nieugięte fale; on był kotwicą. Połączoną ze statkiem grubym, trwałym łańcuchem, którego nie łatwo zniszczyć. Był czymś stałym. Kiedy myślałam, że nie żyje straciłam grunt pod nogami. Moje życie codziennie wyglądało identycznie, ale nie przeszkadzało mi to, bo jedynie praca, rutyna jaką odbywałam każdej doby utrzymywała mnie u zdrowych zmysłów. - razem z końcem mojego przydługiego monologu, poczułam moje dłonie, a na jednej z nich dłoń kapitana. Nie dałam po sobie poznać, że ją czuję. Uśmiechnęłam się w duchu i dodałam: - Mam nadzieję, że cię nie przynudziłam.
- Nie, kochana. Bardziej mnie poruszyłaś. Czasem nie docenia się tego co się ma dopóki się tego nie straci.
- Ty też coś straciłeś. Nie mylę się, prawda?
- Nie, nie mylisz się. Niegdyś miałem kobietę ze snów. Dzięki niej, jestem takim człowiekiem, jakim zawsze chciałem być. Odpowiedzialnym, opanowanym i honorowym. - rozchmurzyłam się wraz z jego słowami, równocześnie czując drobne ukłucie w sercu. Przełknęłam ślinę i słuchałam dalej: - Wszystko było cudownie. Planowaliśmy wspólną przyszłość razem, ale wtedy spełniły się najgorsze obawy.
- Co się wydarzyło?
- Stała się Mroczną.

_____
Witam cię, drogi czytelniku! Jeśli już kiedyś czytałeś/aś moje opowiadanie, gratuluję ci za wytrwałość i przepraszam za tak długą przerwę. Jeśli jesteś tu nowy/wa strasznie się cieszę i mam nadzieję, że się podoba. Do zobaczenia w następnym rozdziale, który, zapewniam, pojawi się wkrótce!

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Król mórz [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz