ROZDZIAŁ 41.

5.9K 181 94
                                    

ZJAZD RODZINNY.

______________________________________________________________

(Zayn)

- To niemożliwe. - Zmarszczyłem brwi. - Jestem jedynakiem.

Devon znowu zaczął krztusić się własnymi słowami, kiedy ja wypierałem rzeczywistość. 

- Myślisz, że gd..gdzie ojciec by..był każdej nocy?!

- Zamknij się. - Pokręciłem głową.

- Miał romans, kilka lat po tym, jak się urodziłeś.

Ścisnąłem jego szyję z większą siłą, a on zakasłał niekomfortowo.

- Przestań kłamać!

- Nie kłamię.

- Mój ojciec był dupkiem - rzuciłem przez zaciśnięte zęby.

Z wahaniem zerknąłem na niego z góry, przyciskając kolano do jego klatki piersiowej, po czym spojrzałem na Marka.

- Zadzwoń po wsparcie. Gówno obchodzi mnie co zrobisz z Crewstonem, po prostu niech zniknie mi, kurwa, z oczu - zażądałem ostro. Wróciłem wzrokiem na Devona i wyciągnąłem strzykawkę z jego szyi, odrzucając ją na bok. - Zabicie cię, byłoby zbyt proste.

- Zabiłbyś swojego własnego brata?! - fuknął.

Chwyciłem go za kołnierz i drżącą pięścią zacząłem wymierzać ciosy w jego twarz.

- Nie jesteś moim bratem! - Rzuciłem nim o ziemię, a jego czaszka z hukiem odbiła się od posadzki. Schyliłem się i złapałem go za nogę, ciągnąc w stronę krzesła.

