ROZDZIAŁ 23.

4.5K 168 23
                                    

NOWI PRZYJACIELE, NOWI WROGOWIE.

________________________________________________________

(Mark)

Tak było już od trzech dni. Trzy dni. Mam powtórzyć jeszcze raz? Trzy jebane dni od kiedy odeszła. Nie wpłynęło to jedynie na szefa, ale również na Eve i mnie samego. Nie pamiętam, żebym w kontrakcie miał coś o jakimś depresyjnym szambie. Moja praca polegała na opiekowaniu się szefem i chronieniu go. Nie miałem takiej możliwości, kiedy całe dnie spędzał zamknięty w swojej sypialni, a nocami topił smutki w alkoholu przy barze kuchennym. Emma z kolei czuła się coraz lepiej. Mogła już wstawać i nie potrzebowała maski tlenowej wspomagającej jej oddychanie. Mimo tego, że szef mało co komunikował się z Emmą, gdy Victoria odeszła to i tak było mi lżej na sercu widząc jak myśli tylko o Re i o tym co stracił. Devon odwalił kawał zajebistej roboty, trzeba mu to przyznać. Złamał Emmie trzy żebra i to właśnie dlatego potrzebowała tego aparatu tlenowego. Jędza nie mogła w ogóle oddychać i nawet nie każcie mi zaczynać wywodu na temat tych wszystkich jej cholernych siniaków. Nie lubię jej i nie chciałbym się zbliżyć do niej na odległość mniejszą niż dwa metry, okej, ale nigdy nie odważyłbym się posunąć tak daleko jak Devon. Nigdy nawet bym o tym nie pomyślał. No, dobra... Myślałem o tym, ale moje intencje zawsze były kurewsko szczere, przysięgam. No i dobra, czasem mam ochotę jej przyjebać, ale to byłoby równoważne z utratą pracy, a kasa jaką płaci mi szef... No właśnie. Więc nie mam zamiaru rzucać jej rękawicy, ani, w tym przypadku, zrzucić jej z najwyższego piętra w tym mieście. W każdym bądź razie, Emma miała się dobrze i wróciła do swoich typowo irytujących nawyków. Pewnie cieszyła się z tego, że Zayn i Victoria ze sobą zerwali. Naprawdę, Victorii należą się owacje na stojąco. Szefowi potrzebne było coś w rodzaju przebudzenia. Jak już wcześniej wspominałem, to, że rozwiodłem się dziesięć lat temu nie znaczy, że nie wiem o czym mówię. Użerałem się z moją byłą żoną przez osiemnaście lat i nadal słyszę jej dokuczliwy głos w mojej głowie, kiedy tylko szef spierdoli kolejną sprawę z Victorią. Telefon zadzwonił już dziesiąty raz tego poranka, więc szybko go odebrałem, zanim szef zdążył połączyć się ze mną przez odsłuch, by znowu ponarzekać.

- Telefon pana Malika - powiedziałem próbując brzmieć jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi.
- Mark, gdzie jest Zayn? - och, zajebiście. Adriana.
- Nie czuje się zbyt dobrze.
- Nie było go w biurze od trzech dni. To do niego niepodobne! - podniosła głos wyraźnie ukazując zestresowanie.
- Wiem.
Westchnęła.
- I co ja mam powiedzieć panu Diamondowi...
A skąd ja mam to wiedzieć, do chuja? Koleś właśnie rozstał się ze swoją dziewczyną, do której na serio czuł coś kurewsko poważnego.
- Powiadom pana Diamonda, że pan Malik nie jest w najlepszej formie zdrowotnej.
- Okej. - Zamilkła na chwilę. - Wszystko z nim dobrze? Jak bardzo jest chory?
On nie jest chory, Adriana, ale lepiej dla niego, jeśli każdy będzie wierzył w tę iluzję.
- Radzi sobie. - No i to jeszcze jak.
W ogóle nie zachowywał się jak Zayn, którego znałem i kurewsko mi się to nie podobało. To tylko utrudniało moją robotę, a on zamiast pracować użalał się nad sobą i opłakiwał swój związek.
- Dziękuję, Mark. Proszę, spróbuj przekonać go, żeby wpadł do pracy.
Przekonać?! Ja?! Miałbym przekonać do czegoś te tykającą bombę?!
- Najlepiej, jakbyś zrobił to już dzisiaj. Naprawdę go tutaj potrzebujemy. Poprzez "naprawdę" mam na myśli "desperacko".
Zayn na serio powinien pojawić się w firmie. Pracowałem już wcześniej dla kilku biznesmenów i prezesów dużych przedsiębiorstw, ale oni nie robili nic poza opierdalaniem się, więc możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy zatrudnił mnie ten dwudziestolatek wyglądem przypominający modela, kierowany czystą pasją do pracy i dobrobytu.
Zayn był jedynym prezesem, którego znałem i dla którego kiedykolwiek przyszło mi pracować, który jako swój główny obowiązek uważał interesowanie się i branie czynnego udziału we wszystkich działach i pododdziałach swoich firm. Decydował o wszystkich nawet najdrobniejszych szczegółach i umiał podejmować decyzje bezbłędnie podchodząc do tego ze świeżością, co tylko skutkowało kolejnymi nowatorskimi pomysłami, więc jeden dzień jego nieobecności stwarzał zajebiste niebezpieczeństwo i chaos. Pomijając już fakt, że kilkadziesiąt tysięcy osób w różnych krajach było zależnych od niego i jego płacy. Jeśli spierdoli sprawę, wszyscy zostaną bezrobotni.
Jak na 23-latka miał naprawdę dużo obowiązków i ilość pracy jaką poświęcił już od samego momentu, kiedy tylko pierwszy raz spojrzał na Victorię, była niepokojąca. Nieprawdopodobne. Potrzeba chyba cudu, żeby nadrobił cały swój stracony czas i zaktualizował swoje braki w informacjach dotyczących jego firmy.
- Spróbuję - bąknąłem.
- Bardzo bym cię prosiła - rzuciła błagalnie.
- Oczywiście, madam. Jeszcze raz dziękuję za telefon - uciąłem ten przeciągającą się pogawędkę mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie wreszcie moje niezbyt delikatne aluzje, no ale kurwa... Chyba nie myślała, że powiem jej o tym, że szef maże się, bo zostawiła go dziewczyna. Nie ma, kurwa, mowy.
- Do widzenia, Mark.
- Adriana - powiedziałem finalnie i rozłączyłem się, odkładając telefon z powrotem na swoje biurko.
Po sprawdzeniu nagrań z kamer przemysłowych i odbyciu normalnego protokołu zadań ochroniarza, wróciłem do próby rozwiązania sprawy, jakim cudem Devon wlazł do domu Emmy bez uruchamiania alarmu. Gdyby ta ździra wynajęła porządną firmę ochroniarską, specjalizującą się w zakładaniu alarmów, może i odwaliliby swoją robotę tak jak się, kurwa, należy, ale nie. Coś mi tu śmierdziało i zajebiście wkurwiało mnie to, że nie potrafiłem powiedzieć nawet co to takiego. Nie wiedziałem jak udało mu się ominąć system alarmowy.
Jeśli zabrał się za Emmę to teraz tak naprawdę już nikt nie jest bezpieczny, co tylko dodatkowo wprowadza nerwową atmosferę. Kto wie co jeszcze może się wydarzyć? Devon jest nieźle jebnięty, a ja muszę użerać się z umartwionym, bezdusznym prezesem, który chyba traci wiarę w ludzkość przez to, że ktoś go zostawił.
Po dłuższym opierdalaniu się i intensywnych przemyśleniach postanowiłem udać się do gabinetu szefa. Siedział tam, oczywiście, ale ku mojemu zaskoczeniu zazwyczaj otwarty przed nim laptop leżał teraz zamknięty z boku. Malik siedział tępo przy biurku i kompletnie się nie poruszał. Miałem wątpliwości, czy w ogóle jeszcze żyje. Wyglądał jak całkiem inny człowiek. Ostatnim razem też było źle, ale teraz osiągnął jakiś całkiem nowy poziom. Było jeszcze gorzej.
Zapukałem po cichu w otwarte drzwi, a on powoli przeniósł na mnie kompletnie wyzuty z emocji wzrok. Wyglądał jak zombi, czy jakaś inna kreatura na której widok masz pełne gacie. Czy on w ogóle ostatnio spał?
- Sir? - Częściowo zmarszczyłem brwi, a on od niechcenia zwilżył swoje wargi.
Nie chciałem tego przyznawać, ale nie wyglądał zachwycająco.
- Tak? - Uniósł brew z kompletnie obojętnym wyrazem twarzy, a mnie aż przeszły ciarki.
- Ma pan imprezę charytatywną dzisiaj o ósmej...
- Odwołaj to, proszę. - Potrząsnął głową i spuścił wzrok na drewniane biurko, jakby widział je po raz pierwszy w swoim mieszkaniu. Wyglądał na zagubionego i był w całkiem innym świecie.
- Dobrze, proszę pana.
- Jakieś nowe wieści w sprawie Devona?
- Nie, sir. Pracujemy nad tym z Blaisem.
Skinął głową, ale nie odezwał się.
Czekałem jeszcze chwilę, aż wyda mi jakieś polecenie, jak to miał w zwyczaju, ale nadal milczał, więc po prostu odwróciłem się na pięcie i skierowałem do wyjścia. Właśnie wtedy zachciało mu się, kurwa, pogaduszek.
- Mark?
- Tak, sir?
Na chwilę ponownie zapanowała cisza, zanim wreszcie podzielił się tym co chodziło mu po głowie.
- Może obiło ci się coś o uszy? - zapytał, a ja z trudem przełknąłem ślinę. Mówił o Victorii.
- Niestety nie, proszę pana - odpowiedziałem smutno. Współczułem mu.
- Okej, dziękuję Mark.
Te wszystkie jego dobre maniery i zachowanie Pana Milutkiego wcale nie pasowały mi do szefa. Na pewno jakieś resztki serca ma, ale zazwyczaj okazuje to w dość chłodny sposób.
- Sir. - Skinąłem głową wychodząc z jego gabinetu i udałem się na dół. Zanim jednak miałem szansę powrotu do kwater dla personelu, zostałem zatrzymany przez tę ździrę. Uważnie skanowała moją twarz wzrokiem, ale pozostawałem obojętny.
- Mogę w czymś pomóc, pani Donaldson? - zapytałem grzecznie.
Wyglądała na lekko poddenerwowaną.
- Nie, Mark. To raczej ja będę mogła pomóc w całej tej sytuacji z Devonem, tak mi się przynajmniej wydaje.
Zmarszczyłem czoło zbity z tropu, ale szybko wróciłem do naturalnego wyrazu twarzy. Kiedy zdała sobie sprawę, że czekam aż zacznie kontynuować, przestąpiła z nogi na nogę i westchnęła cicho.
