L

1.3K 95 4
                                    

20.04.2255

Rankiem ból głowy sięgał zenitu. Myślałam, że nie wstanę rano z łóżka na posiłek. Wyczołgałam się z otwartej tylko w pory posiłków celi. Nikogo już tam nie było. Dziewczyny pewnie dawno już jadły. Idąc jasnymi korytarzami, trzymałam się metalowej barierki. Jasne światło świetlówek raniło moje oczy do łez. Było mi bardzo duszno. Z trudnością brałam kolejną porcję tlenu w płuca. Czułam się ciężka, jakbym schodziła pod wodę bez butli tlenowej. Nagle w ogóle straciłam pole widzenia. Zrobiło się całkowicie ciemno.

“- Eulalia, wstawaj - usłyszałam czuły i znajomy mi głos. Powoli otworzyłam oczy. Mama wisiała nade mną z szerokim uśmiechem.
- Mama? - zapytałam zdziwiona, siadając.

Rozejrzałam się dookoła. Byłam w swoim nadmorskim pokoju. Jednocześnie bardzo się cieszyłam z takiego obrotu spraw, ale i bałam się skutków i przyczyn mojego powrotu do domu.
- Nie bój się. - Pogładziła mnie ręką po buzi. Była taka czuła, taka piękna, taka, jaką cały czas pamiętałam. - Zejdźmy na dół. Mamy gości. - Kiwnęła głową w stronę drzwi.

Bardzo byłam ciekawa, kto taki mnie odwiedziła, tak jak i ciekawa byłam tego, jak się tutaj znalazłam. Powoli otworzyłam drzwi. Nie znajdował się za nimi ciemny korytarz tak, jak to było w moim prawdziwym domu. Olbrzymia sala zajmowała hektary powierzchni. Sufit był jednym wielkim lustrem, a podłoga wyłożona była białymi płytkami, które były tak czyste, że aż niemal dorównywały czystości lustra. Na wprost wejścia stał olbrzymi stół z ciemnego drewna. Przy nim siedziały osoby różnej płci, postury i wieku. Przyjrzałam się im dokładniej i niemal zemdlałam. Znałam każdego z nich. Tata, Gabriel, Wiktoria, Alojzy, Luiza i Izaak. Patrzyli na mnie wrogo, śledząc każdy mój ruch dokładnie. Nie wiedziałam co mam zrobić; czy uciekać, a jak tak to gdzie, lub usiąść przy stole. Decyzja podjęła się sama, gdy mama popchnęła mnie w stronę jednego wolnego krzesła przy końcu stołu. Delikatnie usiadłam na nim. Nie wiedziałam, co się dzieje. Bardzo się bałam. Przez kilka minut panowała grobowa cisza. Przeanalizowałam twarz każdego z nich dokładnie. Wyglądali tak, jak próbowałam ich zapamiętać. Wiktoria miała tak jak kiedyś długie blond włosy bez wyciętego boku. Alojzy również posiadali fryzury z czasów przeszkolenia do wojska. Mama, tata, Gabriel, Luiza i Izaak siedzieli tak w nienaruszonym stanie. Spojrzałam w lustrzany sufit. Wyglądałam tak jak kiedyś. Nie byłam łysa. Moje długie czarne włosy rzucały się w oczy. Dotknęłam ich. Poczułam ich jedwabistą miękkość. Byłam też sporo grubszą niż teraz. Moja twarz nie była szara, trupia i wychudzona. Oczy były duże, ciemne i niepodkrążone. Spojrzałam jeszcze raz na moje towarzystwo. Mama usiadła obok taty. Każdy siedział w bezruchu. Bałam ich się. Nigdy w życiu nie mieli tak groźnych min.
- O co chodzi? Co się dzieje? - zapytałam załamującym się głosem.

Na moje słowa Wiktoria siedząca na samym końcu stołu po lewej stronie gwałtownie wstała i zaczęła mówić pełnym jadu głosem.
- Ty śmiesz jeszcze pytać? Jak myślisz, kim jesteśmy? - Wzrok każdego z nich spoczywał na mnie, czyniąc ból i brak dostępu tlenu. Zaczęłam oddychać szybciej, ale wciąż nie mogłam złapać oddechu. - Pytam się! Kim jesteśmy? - krzyczała w moją stronę, uderzając pięścią w stół.

Echo niosło się bardzo długo. Przestraszona wbiłam się w drewniane oparcie.
- Moją rodziną, przyjaciółką. - Rozejrzałam się jeszcze raz. Byli w bezruchu. Nawet nie mrugali.
- Nie - powiedziała Wiktoria po chwili. Przełknęłam głośno ślinę. - Jesteśmy tymi, których zabiłaś. - Jej słowa były jak noże z najostrzejszym ostrzem przeszywający mnie od każdej możliwej strony. Nie rozumiałam jej słów. Nie rozumiałam, co do mnie mówi. Osobiście zabiłam tylko Izaaka, ale mimo wszystko było to nieświadomie i w obronie własnej. Nie zabiłam swoich przyjaciół ani najbliższej rodziny. Nie byłabym w stanie.
- Słyszymy twoje myśli - przerwała mój wewnętrzny monolog. Serce niemal przestało mi bić, a włosy na całym ciele pod wpływem gęstej skórki stanęły. Nic nie odpowiedziałam.
- Nie obroniłaś mnie. Nie pomogłaś mi - powiedziała Wiktoria głosem innym niż wcześniej, straszniejszym niż krzyk. Bez emocjonalny, trupi, monotonny.
- Kazałaś mi wrócić do bazy, a tam mnie zabili - powiedział siedzący obok niej Alojzy tym samym głosem co ona. Jego wzrok, jak i wzrok każdego z nich był wbity we mnie. Również trupi, bez emocji i bez jakiegokolwiek wyrazu.