Przykucnąłem i niedbale podnosząc go z ziemi, mocnym pchnięciem nakierowałem na krzesło, po czym wymierzyłem szybki cios w jego pachwinę. Jęknął z bólu, kiedy unieruchomiłem go łańcuchami, które przymocowane były do posadzki. Pociągnąłem za nie, by upewnić się, że są wystarczająco mocne i ciasne, co potwierdziło się sekundy później.
Ten chory zjeb pewnie przywiązał nimi Re.
Ponownie poczułem rosnącą wściekłość.
- Nie kłamię - powtórzył Devon, ale szybko zamknąłem jego gębę prawym sierpowym. Uwierzcie mi na słowo, było to zajebiste uczucie.
- Nie jesteś moim jebanym bratem - syknąłem.
- Hayley i Tony Blake - kontynuował, a ja momentalnie zamarłem w miejscu idąc w stronę Emmy, która nadal była przytomna, ale ten stan z pewnością nie potrwałby długo. Moi biologiczni rodzice.
- Hayler była twoją matką, tak? Twój ojciec zdradził ją jakiś rok przed jej śmiercią. Urodziłem się dokładnie tego roku, w którym zmarła.
Gwałtownie odwróciłem się twarzą do niego.
- Na jakiej planecie ty żyjesz?! Kto robi coś podobnego?! Ja pierdolę, porwałeś dziewczynę swojego własnego brata, wykorzystałeś ją, maltretowałeś, a po wszystkim jeszcze próbowałeś zabić, postrzeliłeś jego najbliższą przyjaciółkę, a to wszystko dla zemsty i pieniędzy?! Brat, czy kurwa nie, nie zasługujesz w ogóle na to, żeby oddychać, nie mówiąc już o pierdoleniu tych głupot, żeby tylko dobrać się do mojego rozsądku. - Pokręciłem głową z odrazą. - Jesteś dla mnie martwy, Devon - dodałem śmiertelnie niskim tonem.
- Zayn?! - Usłyszałem głos Jamesa, więc wyjąłem telefon i przyświeciłem nim w kierunku skąd mnie dobiegał.
- Zrób test i zobaczysz, czy kłamię! - Devon podniósł głos, kiedy ponownie skierowałem się do Emmy.
- Idź do diabła - odparłem poirytowany.
Klęknąłem przy kobiecie, ale widząc że ta próbuje się podnieść, położyłem dłoń na jej ramieniu każąc jej się nie ruszać.
- Zostań tu.
- Kurwa mać! Co tu się stało?! - krzyknął James, wreszcie podchodząc bliżej, ale ja nie oderwałem wzroku od powiększającej się plamy krwi na brzuchu Emmy. Uparcie starała się ją przede mną ukryć.
- Nic mi nie jest - powiedziała z trudem.
- Nie kłam, bardzo boli? - zapytałem zmartwiony.
- Podaj mi pistolet to pokażę ci jak boli - zażartowała, zaciskając z bólu zęby.
- Devon cię postrzelił?! - wtrącił się James, w efekcie czego podniosłem wzrok na niego i na Blaise'a.
- Jasne, że ja! - krzyknął dumnie Devon, na co przewróciłem oczami.
- Zamknij ryj - warknąłem w odpowiedzi.
- Raz spudłował - dodała cicho Emmo.
Uśmiechnąłem się współczująco.
- Dasz sobie radę? - zapytałem patrząc na nią z góry.
Przytaknęła, ale wcale nie chciało mi się w to wierzyć.
Była strasznie blada.
- Przesuń rękę - poleciłem surowo, ale ona nadal kurczowo trzymała się za brzuch. - Gdzie cię postrzelił?
Spuściła wzrok. Po chwili w końcu wykonała moje polecenie, a ja zamarłem widząc jak wiele krwi straciła. - Cholera.
- Musisz zająć się Victorią - powiedziała siląc się na głos.
- Gdzie ona jest?! - wtrącił James.
Moje oczy momentalnie podwoiły swoje rozmiary. Kurwa mać!
- James, weź Victorię! Musicie natychmiast jechać do szpitala!
- Poczekaj tu, Emma - bąknąłem, szybko podnosząc się z ziemi i idąc do Victorii. Przykucnąłem obok niej, sprawdzając jej puls. Był bardzo słaby i wiedziałem, że nie jest to najlepszy znak.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy i założyłem za jej ucho, wpatrując się w nią z góry.
- Zostań ze mną, Re. Proszę cię. - Pocałowałem ją w czoło i wziąłem głęboki oddech, czując jak wzbiera we mnie uczucie paniki.
Co jeśli się spóźniłem?! Co jeśli narkotyk wyrządził już nieodwracalne szkody? Nie.
- Co jej jest?! - zapytał James, klękając obok nas. Położył dłoń na jej brzuchu, a ja momentalnie cały się spiąłem i musiałem powstrzymać chęć strącenia jego ręki z jej ciała. Nienawidziłem gdy ktokolwiek dotykał Victorię.
Odchrząknąłem wymownie i przeniosłem wzrok z dziewczyny, którą kocham na jej zmartwionego przyjaciela.
- Nafaszerował ją środkami uspokajającymi. Zabierz ją do szpitala, proszę. Powiedz lekarzom, że jest w drugim stadium po podaniu zastrzyku wywołującego śmierć - powiedziałem szybko, a on skinął głową.
- A co z tobą? - zapytał.
- Devon nadal tu jest. Nie mogę spuścić go z oka. Blaise, weź Emmę i jedźcie z Jamesem. Ja zostanę.
Ochroniarz zawahał się znacznie, skonsternowany tym, że właściwie przejąłem jego obowiązki, jednak nie sprzeciwił mi się, ani nie zakwestionował moich poleceń.
- Tak, sir.
Miło znowu to słyszeć.
Ponownie spojrzałem na Victorię i pocałowałem ją.
- Kocham cię - bąknąłem.
Zerknąłem na Jamesa, który marszczył czoło.
- Idźcie.
- Zay..
- Idźcie już, zanim będzie za późno.
Chłopak schylił się, po czym podniósł Re z ziemi. Poczułem wielki przypływ zaufania, którym go obdarzyłem.
- Dziękuję - powiedziałem cicho.
Nie mógłbym żyć, gdyby coś jej się stało.
Nie może i nie umrze.
Wstałem i odwróciłem się twarzą do tego dupka, który był powodem całego tego bałaganu. Mój, tak zwany, brat wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem. Gardziłem samym sobą za to, że dałem mu tyle szans, jedna za drugą.
- To coś jak zjazd rodzinny, no nie braciszku? - Uśmiechnął się, kiedy zatrzymałem się kilka centymetrów przed nim.
- Zanim pojawi się policja, masz powiedzieć mi skąd posiadasz te wszystkie informacje i czemu ja nic o tym nie wiedziałem. Skąd to wszystko wiesz? Gdybyś naprawdę był moim bratem, musiałbym o tym wiedzieć - zacząłem lekko skonsternowany, ale udało mi się to zamaskować. - Nie wierzę ci.
- Mamy tego samego ojca.
Prychnąłem.
- Jak to możliwe?
- Mój ojciec był alkoholikiem, popełnił samobójstwo, kiedy miałem dwa lata. Ile miałeś lat, kiedy ja byłem dwulatkiem?
- Cztery - odpowiedziałem w końcu.
- Właśnie wtedy twój ojciec popełnił samobójstwo? - zapytał unosząc brew.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odparłem chłodno.
- Ale mam rację, tak? Miałeś cztery lata, kiedy twój ojciec się zab..
- Tak, miałem cztery lata! - przerwałem mu ostro. To nadal drażliwy temat.
- Cóż za zbieg okoliczności.
- Taki sam jak ten, kiedy zgwałciłeś moją dziewczynę w wieku siedemnastu lat?!
Devon zaśmiał się pod nosem.
- No..To akurat dziwny zbieg okoliczności, braciszku.
- Nie jesteś moim bratem - syknąłem.
- Wierz w co chcesz. - Wzruszył ramionami. - Ech, maluje się przede mną świetlana przyszłość. Wracam do Ameryki, a resztę życia spędzę w więzieniu. Miejmy nadzieję, że nie upuszczę mydła.
Próbowałem zachować jasność umysłu.
- Po wszystkim co zrobiłeś Victorii i pozostałym kobietom, które zmanipulowałeś, Emmie, mojej matce..Trishy, Waliyhii nie masz nawet wyrzutów sumienia?! - fuknąłem z obrzydzeniem. - I spodziewasz się, że z radością przyjmę do wiadomości to, że jesteś moim bratem?!
On nie jest moim pierdolonym bratem...
- Cóż mogę powiedzieć. Ojciec chyba parę razy upuścił mnie jak byłem mały.
Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się uważnie i usłyszałem odgłos zbliżających się kroków. Policja. Mark był pierwszą osobą, która znalazła się w pomieszczeniu, ale go zignorowałem.
- Zanim cię deportują, masz teraz ostatnią szansę, żeby coś powiedzieć.
Przeprosiny. Tylko to chcę usłyszeć.
Każdy normalny człowiek by tak zrobił.
Kurwa, nawet ja.
- Nigdy niczego nie żałuj. - Uśmiechnął się szybko, kiedy Mark zaczął uwalniać go z łańcuchów. - Sajonara, braciszku.
Zabrali go.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 02, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Chills Zayn Malik FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz