Rozdział 12. Karta przetargowa

801 110 8
                                    


Aleks zszedł stromymi schodami, przytrzymując się poręczy ledwo przytwierdzonej do kamiennej ściany. Zastanawiał się, czy ktokolwiek, kiedykolwiek stracił tu już życie, przecież pokonanie tych stopni po pijaku wydawało się niemal niemożliwe. Z pewnością niejeden w stanie upojenia już sobie tu powybijał zęby. Naprawdę beznadziejne miejsce na pub, pomyślał, gdy już znalazł się w sali z barem i poczuł niezbyt przyjemny zapach stęchlizny. Takie już były uroki barów umiejscowionych w piwnicach, z jednej strony miały bardzo ciekawy klimat przez ceglane ściany, nierówne sufity i tę ciemność panującą nawet za dnia, ale zapach... zapach pozostawiał wiele do życzenia. Poprawił sobie futerał gitary na ramieniu, a barmanka czyszcząca mały, okrągły i chyboczący się na boki stolik zerknęła na niego. Zostawiła zbutwiałą szmatę na blacie, po czym wytarła dłonie w swoje ciemne spodnie.

– Grasz w zespole? – zapytała, świdrując go umalowanymi na czarno oczami. Z wyglądu była dosyć przeciętna, ale miała naprawdę ładne, pełne usta, które ułożyły się w uśmiech, gdy Aleks pokiwał głową. – Twoi kumple już są, w większej sali. Tam mamy scenę – powiedziała i gestem dłoni nakierowała go na wąskie przejście do pomieszczenia obok.

– Dzięki – rzucił jej Aleks i już miał iść we wskazane miejsce, gdy dziewczyna odezwała się znowu.

– Chcesz piwo? – zapytała. – Szef mi mówił, że mam wam nalać za darmo – dodała i uśmiechnęła się lekko, a Aleks odniósł wrażenie, jakby go podrywała. Ale może przesadza, pomyślał od razu. Zresztą, w końcu nie leżała w kręgu jego zainteresowań chociażby pod względem anatomii, pomyślał z rozbawieniem i zsunął wzrok na jej dość spore piersi.

– Jasne – powiedział. – Pójdę, bo i tak się trochę spóźniłem – dodał i już bez słowa poszedł w kierunku sali, z której rozbrzmiewały odgłosy perkusji. Jak się później okazało, Adam właśnie się rozgrzewał, Jaś podłączał piece, a Remigiusz stroił gitarę.

– Sorry, autobus – rzucił Aleks w celu wyjaśnienia swojego spóźnienia, które i tak nie było zbyt duże. Specjalnie umówili się szybciej, by uniknąć ewentualnego stresu.

Sala, w której mieli odbyć pierwszy w swoim życiu koncert, faktycznie była większa od tej, do której wchodziło się zaraz po pokonaniu makabrycznych schodów. Akustyka tutaj wydawała się dosyć dobra, gdyż sufit był niezwykle wysoko, a grube ściany niemal całkowicie wyciszały miejsce od dźwięków z zewnątrz. Jednak scena, o której wspomniała barmanka, ledwo co zasługiwała na swoje miano, była po prostu kupką zbitych desek znajdujących się w kącie pomieszczenia. No ale przecież nie mieli co narzekać, cud, że w ogóle w końcu gdzieś zagrają.

– Norma – rzucił Jasiek i zerknął na niego, kiedy włączył jeden z pieców. Wstał i obrócił się do Aleksa, po czym uśmiechnął się pod nosem kpiąco. – Twoje spóźnienie akurat dało się przewidzieć.

Białecki w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, miał zbyt dobry humor, by dać się sprowokować. Będą, cholera, grać! Przed publiką! Wreszcie! Ile na to czekali? Może i to nie było nic prestiżowego, w końcu na razie jeszcze nie było tu ludzi, mimo że zegarek wskazywał kilkanaście minut przed dziewiętnastą, ale od czegoś musieli zacząć, no nie?

Zerknął na Jasia, który właśnie zajął się gitarą. Właściwie, pomyślał, rozpinając futerał ze swoim basem, to nawet dobrze, że ten szczyl do nich dołączył. Gdyby nie on, nie graliby nawet tego jednego durnego koncertu w pubie za marne piwo. Uśmiechnął się pod nosem, czując lekkie zdenerwowanie. Powoli zaczęło do niego dochodzić, że nie będą sobie brzdąkać w garażu, że ktoś ich posłucha, zapewne będzie oceniał, że...

– No, no, Aleks! – odezwał się z rozbawieniem Remigiusz i przysiadł na krześle przy jednym ze stolików. – Jeszcze niedawno strach było się do ciebie zbliżać, a teraz sam się do siebie uśmiechasz, to...

Americana  | bxb | - zakończoneWhere stories live. Discover now