Rozdział 2. Witaj w piwnicy

1.1K 129 13
                                    

Od kilku lat cierpiał na bezsenność, dlatego zawsze zazdrościł Adamowi umiejętności przespania całego dnia. On nie potrafił zasnąć nawet w nocy... Westchnął ciężko i upił łyk herbaty, wpatrując się w budzące miasto za oknem. Z dziewiątego piętra miał idealny widok na prawie całe śródmieście. Dokładnie widział, jak zmienia się natężenie ruchu na ulicach, ciemne postacie, mknące wśród szarości, do pracy czy szkoły. Wszystko było takie... bure. Brzydkie. Bezbarwne. Nienawidził tego miasta, dusił się w nim i czuł, że go ogranicza, bo było zbyt małe. Zwykłe polskie miasteczko jakich wiele, z ponad dwustu tysiącami mieszkańców. Za mało jednak jak dla Aleksa. Powinien urodzić się w takiej Warszawie, Krakowie, Wrocławiu... Ale nie tu, na litość Boską! Nie tu, w miejscu, w którym nie ma żadnych perspektyw!

Za oknem zimowo zaczyna się dzień

Zaczynam kolejny dzień życia

Wyglądam przez okno, na oczach mam sen

A Grochów się budzi z przepicia

Wypity alkohol uderza w tętnice

Autobus tapla się w śniegu

Zabrzmiało cicho włączone radio. Momentalnie na zmęczonej twarzy Aleksa pojawił się uśmiech, zniknął jednak, gdy wziął kolejnego łyka parującej herbaty. Jedyne co lubił w tym mieszkaniu to właśnie te widoki. U siebie, w starym, postkomunalnym wieżowcu też miał co podziwiać, jednak tu był bliżej centrum. Widział więc niemal wszystko.

Gdy patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje

To kocham to miasto, zmęczone jak ja

Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje

Gdzie wiosna spaliną oddycha

Zawsze w takich momentach, gdy zegar wskazywał godzinę szóstą rano, wpadał na głupie pomysły, które później czasem realizował. Tym razem doszedł do wniosku, że powinien przeprowadzić się do Warszawy. Powinien zmienić coś w swoim życiu. Uśmiechnął się na tę myśl, chciał w końcu zacząć żyć pełną piersią. Odetchnąć, nie czuć się przez nic ograniczany. I już prawie był co do tego zamysłu przekonany, gdy nagle zrozumiał, że nie może. Tu miał Krzycha, dzięki któremu mógł żyć, nie chciał już nikogo innego, bał się trafić gorzej. Krzysztof jaki był, taki był, ale przynajmniej miał normalne upodobania seksualne.

I nagle zrozumiał, że nie da rady nic zrobić ze swoim życiem. Ciągle udawał silnego, ale wcale taki nie był. Panicznie bał się zmian, znacznie bardziej lubił proste sytuacje, w których wiedział na czym stoi. Gdyby teraz spakował walizki i wybrał się do Warszawy, kto wie jakby to się skończyło.

– Idiota – mruknął cicho pod nosem, zażenowany swoimi myślami. Lubił czuć, że miał nad wszystkim kontrolę, nawet gdy takowej nie posiadał. Dopił herbatę, odstawił kubek do marmurowego zlewozmywaka i wyszedł z przestronnej kuchni prosto do przedpokoju. Szybko założył buty w akompaniamencie pochrapywań Krzycha, zabrał jeszcze kurtkę, po czym opuścił mieszkanie, cicho trzasnąwszy drzwiami.

Wybiegł z apartamentowca prosto na chłodne, listopadowe powietrze. Odetchnął kilka razy i spojrzał w szare niebo. Nienawidził późnej jesieni, gdy już wszystkie liście opadły z drzew. Świat stawał się wtedy szary, jeszcze bardziej denerwujący.

Ruszył na przystanek autobusowy powolnym krokiem, z rękoma w kieszeniach swojej ramoneski. Nie rozglądał się dookoła, czuł jak zmęczenie daje mu o sobie znać i nawet się z tego ucieszył. Może wreszcie trochę pośpi. Uniósł głowę, by sprawdzić rozkład jazdy, jednak nagle go zamurowało. Zamrugał kilka razy, nie wierząc w swojego przeogromnego pecha. Za przeszkloną szybą przystanku dojrzał zmierzającego w jego stronę – a jakże – Jaśka.

Americana  | bxb | - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz