V

3K 182 20
                                    


Dojechaliśmy na dworzec kolejowy. Tam kazali przesiąść nam się do pociągu. Nigdy wcześniej nie jechałam pociągiem, więc z zaciekawieniem wsiadłam do wagonu jako jedna z pierwszych. Pociąg w całości przeznaczony był dla nas. Zajęłam miejsce w przedziale wraz z pięcioma młodymi chłopakami. Po upływie około pół godziny pociąg ruszył. Panowała totalna cisza. Nikt się nie odzywał. Z tego, co słyszałam w furgonetce przed nami długa podróż, więc zapowiadało się bardzo ciekawie. Chciałam z kimś porozmawiać. Chciałam zagłuszyć wspomnienia o płaczącej mamie i tacie. Przez to chciało mi się płakać, a nie mogłam płakać. Musiałam być twarda. Nie mogłam okazać słabości. Nie chce by ktoś się litował nade mną.

– Jestem Dominik – usłyszałam po dłuższej chwili. Podniosłam szybko głowę i zerknęłam na bruneta przede mną, ponieważ na to właśnie czekałam. Na kogoś, kto zacznie rozmowę, bo ja byłam zbyt nieśmiała.

– A ja Marcin. – Był pulchniejszy niż inni chłopcy, a włosy miał dłuższe, niemal do ramion, w kolorze ciemnego blondu.

– Filip. – Ten natomiast miał długą, czarną grzywkę opadającą na błękitne oczy. Na nosie z daleka można było dostrzec u niego piegi.

– Antoni. – Blondynek z modnie zaczesanymi do góry włosami, bardzo przystojny, o najbielszych zębach, jakie widziałam.

– Robert. – Wyglądał na wiele starszego od nas, miał ciemne włosy zaczesane podobnie do włosów Antoniego. Wyróżniał go bardzo męski i gęsty zarost.

Przyszedł czas na mnie.

– Eulalia – powiedziałam cicho.

– Ładne imię. – Robert uśmiechnął się.

– Dzięki. – Nieśmiało odwzajemniłam uśmiech.

– Skąd jesteście? – zapytał Antoni. – Chyba wszyscy z Pg.R2 K4.

– Taaa – rozległy się pomrukiwania.

– Jakie dzielnice? – Każdy powiedział swoją. Tylko ja i Filip byliśmy z tej samej. Przez chwilę panowała cisza.

– Przepraszam, że spytam... – Spojrzał na mnie Filip. – ...ale dlaczego pchasz się w to gówno? – Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale nie z powodu sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, bo ta nie była ani trochę zabawna, tylko z dobrania słów przez Filipa.

– Nie stać mnie na mandat. – Westchnęłam głośno.

– Mało kogo stać. – Robert wzruszył ramionami. – Chyba nikogo z tego przedziału nie stać na mandat.

– A nie masz rodzeństwa? – podpytywał Dominik, który na moje oko był najmłodszy. Wyglądał na jakieś piętnaście lat.

– Mam brata bliźniaka.

– A on nie mógł pójść zamiast ciebie?

– On jest niepełnosprawny – tłumaczyłam się.

– Aaaa, chyba że tak.

– To ile masz lat? – zapytał Robert.

– Siedemnaście.

– Tak młode osoby nie powinny umierać w takich miejscach – mruknął Robert. Serce ścisnęło mi się mocno, bo ja również wiedziałam, że tak nie powinno być, jednak nikt z nas znajdujących się w tym pociągu nie miał na to wpływu.

– Przeżyję i wrócę do domu – mruknęłam.

– Przynajmniej masz nadzieję – rzekł Filip. Już więcej się do nich nie odzywałam. Rozmawiali między sobą o męskich sprawach, a ja milczałam. Pociąg jechał jeszcze około trzech godzin. Patrząc przez okno, wnioskowałam, że wyjechaliśmy z naszej dzielnicy, bo krajobraz wyraźnie różnił się od tego, który znałam. Najpierw widoczne były rozległe pola. Potem zaczęły pojawiać się mniejsze domki. Potem wjechaliśmy do jakieś bardzo bogatej dzielnicy. Domy były tam wysokie, szklane, piękne. Ludzie na ulicach fikuśnie ubrani w kolorowe stroje z piórami, futrami z cekinami o różnych kształtach. Fryzury ich były niemal wyższe od tych budynków. Ułożone z loczków i fal, przystrojone rozmaitymi kapeluszami. Większość czekała na dworcu na swoje pociągi z gigantycznymi walizkami. Długo nie pooglądałam sobie tych śmiesznych ludzi, bo wjechaliśmy do tunelu. Nic, tylko ciemność i pojedyncze latarnie co jakiś czas. Ten mrok tak mnie przytłoczył, że nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam i na jak długo.

