Prolog

13K 745 69
                                    

Biegłam, nie wiem już nawet jak długo. W głowie słyszałam tylko jedno pulsujące słowo: Uciekaj! Moje życie to ciągła ucieczka.

Skręciłam za róg, nie zatrzymując się. Łapałam w bolące płuca głębokie hausty powietrza. Nie musiałam się oglądać, by wiedzieć, że są tuż za mną. Miałam może niecałą minutę przewagi, musiałam się ukryć. Mroczki przed oczami przesłaniały mi pole widzenia. Dopadną mnie - myślałam spanikowana - nie mogą mnie dopaść, nie mogą!

Niespodziewanie wyrósł przede mną budynek o wysokości chyba jakichś czterech pięter. Większość budowli w mieście dawno doszczętnie zniszczono, dlatego zdziwiłam się, widząc, że ten hotel był w niemal nienaruszonym stanie. W moich oczach błysnęła iskierka nadziei, która zaraz potem znikła.

Próby sforsowania drzwi wejściowych na nic się zdawały. Nie chciały nawet drgnąć. Cholera! Nie miałam czasu, a mimo to wiedziałam, że kolejnej szansy nie będzie. Zanim znalazłabym inną kryjówkę, z pewnością by mnie dopadli.

Opadałam z sił, co oznaczało, że dalszy bieg także nie wchodził w grę. Pewnie i tak to wszystko stanowiło daremny trud, bo pierwszym co zrobią, nie widząc mnie w pobliżu, będzie przeszukanie jedynego nietkniętego budynku w tej okolicy. Mimo to chciałam spróbować.

- Nadzieja umiera ostatnia - wymamrotałam ironicznie i pośpiesznie okrążyłam budynek. Ku swojej chwilowej uldze odkryłam, że w tylnej części obiektu znajdują się wąskie drzwi prowadzące z dużym prawdopodobieństwem na zaplecze hotelowej kuchni. Jak można się było spodziewać, nie ustąpiły, kiedy próbowałam je otworzyć. Wyważ je!

Kopałam i waliłam bez rezultatów. O ile to było w ogóle możliwe, objęło mnie jeszcze większe przerażenie na myśl, że przegrałam. Wtem dostrzegłam coś leżącego pod przeciwległą siatką odgradzającą teren. Niewielki przedmiot błyszczał delikatnie w świetle księżyca. Był to lekki, ledwie dostrzegalny połysk, jednak wystarczył.

Nie zastanawiając się ani chwili nad tym, co siekiera do drewna robiła na tyłach miejskiego budynku, przystąpiłam do akcji.

Poczułam, jakby wstąpiła we mnie jakaś nowa siła, gdy tylko chwyciłam siekierę w obie ręce. Wzięłam szeroki zamach, po czym wbiłam trochę zardzewiały metal w drewniane niewzmocnione niczym drzwi. Nie myślałam nawet, że ktoś mógłby mnie usłyszeć. Nie było czasu na logikę i rozważanie za i przeciw.

Wyrwałam siekierę z drewna i ponowiłam próbę. Walnęłam jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu drewno ustąpiło pod naporem ciosów, tworząc szparę wystarczającą, bym mogła się przecisnąć.

W pędzie minęłam opustoszałą kuchnię i wbiegłam na kręcone schody, prowadzące na wyższe piętra. O windzie mogłam niestety zapomnieć.

Dotarłszy na trzeci poziom, usłyszałam potężny huk. Długo im to zajęło. Mimo całej grozy sytuacji uśmiechnęłam się gorzko, po czym przyspieszyłam kroku.

Właściwie wzbijałam się do góry, ledwie dotykając stopami schodów. Zasapana i spocona przystanęłam na sekundę, aby złapać oddech. Odgłosy pościgu były coraz bliżej, dlatego wiedziałam, że nie mam szans na dłuższy odpoczynek. Ruszyłam dalej.

Jeszcze tylko chwila, dobiegnę na górę i pomyślę co dalej. Było ciemno. Kurczowo przytrzymywałam się chropowatej poręczy, żeby się nie przewrócić i nie spaść ze schodów. W wąskim, krótkim korytarzu, do którego ostatecznie trafiłam, wybrałam pierwsze lepsze drzwi po lewej i wpadłam zasapana do przestronnego pokoju, barykadując je od środka.

Pokój został dość skromnie urządzony, niewiele mogłam zrobić z tym, co miałam akurat pod ręką. W rogu jednej ze ścian zauważyłam małą linową drabinkę, prowadzącą prawdopodobnie na dach. Nic innego mi nie pozostało. Wspięłam się powoli, uważając na przegniłe sznury i z całych sił pchnęłam klapę w suficie. Zaskoczona i szczęśliwa, że ustąpiła niemal natychmiast, wyszłam na świeże powietrze, zamykając klapę za sobą.

Rozejrzałam się dokoła gotowa podjąć nowe działania. Dach był przestronny, niestety pusty i nie miałam zbyt wielkiego pola do manewru. Wyjrzałam poza jego krawędź i zakręciło mi się w głowie. Było naprawdę wysoko.

Nagle za moimi plecami coś trzasnęło i już po chwili czterech potężnych mężczyzn w szarych kombinezonach wygramoliło się na zewnątrz.

Z przestrachem zdałam sobie sprawę, że nic już nie mogłam zrobić. Zbliżali się do mnie powoli, nie czyniąc gwałtownych ruchów, aby mnie nie spłoszyć. Byłam dla nich zbyt cenna, nie mogli ryzykować.

Podjęłam decyzję właściwie automatycznie. Wszystko było lepsze od losu, jaki czekał na te, które wpadły w łapy kombinezonów. Postąpiłam parę kroków w ich stronę, wzięłam rozbieg...

- NIE! - Krzyknął jeden z mężczyzn, widząc, co zamierzam zrobić - CZEKAJ! - pomknęłam w przeciwnym kierunku i skoczyłam, nie wydając z siebie żadnego odgłosu.

Adrenalina zdusiła we mnie emocje. Mogłam jedynie lecieć i obserwować, jak nieuchronnie zbliżam się ku końcowi. Przez tę jedną, piękną, a zarazem niemiłosiernie długą chwilę poczułam się cudownie wolna. Wiedziałam, że już nikt nigdy nie będzie w stanie mnie skrzywdzić.

Ziemia cierpliwie czekała na moje przybycie. Niemal widziałam, jak rozstępuje się na boki, gotowa w całości mnie pochłonąć. A potem... obudziłam się z niemym krzykiem na ustach i walącym mocno sercem.

***

Od autorki

Cześć! Zaczęłam pisać tę historię jakoś w 2015/16 roku. Ostatni rozdział, który dodałam (15), nie był zakończeniem opowiadania, jednak na nim poprzestałam i zniknęłam z Wattpada na jakieś 4 lata. Teraz postanowiłam wrócić i dokończyć historię. Wiele rzeczy było jednak do poprawy, dlatego zdjęłam wszystkie rozdziały i zaczęłam je aktualizować i publikować na nowo. Tych, którzy przeczytali rozdziały przed aktualizacją, zachęcam do ponownego się z nimi zaznajomienia. Rozdziały będę dodawać stopniowo, proszę zatem o cierpliwość.

Jestem OstatniaWhere stories live. Discover now