- Przypuszczam, że ten facet, który instalował mi system alarmowy ma coś wspólnego z Devonem, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że dostał się do mojego domu, bez uruchamiania alarmu? Ten system jest tak samo dobry, jak ten który ma Zayn.
Ta suka miała rację i wkurwiało mnie strasznie to, że to ona na to wpadła.
- Miałam powiedzieć o tym Zaynowi, ale jak sam już pewnie zauważyłeś, nie jest teraz zbyt rozmowy.
- Tak, w rzeczy samej, nie jest.
Spuściła wzrok na swoją posiniaczoną rękę i westchnęła ponownie.
- Mam nadzieję, że pomogłam.
- Tak, dziękuję.
- Nie ma za co, Mark.
- Proszę mi wybaczyć - odprawiłem się i szybkim krokiem ruszyłem z powrotem do gabinetu szefa. Akurat wstawał od biurka, gdy znalazłem się w środku. Usiadł powoli, kiedy mnie zauważył i odłożył przed siebie laptop.
- Sir.
- Tak, Mark? - Popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem i aż się kurwa zawahałem. Nie wiedziałem, czy mam mu mówić, czy pozwolić trochę odpocząć, bo gdybym mu powiedział to z pewnością nie zmrużyłby oka do momentu, aż rozprawi się z tamtym pojebem.
- Instalator tego systemu alarmowego u pani Donaldson najprawdopodobniej był podstawiony.
Zayn zmarszczył czoło i była to najżywsza emocja jaką widziałem u niego, od czasu kiedy pani Conrad wpadła do pokoju Emmy, żeby powiadomić go o stanie Victorii po tym jak wróciła z pracy w niepokojącym stanie, przez Devona oczywiście.
- Jak to?
- Pani Donaldson tak przypuszcza, sir.
Zamknął oczy, jakby rozrywał go wewnętrzny ból i mimo, że chciałem zostawić go samego, to nie mogłem tak po prostu wyjść.
Coś jednak do niego dotarło, gdy podniósł na mnie chłodny wzrok.
- Przyprowadź ją tu.
Po sprowadzeniu do niego tej jędzy, szef kazał mi zostać razem z nimi, więc stałem tam z koparą na podłodze obserwując jak ciskają w siebie gromy. Żadne z nich jeszcze się nie odezwało, a napięcie było większe, niż kutas gwiazdy porno. Dobrze wiedziałem, czemu milczą i nie czują się komfortowo w swoim towarzystwie.
Zayn obwiniał Emmę o odejście Victorii.
- Po tak długim czasie przetrzymywania mnie w swoim mieszkaniu, nagle zdecydowałeś się ze mną porozmawiać? - Kobieta przerwała ciszę, a szef momentalnie spiorunował ją wzrokiem. - Nie wyglądasz najlepiej, Zayn.
- Mark powiedział mi, że facet, który instalował twój system alarmowy był podstawiony - momentalnie przerwał jej wywody.
Emma westchnęła pod nosem.
- Tak mi się wydaje. Teoretycznie nie był podstawiony, bo znał się na swojej robocie, ale mam przeczucie, że coś go łączy z Devonem. Jak inaczej ktoś mógłby włamać się do mojego domu bez uruchamiania alarmu?
- Jak się nazywał? - Zmarszczka na czole Zayna pogłębiła się.
- Richard, czy coś takiego. Nie pamiętam. - Zakołysała się na swoich stopach i złapała za żebra, gdy zaczerpnęła głębszy oddech.
- Pomyśl - nalegał niskim głosem szef.
- Nie pamiętam, Zayn - odparła z wyraźnym poirytowaniem.
- Nazywał się Anderson?
Emma milczała przez dłuższą chwilę.
- Nie, chyba Stewart.
- Richard Stewart? - zapytał Malik unosząc brew, a Emma przytaknęła słabo. Zayn westchnął zmęczony i podniósł słuchawkę swojego telefonu stacjonarnego. Po wybraniu numeru, czekał tylko kilka sekund, aż ktoś po drugiej stronie odebrał.
- Leigh, połącz mnie z działem technicznym. - Na chwilę zapanowała cisza, aż wreszcie szef odłożył słuchawkę na blat biurka, przełączając telefon na głośnik.
- W czym mogę pomóc?
- Panie Cody, chciałbym rozmawiać z jednym z pana ludzi od instalowania alarmów bezpieczeństwa.
- Tak, oczywiście, a co się stało? Jest jakiś problem?
- Jeszcze nie - odparł Malik z kamiennym wyrazem twarzy.
- Och, argh... Z którym dokładnie chciałby pan rozmawiać? - Wahanie w głosie tego całego Cody'ego było jasno wyczuwalne i mogłem sobie tylko wyobrażać jak bardzo musiał być przerażony telefonem od samego Zayna Malika.
- Jest możliwość, żebym rozmawiał z Richardem?
- Z Richardem? - powtórzył skonsternowany technik.
- Tak. Mogę z nim rozmawiać? - zapytał szef, ale jego prośba spotkała się z ciszą po drugiej stronie połączenia. Sekundę później rozległo się intensywne stukanie w klawiaturę komputera.
- Nie, sir. Nie pracuje u nas nikt o imieniu Richard.
Zayn popatrzył wymownie na Emmę, po czym skinął do mnie głową. Dokładnie wiedziałem co mam robić.
- A może wiesz, jak nazywał się facet, który w piątek zakładał alarm w domu pani Donaldson?
- Muszę sprawdzić.