Ja mogłam tylko siedzieć, patrzeć i słuchać to wszystko.
- Zostawiłaś mnie samą w pociągu - dodała Luiza cichym, wysokim dziewczęcym głosem. Brzmiała niczym postać z horrorów. Nie przypominała prawdziwej Luizy. Tamta była cały czas uśmiechnięta. Nawet gdy była załamana po nieprzychylności rodziców do jej wyjazdu, nie wyglądała tak przerażająco jak teraz.
- Zastrzeliłaś mnie - wypowiedział niskim głosem kolejny z siedzących po lewej. Izaak. Najmniej w życiu żałowałam właśnie jego śmierci, co nie jest ani trochę zgodne z etyką, kościoła, jak i zwykłych artystycznych obywateli. Nie mieszam w to sprawy naszej... jeśli można to tak nazwać, „miłości". Potraktował mnie bardzo źle. Bardzo przez niego cierpiałam. Jednak nadal nie wiem, co skłoniło go do próby zabicia mnie. Gdy powiedział mi całą prawdę o sobie i o swoim stosunku do mnie nie mściłam się, próbowałam tego nie rozdrapywać i nie rozdrabniać. Dlaczego więc on jako pierwszy chciał pozbyć się mnie? Mogę się tylko domyślać. Mimo wszystko musiałam go zabić, inaczej on zabiłby mnie. Taka jest kolej rzeczy w tym świecie, trzeba umieć wybierać między ważnym a ważniejszym. Szczerze mówiąc, gdybym kolejny raz stanęła przed taką samą sytuacją z lasu i tym razem wiedziałabym, że zamaskowany nożownik to Izaak, bez wahania zrobiłabym to samo.
- Zostawiłaś nas samych. Nie obroniłaś nas. Odeszłaś - powiedzieli chórem siedzący po prawej Gabriel, mama i tata. Wywołało to u mnie największe dreszcze i największy skurcz żołądka. Wiedziałam, że wina w stu procentach leży po mojej stronie. Zostawiłam swoją rodzinę. Gdyby jakiekolwiek niebezpieczeństwo czyhało na nich, nie mogłabym nic zrobić, będąc tyle kilometrów od domu.
Poczułam dziwne, nieopisywalne uczucie na całej powierzchni moich dłoni. Szybko spojrzałam w ich stronę. Zdziwiona tym, co widzę, uniosłam je w górę ku jaśniejszemu światłu. Całe pokryte było krwią, która spływała w dół po przedramieniu pod podwinięte po łokcie rękawy mojej bluzy.
- Masz naszą krew na rękach - wypowiedzieli wszyscy chórem.

To było naprawdę przerażające. W panice wstałam gwałtownie z krzesła, które pod wpływem popchnięcia przewróciło się, niosąc echo huku. Że strachu ledwo trzymałam się na nogach. Mimo to podbiegłam do drzwi, przez które weszłam do tego pomieszczenia i zaczęłam ciągnąć za klamkę. Były zamknięte. Próbowałam, je wyważyć, ale były zbyt ciężkie. Na całej ich jasnej powierzchni zostawiłam smugi krwi. Waliłam pięściami w drzwi, szlochając. Wołałam o pomoc, krzyczałam “ratunku!”. Miałam nadzieję, że ktoś mnie wypuści, że ten koszmar się skończy. Dyskretnie odwróciłam się w stronę stołu. Zauważyłam, że nikogo tam nie ma. Przestałam walić w drzwi. Zapadła grobowa cisza. Wszytko, stało w nienaruszonym stanie. Powoli podeszłam bliżej, stołu dotknęłam go zabrudzoną ręką. Palcem zataczałam koła blacie z ciemnego drewna. Usłyszałam za sobą delikatny, ale i zarazem przedziwny szum. Szum? Co szumi? Brzmiało jak płynąca woda, ale skąd strumień w tak przedziwnym miejscu? Moim pytaniom nie było końca.

Powoli odwróciłam się, w stronę spod nich na śnieżno białe kafelki wypływała ciemna, gęsta ciecz. Dopłynęła do moich trampek i podtopiła je. Przez chwilę próbowałam zidentyfikować, co to jest. Podniosłam nogę i trzema palcami starłam trochę z buta. Była dość ciemna, gęsta i odrobinę lepka. Pod światło jej kolor mienił się różnymi odcieniami czerwieni. Do głowy przyszło mi tylko jedno; krew. W tym samym momencie drzwi otworzyły się. Widziałam, jak wlewają się przez nie hektolitry krwi. Szybko wskoczyłam na stół. Jednak ciśnienie było tak wielkie, że ciecz bardzo szybko dotarła do moich kostek. Była bardzo ciepła. Świeża. Nie wiedziałam co mam robić, gdzie uciekać. Nikt nie mógł mi pomóc, a wzywałam kogokolwiek na ratunek. W szybkim czasie ciecz sięgała mi już do pach i unosiła mnie swoją gęstotą do lustrzanego sufitu. Widziałam swoje odbicie swoje mizerne odbicie, przestraszone i bezradne oczy. Nie mogłam zrobić nic. Widziałam każdy swój ruch. Wzięłam jak łapie ostatnie głębokie oddechu przed całkowitym zanurzeniem. Ten ostatni z ostatnich był najgłębszy najdłuższy. Poczułam ciepło i wilgoć na całej twarzy. Nie było już dla mnie ratunku.”

______________________________________
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na następny rozdział, ale miałam naprawdę dużo na głowie. Teraz już będzie coraz lepiej !!!
Nie zapomnijcie zostawiać gwiazdki i napisać w sekcji komentarzy, jak wam się podoba.

E38521Where stories live. Discover now