– Wstawaj, księżniczko! – usłyszałam głos, który nagle wyrwał mnie ze snu. Podskczyłam wystraszona, przecierając pośpiesznie oczy. Wszyscy energetycznie wychodzili z pociągu. Chłopaków z mojego przedziału już nie było, a za ramię, pół-śpiącą, ciągnął mnie wysoki, umięśniony mężczyzna. Niemal wypchnął mnie z przedziału. Nie ukrywam, że bardzo się wtedy wystraszyłam. Tak, jak reszta, po kolei, gęsiego, wyszłam z pociągu i skierowałam się w największe skupisko ludzi. Znajdowaliśmy się na jakimś polu. Dookoła nigdzie nie widziałam żadnej stacji. Wszyscy stali w kółku dookoła pewnego mężczyzny, którego widziałam tylko, gdy podskakiwałam, a o usłyszeniu go nie było mowy. Próbowałam przecisnąć się bliżej, by cokolwiek zobaczyć, cokolwiek usłyszeć. Stanęłam około dwóch metrów od niego. Był wysoki, szczupły, ale umięśniony. Zaczesane do góry blond włosy połyskiwały mu w słońcu. Był bardzo męski i przystojny. Wyglądał na sporo starszego ode mnie. Jego wiek szacowałam na około trzydzieści lat. Kwadratowa szczęka pokryta była kilkudniowym, ciemnym zarostem. Ubrany był w ciemne, luźne spodnie o wojskowym kroju, z miliardem kieszeni, i czarny, najzwyklejszy T-shirt.

– Tam... – Wskazał palcem w dal, gdzie można było zauważyć jakiś maleńki budynek. – Jest baza wojskowa. Musimy tam dotrzeć, ale nie będziemy jechać pociągiem. Ktoś ma jakiś pomysł, jak tam się dostaniemy? – pytał, jakbyśmy byli dziećmi. Odpowiedzi nie było. – Będziemy biegać. – Uśmiechnął się szyderczo. – Bez przewy. Nie przyjmuję tego, że boli mnie noga, boli mnie głowa i tak dalej. Nie jesteście przecież panienkami. – Zachichotał.

– Ej – usłyszałam głos z góry. Podniosłam oczy. To był Filip. – Nie martw się, ty możesz biegać jak panienka. – Zaśmiał się.

Nienawidzę, jak ktoś się ze mnie śmieje. Niegdyś śmiali się ze mnie, że jestem córką rybaka, że jestem biedna, ale żeby śmiać się ze mnie z tego powodu, że jestem kobietą, to już przesada. Zwłaszcza że przyszłam tu, by ratować od głodu swoją rodzinę. Z całej siły popchnęłam go. Zachybotał się, ale nie przewrócił, wydając z siebie króciutki okrzyk.

– Co się tam dzieje? – zapytał mężczyzna, którego mieliśmy słuchać. Wszyscy rozsunęli się tak, że była na widoku. Było mi bardzo wstyd. Na pewno mówił coś ważnego, a ja przerwałam. Teraz na pewno wywalą mnie stąd i będą kazali zapłacić mandat. Czułam się, jakbym miała zawał.

– Nic – mruknęłam przestraszona.

– Chodź. – Wskazał palcem miejsce obok siebie. Serce podeszło mi do gardła. Powoli do niego podeszłam, trzęsąc się jak galaretka.

– Jako iż jesteś tu mniejszością i lubisz się wychylać, biegniesz z przodu. – Klepnął mnie w plecy bardzo mocno, że aż zrobiłam krok do przodu, a moje wnętrzności zaczęły koziołkować. – Zadowolona? – zapytał z głupim akcentem i równie głupim uśmiechem.

– Jak nigdy – mruknęłam, po czym zakasłałam.

– To w drogę. – Znów klepnął mnie w plecy, tym razem mocniej, i zaczął biec, nadając tempo. Po chwili dołączyłam do niego. Całą drogę krzyczał na wszystkich, Bo za wolno biegniemy, bo nie równo i tak dalej. Po jakimś czasie nie mogłam już wytrzymać. Byłam wyczerpana. Torba, którą miałam ze sobą, bardzo mi przeszkadzała i mimo swojej lekkości z czasem odczuwałam ją jako bardzo ciężką. Z trudem oddychałam i robiło mi się gorąco. Nie mogłam się jednak zatrzymać, bo gdy zwalniałam, ten idiota krzyczał na mnie. Jemu nie sprawiało żadnego problemu ten, jak to ujął, „krótki spacerek". Był bardzo wysportowany i miał świetną kondycję. Wyczerpana, spocona dotarłam razem z innymi do bazy. Bazą zwał się maleńki budynek bez okien z bardzo śmiesznymi drzwiami. Próbowałam domyślić się, jak ten mały budynek pomieści nas wszystkich. Krzyczący blondyn podszedł do mnie niemal niespocony, klepnął mnie już trzeci raz w plecy, co robiło się bardzo denerwujące. Podszedł do bazy.

E38521Where stories live. Discover now