Przez moment panowała cisza, zanim głos po drugiej stronie zabrzmiał ponownie.
- Mathew Faires, tak nazywa się koleś, którego pan szuka. To on unowocześniał alarm Emmy, ale zwolnił się z pracy kilka dni temu. Pani Donaldson była jego ostatnią klientką tego dnia.
- Nazywał się Mathew Faires?
- Tak, sir. Był świetnym technikiem.
No jasne, kurwa, że był.
- Czemu się zwolnił?
- Przykro mi, proszę pana, nie powinienem...
- Czemu. Się. Zwolnił? - powtórzył nieco surowiej Zayn.
Koleś po drugiej stronie linii ponownie się zawahał.
- Przenosi się.
- Gdzie?
- Do Winchester.
- Dziękuję, panie Cody.
- Jest jeszcze coś w czym mógłbym pomóc, sir?
- Nie. Proszę jedynie uważać na to, kogo pan zatrudnia. - Zayn zakończył połączenie z impetem odkładając słuchawkę na widełki. Westchnął głęboko i podniósł na mnie wzrok. - Chcę mieć cały jebany profil i raport na temat Mathew Fairesa. Chcę wiedzieć o wszystkich podejrzanych koneksjach, o wszystkim co może łączyć go z Devonem. Przyjaźń, znajomość, cokolwiek. Chcę wiedzieć o nim wszystko - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Tak, sir.
- Nie wychodź jeszcze.
- Zayn - odezwała się spokojnym głosem Emma.
- Co?!
- Uspokój się - odparła miękko.
- Jestem kurewsko spokojny - syknął szef. - Jesteś ostatnią osobą, z którą mam teraz ochotę rozmawiać - dodał niskim tonem.
- Widzę, że nadal jesteś na mnie zły bez konkretnego powodu - oznajmiła Emma.
Szef prychnął głośno dodając dramatyzmu sytuacji. Czułem zbliżającą się kłótnię. Kurwa. Czy miałem ze sobą kubek świeżutkiego popcornu? Nie. A to znaczyło, że wcale nie miałem ochoty na to patrzeć. Po chuj kazał mi tam zostać?!
- Kiedy zdasz sobie wreszcie sprawę z tego, że to nie moja wina? - rzuciła kobieta. - Odeszła, bo taką decyzję podjęła i już.
Malik z impetem uderzył mocno zaciśniętymi pięściami o blat biurka na co oboje lekko podskoczyliśmy. Wstał tak gwałtownie, że niemal przewrócił krzesełko na którym siedział sekundy temu i muszę przyznać, choć niechętnie, że sam się go, kurwa, trochę przeraziłem.
- To przez ciebie taki jestem, Emma. Mam pojebane w głowie i to ty jesteś temu winna. Wszystko jest przez ciebie. Przez lata bez najmniejszych skrupułów uprawiałem seks z dziewczynami, które chuja mnie obchodziły, ale akurat ta jedna osoba, na której naprawdę mi zależało odeszła, bo nie mogła mnie już znieść. To ty mnie takiego stworzyłaś. I, kurwa, odwaliłaś kawał paskudnej roboty.
- Paskudnej?! - Emma zaciągnęła się powietrzem.
- Tak, paskudnej. Odkąd tylko skończyłem 16 lat cały czas wbijałaś mi do głowy to, że nie jestem zdolny do miłości. Ale tak naprawdę chodziło o ciebie. To ty nie jesteś zdolna nikogo pokochać. Kocham Victorię i straciłem ją. Nie chcę cię więcej widzieć. Kiedy tylko poczujesz się lepiej i będziesz w stanie zająć się sama sobą, chcę, żebyś się stąd wyniosła. Po prostu się wyprowadź, nie musisz fatygować się z pożegnaniem.
Popatrzył na nią przeciągle, po czym podszedł do drzwi otwierając je dla niej. Jakież to kurewsko efektowne. Zjebał ją od góry do dołu, a po wszystkim, dodając wisienkę na torcie, otworzył jej drzwi jak prawdziwy dżentelmen. Szykownie, kurwa.
To trochę tak, jakby wysyłał mieszane sygnały.
Po kilku sekundach ciszy Emma odwróciła się twarzą do Zayna, ale ten nie ruszył się z miejsca. Patrzyła na niego z taką nienawiścią, jakby był co najmniej Devonem.
- Skończyłeś? Bo kij zawsze ma dwa końce. Moja kolej - powiedziała.
Podeszła do Zayna i efektywnym ruchem zablokowała mu możliwość obrony siarczyście go policzkując. Szef zareagował szybko, momentalnie przyciskając ją do ściany.
- Uderz mnie jeszcze raz, a pożałujesz - ostrzegł.
- Porządny wpierdol, właśnie tego potrzebujesz, ty niewdzięczny gnojku - syknęła Emma.
- Słucham?!
Kobieta próbowała wyrwać się z jego uścisku i mimo jej obolałych żeber postanowiła nie ukazywać w jak wielkim bólu się znajduje.
- Dałam ci wszystko. Pomogłam ci przejść przez wszystko i właśnie tak mi się, kurwa, odpłacasz.
- Wszystko co mi dałaś, to wspomnienia, o których staram się zapomnieć. Zabiłbym, żeby się ich pozbyć.
- Zayn, wiem, że cierpisz, ale...
- Zniszczyłaś mnie.
- Miałeś możliwość odejścia, ale zostałeś ze mną. Jesteś tak samo winny. To nie ja cię zmieniłam, sam to zrobiłeś. Jedyną rzeczą, którą stworzyłam była nasza przyjaźń. Zawsze miałeś nad wszystkim kontrolę, Zayn. Nie zwalaj na mnie całej winy, nie będę twoim chłopcem do bicia.
Zayn potrząsnął głową wypierając ze swojego umysłu jej słowa. Nie wiedziałem co mam myśleć. Nie miałem pojęcia o ich problemach.
- To co nas łączyło było wspaniałe, ale wszystko zmieniło się po tym jednym incydencie, pamiętasz? Chciałeś mieć więcej kontroli, żeby nic takiego już nigdy ci się nie przydarzyło i właśnie wtedy pokazałam ci inny styl życia, który wpłynął na ciebie pozytywnie. To nie ja skazałam cię na taki sposób bycia, sam to zrobiłeś, bo wiedziałeś, że właśnie tego chcesz. Ale nie jesteś złym człowiekiem, Zayn.
Nawet mimo tego, że szef nadal wyglądał jakby nie docierały do niego jej słowa, to musiałem przyznać tej ździrze rację. Nie był złym człowiekiem.
- Jestem.
- Cholera, Zayn. Nie jesteś.
- To dlaczego mnie zostawiła? Co zrobiłem źle?!
Szef był na granicy płaczu, a ja...O, kurwa. Szef na granicy płaczu?! Niechże ktoś zadzwoni po Oprę, bo to gówniane bagno zajebiście nadaje się na temat w jakimś talk show!
- Wróci.
- Odeszła ode mnie. Obiecała, że mnie nie zostawi i odeszła.
Nie wiem, czy te jego zmiany nastrojów były spowodowane jakimiś dziwnymi wiatrami, których ja nie odczuwałem, ale po jednym spojrzeniu na Emmę dotarło do mnie o co chodzi z tą ciągłą huśtawką nastrojów. Był zagubiony bez Victorii, a jego zachowanie kurewsko dobrze to odzwierciedlało.
- Wróci, zaufaj mi.
- Zaufać?! - syknął Zayn. Och, no i jedziemy. Znowu był wkurwiony. - Jak ja mam komukolwiek jeszcze zaufać, skoro nawet dziewczyna, którą kocham nie może dotrzymać swojej obietnicy?! - zamilkł na chwilę wzdychając głośno, po czym uwolnił Emmę ze swojego uścisku. Odetchnęła z ulgą i potarła swoje obolałe ramiona. - Ona nie chce mieć ze mną nic wspólnego. - Jego twarz ponownie zmieniła się w kompletnie nieobecną, wyglądał jak zombie. - Co ja mam ze sobą zrobić? Nie wytrzymuje już. Tęsknię za nią. Emma, ja za nią tęsknię. Całkiem mnie zniszczyła.
Teraz obwinia Victorię?
- Ufałem jej.
Emma popatrzyła na mnie, jakby oczekiwała, że się odezwę, czy co, kurwa. Wyglądała na nieźle zszokowaną reakcją Zayna.
Ja też byłem w niemałym szoku, muszę przyznać.
Na serio pogubił się w tym wszystkim. Co on zamierza teraz zrobić?

________________________________________________________

Definitywnie, stan w którym się znajdowałam można było nazwać depresyjnym, jednak to słowo w skromnej części oddawało moje uczucia. Przez ostatnie trzy dni nie płakałam nawet tak często, ale jeśli już to z moich oczu wylewał się wodospad łez. Próbowałam zająć się czymkolwiek, żeby nie myśleć o tym co zrobiłam. Malowanie, gotowanie, nawet bieganie, a przecież ja nigdy nie biegam!
Moja mama wyjechała razem z moją siostrą. Wróciłam do domu nagle i niespodziewanie, nie miały pojęcia, że zerwałam z Zaynem, więc musiałam na poczekaniu wymyślić jakąś wymówkę. Powiedziałam im, że wyjechał w jakąś podróż biznesową. Tak też zostałam sama w swoim dwupiętrowym domu. Od kiedy tylko go zostawiłam, walczyłam ze samą sobą, żeby z powrotem do niego nie wrócić, mając nadzieję, że udało mu się pozbyć Emmy. O ile w ogóle chciałby przyjąć mnie po tym, co mu zrobiłam. Zostawiłam go w najgorszy z możliwych sposobów.
Oczy ciągle mnie piekły i nie miałam najmniejszej motywacji, żeby iść do pracy, ale to akurat było normą. Kilka dni temu Devon został zwolniony, dzięki...Zgadnijcie.
Zayonwi.
Wyszło na to, że Zayn jednak widział się z Tedem i spotkanie przebiegło owocnie, bo Devon spakował swoje manatki i już go nie było. To było do przewidzenia. Zayn okręcił sobie Teda wokół małego palca.
Takim oto sposobem w zastępstwie Devona pojawił się nowy chłopak.
Matt.
W jakimś sensie przypominał mi trochę Zayna. Ciemne włosy, hipnotyzujące oczy, których kolor bliższy był raczej szaremu, niż niebieskiemu odcieniowi i idealnie szerokie ramiona. Był całkiem atrakcyjni i lubił żartować.
Ku mojemu zaskoczeniu udawało mi się przy nim zapomnieć o Zaynie, mimo ich podobieństw w aparycji. Był dobry w odwracaniu mojej uwagi, ale nie do końca. Tęskniłam za Zaynem i żałowałam swojej decyzji i tego, że złamałam daną wcześniej obietnicę, jednak wmawiałam sobie, że tak będzie najlepiej.
- Każdego rana się tu tak wszystko ślimaczy? - zapytał Matt, kiedy akurat żegnałam się z jednym z klientów.
Pracowaliśmy już wspólnie trzy dni i nie było nawet tak źle.
- Czasami. - Wzruszyłam niedbale ramionami, a on zmarszczył czoło widząc mój brak entuzjazmu.
- Zawsze jesteś taka mrukliwa rano? - zapytał z lekkim rozbawieniem, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Przypominał mi Jamesa. Właściwie to tak, jakby był Jamesem i Zaynem w jednej osobie.
Niebezpieczna mieszanka, jeśli miałabym oceniać, ale taka prawda. Był dokładnie jak James. Może jedynie mniej flirtował.
- Sorry, miałam ciężki tydzień.
Matt uniósł brew i oparł się o blat.
- Kłopoty z chłopakiem?
Tym razem to ja uniosłam podejrzliwie brew, powtarzając jego wyraz twarzy.
- Tak, jak na to wpadłeś?
Matt zachichotał cicho w odpowiedzi na moją reakcję i wzruszył ramionami.
- Szczęśliwy traf. I tak nie spodziewałem się, że tak piękna dziewczyna będzie wolna.
No dobra, może był flirciarzem, ale przez fakt, że nie znałam go zbyt dobrze i był cholernie atrakcyjny wcale mi to nie przeszkadzało.
- Mówisz to każdej pannie, która poznasz? - rzuciłam zaczepnie.
- Nie, jak już mówiłem, szczęśliwy traf. Jesteś stąd? Masz jakiś inny akcent.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Jestem Amerykanką. Mój tata jest Brytyjczykiem. A ty?
- Ja też jestem z Ameryki, ale dorastałem w Sheffield, co wyjaśnia moją dziwną mieszankę akcentów.
- I brak kolorytu skóry...
- Ałć! Czy ty własnie zasugerowałaś, że jestem zbyt blady?
- Żartuje, właściwie jesteś całkiem opalony - zmarszczyłam czoło.
- Dzięki? - zaśmiał się cicho. - Lepiej zabiorę się za wycieranie stolików. Bez urazy, ale Ted czasem potrafi dobrać się do dupy.
Wybuchnęłam śmiechem i, o Boże, jaki przyjemny był to śmiech.
- Witaj w moim świcie - odparłam śpiewnie.
Zatrzymał się w połowie drogi zza lady i odwrócił się twarzą do mnie.
- Ej, za kilka dni mam urodziny, ale z uwagi na to, że raczej zanosi się, że będę wtedy pracował, urządzam imprezę dzisiaj wieczorem. Powinnaś przyjść.
Zmarszczyłam nos.
- Zobaczę. Nadal jeszcze liżę rany. - Wzruszyłam smutno ramionami, a on skinął głową.
- To pomogłoby ci się trochę rozerwać. - Mrugnął do mnie okiem i uśmiechnął się szczerze. - Tylko raz kończy się 22 lata, nie?


***
Jak tylko wróciłam z pracy, od razu rzuciłam się na kanapę, żeby rozprostować zmęczone kończyny. "Pamiętnik" nadal leciał na DVD, ale nie miałam siły, ani chęci, żeby go wyłączyć. Ten film dawał mi dobrą wymówkę do swobodnego płaczu, nad czymś z czym powinnam się pogodzić, ale jakoś nie umiałam. Tęskniłam za nim. Co ja mam teraz robić, kiedy przyzwyczaiłam się już do tego, że spędzałam z nim niemal każdą, wolną godzinę? Jak mogę spojrzeć sobie w oczy, po tym gdy doświadczyłam jego reakcji na moją decyzję o odejściu? Jego łzy. Płakał. Płakał przeze mnie. Bo złamałam daną mu obietnicę. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i westchnęłam ciężko. Nigdy nie wybaczę sobie, że tak go zostawiłam. Wyglądał tak bezbronnie. Łzy popłynęły po moich policzkach potęgując mój depresyjny stan w tamtym momencie. Pociągnęłam nosem, by unormować swój szloch i odebrać telefon. Odchrząknęłam gardłowo i przycisnęłam aparat do ucha. - Halo? - Wow, brzmisz okropnie. - James? - Zmarszczyłam czoło i szybko otarłam mokre oczy, jak gdyby stał przede mną. - Hej, Mała. Co tam? - Nic ciekawego - odparłam smutno. - No cóż, wróciłem do Londynu. Zejdź na dół, stęskniłem się za tobą. - Na dół? - powtórzyłam skonsternowana. - No - odpowiedział pewnym siebie głosem, jakby stwierdzał najbardziej oczywisty fakt. - Jestem na parkingu. Nie chcę mi się wchodzić na górę. Zmarszczyłam brwi nie do końca łącząc watki. - Gdzie jesteś? - Na parkingu przy Hyde Parku! - podniósł nieco głos. - Przeprowadziliście się z Zaynem, czy co? Gdzie jesteś? - Ja jestem w domu. Nie ma mnie u Zayna - zawahałam się. - W tym momencie. - Nie mogłam powiedzieć mu o tym co się stało. - Och, okej. No to zaraz tam będę. - Brzmiał na zdziwionego. - Okej, no to do zobaczenia, James. - Nara, Maleńka. - Rozłączył się, a ja momentalnie odrzuciłam telefon na kanapę. Cholera, on tu jedzie! Rozejrzałam się szybko po pokoju i zdałam sobie sprawę z tego jaki panuje tam bałagan. Znalazłam jakiś wolny worek na śmieci i szybko wrzuciłam do niego zużyte chusteczki higieniczne, papierki po cukierkach i innych słodkościach i wyniosłam go do kontenera. Gdy wróciłam od razu wzięłam się za wietrzenie salonu, otwierając wszystkie możliwe okna. Po krótkim sprzątaniu ponownie rzuciłam okiem na pokój i z ulgą uznałam, że nie ma w nim oznak żadnego załamania. No chyba, że mówimy o mojej twarzy. Wtedy, tak. Jasno było widać, że coś nie gra. Nie minęły nawet trzy minuty, zanim usłyszałam pukanie do drzwi. - Re! Otwieraj, zaraz tu zamarznę! Szybko otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się nie kto inny, jak James. Mimo, że strasznie cieszyłam się, że go widzę, to nie umiałam powstrzymać potoku łez w efekcie czego jego uśmiech szybko zbladł. - Re? - zapytał skonsternowany oplatając mnie w pocieszającym uścisku. - Tęskniłam za tobą! - załkałam nieskładnie, kiedy on, nadal mnie przytulając, wprowadził nas oboje do środka. - Ja też za tobą tęskniłem, Mała, ale dlaczego ty płaczesz? - Odsunął się nieco, by spojrzeć na moją zmoczoną łzami twarz. - Byłam trochę samotna. - Wzruszyłam ramionami. - Samotna? Gdzie jest Zayn? Głośno przełknęłam ślinę, przyjmując obojętny wyraz twarzy. - Wyjechał na kilka tygodni w jakąś podróż biznesową - skłamałam. - Oboje wiemy, że kompletnie nie umiesz kłamać - bąknął James. Smutno wydęłam usta, a na jego twarzy pojawiło się szczere zmartwienie. - Co się stało, Re? - Głupota się stała. - Pokłóciliście się? Potrząsnęłam przecząco głową. - Gorzej. - Wzięliście ślub?! - James! - skarciłam go. - To poważna sprawa. - Żartuję, Mała, tylko żartuję - odpowiedział z uśmiechem, ale oznaki rozbawienia szybko zniknęły, gdy zauważył, że nie podzielam jego entuzjazmu i chyba zdał sobie sprawę z tego, co mogło się wydarzyć. - Rozstaliście się? - dodał szeptem. Potwierdziłam lekkim skinięciem głowy, a on mocniej przytulił mnie do siebie, gdy łkałam jak małe dziecko. - Przykro mi... Dlaczego zerwaliście ze sobą, co się stało? Przecież byliście tacy szczęśliwi i w ogóle. Czekaj, nie będziemy teraz o tym gadać, jest jeszcze za wcześnie - zapewnił mnie opiekuńczo. Westchnęłam cicho. Moje ciało nadal drżało i zmagałam się z czkawką, która zawsze towarzyszyła mi podczas płaczu. - Dz..dziękuję. Nie chcę o tym teraz rozmawiać. - Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka. - Tęsknię za nim. - Wiem... Co ty na to, żebyśmy wyskoczyli po jakieś drinki i utopili nasze smutki? - zasugerował odsuwając się ode mnie na długość swoich rąk. Zmarszczyłam czoło. - Właściwie to... mam zaproszenie na imprezę, ale picie to chyba ostatnia rzecz na jaką mam teraz ochotę. - Jeśli chcesz oczyścić swój umysł, po prostu musisz się napić. Pójdziemy na tę cholerną imprezę i będziemy się zajebiście bawić. - Urżnięcie się w niczym mi nie pomoże. - Zaplotłam ręce na piersiach i ruszyłam do kuchni. Znając Jamesa będzie głodny. On zawsze był głodny. - Mnie pomaga - zaoponował chłopak, podążając za mną. Chwilę później siedział już wygodnie przy stole. - Nie uważam, po prostu, że picie powinno być moim sposobem na radzenie sobie z tym wszystkim. - Och, nie marudź. - Ty imprezujesz cały czas, James, a ja nie byłam w żadnym klubie od... nawet sama nie pamiętam już odkąd. - Pamiętałam, ale było to dokładnie wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, kim jest Zayn. To było w K2. Parapetówki, którą urządziła Amber nie można było nazwać imprezą. Bliżej jej było do piekielnego chaosu, ale z drugiej strony, właśnie dzięki niej wróciliśmy z Zaynem do siebie. Jezu, muszę przestać o nim myśleć, bo zaraz znowu się poryczę. - I właśnie teraz nadszedł czas, żeby to zmienić. Kto cię zaprosił? - zapytał James, gdy akurat podsuwałam mu pod nos podgrzane resztki z mojej wczorajszej kolacji na wynos. - Tylko to nadaje się tutaj do zjedzenia - przyznałam niechętnie. - Ma na imię Matt. - Jak? - zapytał ponownie. - Matt. - Zmarszczyłam czoło. - Och, jeszcze go nie poznałeś. Pracuje w Java Hut w zastępstwie za Devona. - W zastępstwie za Devona?! Co tu się, do cholery, działo, kiedy mnie nie było? - Dużo. - Dobra, nieważne. Idź się szykować. Wiesz, gdzie mieszka ten koleś? - Tak, podał mi swój adres, to niedaleko stąd. Kilka domów dalej w dół ulicy. - Super, możemy iść z buta i potem jakoś doczołgać się z powrotem. - Nie, wolałabym wziąć taksówkę. - Jak już tam chcesz - bąknął James. Co ja mam, kurwa, na siebie założyć? - Musimy tam iść? - jęknęłam. - Tak. Będę twoim skrzydłowym, a ty będziesz moją skrzydłową. - Skrzydłową? Okej. - Zgarnę dzisiaj mnóstwo dupeczek - wypalił James i zaśmiał się sam do siebie.

***
Od razu pożałowałam tego, że zgodziłam się przyjść na tę imprezę. Nie wiedziałam skąd to przeczucie, ale jasnym było, że to zły pomysł. Wokół domu kręciła się masa ludzi i szczerze, nie miałam pojęcia, że w Londynie ktoś praktykuje ten amerykański zwyczaj imprezowania. Najwyraźniej się myliłam. - Ze wszystkich imprez na jakich byłem, ta wydaje się być najbardziej pokręcona - wymamrotał James, kiedy wysiadaliśmy z taksówki. - Znam tu tylko Matta, reszta to dla mnie całkiem obcy ludzie. - Wzruszyłam ramionami. - Zapowiada się nieźle! Idziemy - rzucił James ruszając w stronę wejścia do domu. Szybko złapałam go za przedramię w poszukiwaniu wsparcia, drepcząc tuż za nim. Czemu tak strasznie się denerwowałam?! Gdy tylko otworzyliśmy drzwi wejściowe uderzyła nas fala głośnej muzyki. Szliśmy przed siebie mijając tłum pijanych ludzi. Nie zajęło nam długo, zanim znaleźliśmy Matta. Zawsze spędzam imprezy w kuchni, bo to przeważnie tam stoi całe jedzenie i niespodzianka, niespodzianka... Właśnie tam natknęliśmy się na gospodarza. Kiedy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko i przeprosił dziewczynę z którą właśnie rozmawiał. - Re! Jednak dałaś radę! - krzyknął chłopak, próbując przebić się przez dudniącą muzykę. Z trudem słyszałam jego głos, więc zamiast zdzierać gardło postanowiłam po prostu pomachać mu na przywitanie. Puściłam rękę Jamesa, a Matt przytulił mnie lekko. - To ten twój chłopak? - zapytał zerkając na mojego towarzysza. - Ach, nie...Tylko się przyjaźnimy - odpowiedział James. - Och, jak słodko. Jesteś czymś w rodzaju jej dziwki? - Matt uniósł jedną brew. - Nie. - Mój przyjaciel zmarszczył czoło. - Żartuję , stary. Tak się tylko z tobą drażnię. Głowy do góry! Widzę, że nie macie nic do picia, trzy razy nie. Kiedy jesteście pod moim dachem z waszych rąk nie może znikać drink. Takie są zasady panujące w tym domu. - Wzruszył ramionami Matt, obracając się nagle, by wskazać nam stanowisko, gdzie można było zaopatrzyć się w dowolny alkohol, przy czym prawie potrącił jakiegoś kolesia, który stał tuż za nim. - Najpierw panie - rzucił Matt patrząc na Jamesa. - Czego madam sobie życzy? - dodał zaczepnie. James zachichotał pod nosem. - Ostatni raz, kiedy sprawdzałem miałem jeszcze kutasa. Ale cóż, poproszę burbon z colą. - Nie musiałeś, aż tak wybrzydzać, stary! - zażartował Matt. - Re? - Ja zostanę przy wodzie. - Ona napije się wódki z sokiem. - James posłał mi gromiące spojrzenie. - Ma słabą głowę. - No to lepiej uważaj, Greene, bo mogę cię wykorzystać - powiedział Matt wręczając mi drinka. Na jego twarzy malował się niczego nieświadomy uśmiech, ale zbladł szybko, gdy zobaczył moją niespokojną reakcję. - Żartowałem. - No, śmieszne bardzo. - Starałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło, bo Matt zmarszczył czoło. - Przedstawię wam kilku ludzi, żebyście nie czuli się tu jak wyrzutki. James i Matt chyba znaleźliby wspólny język. Obydwaj lubili głupkowate żarty. Gdyby tylko Amber była z nami... Pewnie już wisiałaby na nowo poznanym współpracowniku. - Możemy? - zasugerował Matt. - Ja sam się oprowadzę - odparł James, na co momentalnie zgromiłam go wzrokiem, a Matt po prostu ruszył wgłąb tłumu. Pewnie myślał, że idę za nim. Sekundy później zerknął ponad swoim ramieniem i gdy zdał sobie sprawę z tego, że gada sam do siebie, namierzył mnie wzrokiem i przywołał gestem ręki. - Idźże! - Nie mówisz chyba serio! - wypaliłam do Jamesa. - Chcesz przestać myśleć o Zaynie. On jest twoją ostatnią nadzieją! - Ostatnią nadzieją?! Co!? Nie. A co, jeśli ja nie chcę?! - Wtedy będziesz wiodła samotne i smutne życie. Idź! - Popchnął mnie lekko w kierunku, gdzie chwilę temu stał Matt. Teraz otaczało go tyle ludzi, że nie mogłam nawet go zauważyć. Spuściłam wzrok na kubek z alkoholem, który dostałam wcześniej i wypiłam duszkiem całą jego zawartość. - Wow, ktoś tu jest spragniony. - Na to wygląda. - Uśmiechnęłam się lekko, a on złapał mnie za rękę. Ku mojemu zaskoczeniu moje ciało nie odrzuciło jego gestu. Był nawet pocieszający. Zmarszczyłam czoło, dziwiąc się mojej niespotykanej reakcji na jego dotyk. - Chodź, chcę cie przedstawić kilku moim znajomym.




Chills Zayn Malik FanfictionWhere stories live. Discover now