19. Święta

1K 108 16
                                    

Świąteczna atmosfera udzielała się wszystkim od samego rana. Przechodząc korytarzami, składaliśmy sobie życzenia. Śniadanie też było wyjątkowe. Na środku jadalni stał jeden, długi stół a na środku niego ustawione były najróżniejsze potrawy. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, połowa miejsc była już zajęta przez skoczków różnych narodowości, którzy zostali w hotelu na święta. To śniadanie było jednym z najdłuższych, jakie pamiętam. Siedzieliśmy tam przez całe dwie godziny, cały czas rozmawiając z kimś, śmiejąc się i przegryzając tym, co wpadło nam w ręce. Po tym czasie wszyscy udaliśmy się do swoich pokoi najedzeni do pełna.

Po chwili odpoczynku postanowiliśmy ze Stefanem, Manuelem i Thomasem skorzystać z pięknej, słonecznej pogody i wybrać się do parku. Szliśmy w czwórkę po zaśnieżonych ulicach, mijając ludzi, składających nam życzenia świąteczne. Wspaniały jest ten czas Bożego Narodzenia, gdy nieważne, jakiej jesteś narodowości, jakim mówisz językiem, jakiego jesteś koloru skóry, każdy jest dla siebie człowiekiem.

Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że nikt nie wpadł na genialny pomysł odśnieżenia uliczek w parku. Thomasowi najwyraźniej mało to przeszkadzało, bo wpadł w zaspy, sięgające mu do kolan i brnął przez nie w głąb parku. Natychmiast ruszyliśmy za jego przykładem. Gdy dotarliśmy do miejsca obok nieczynnej o tej porze roku fontanny, Diethart zaczął lepić kulę na bałwana. Zaśmialiśmy się i zabraliśmy się do pomocy. Przyjemnie czasami wrócić do dziecięcych zabaw. Przecież jeszcze nie tak dawno spędzaliśmy całe zimowe popołudnia na zabawie w zaspach niejednokrotnie wyższych od nas, rzucając się śnieżkami, chowając za górami śniegu, czy zjeżdżając z górki na warkach po ziemniakach. Dopiero póniej zamieniliśmy to na narty, łapiąc bakcyla.

Po paru minutach do parku przybiegła mała grupka dzieci w wieku około sześciu lat. Człapali przez zaspy prawie większe od nich już trochę utartymi przez nas szlakami. Stanęli w miejscu i przypatrywali się naszym staraniom.

-Chcecie się dołączyć?- spytałem z uśmiechem. Cała gromadka podniosła okrzyk radości i z entuzjazmem zabrali się do roboty. Było bardzo wesoło, bo gdy bałwanowi brakowało jeszcze tylko głowy, jeden chłopczyk poślizgnął się i przypadkowo trafił Poppiego w twarz śniegową kulką. Tak rozpoczęła się bitwa na śnieżki. Po jednej stronie stanęliśmy ja, Stefan, dwie dziewczynki i chłopak, który ,,rozpętał wojnę" a po drugiej Manuel, Thomas, dwóch chłopaków i jedna dziewczynka. Gdy każdy już przynajmniej po razie dostał śnieżką w głowę, wróciliśmy do lepienia bałwana. Wyszedł nam dość przyzwoicie. Diethart wsadził dwa patyki, które miały emitować ręce w jego tułów i parę kamieni jako oczy i usta. Manuel pobiegł do pobliskiego sklepu i po chwili wrócił z marchewką na nos. Jedna dziewczynka chciała oddać bałwankowi swój szalik, by nie było mu zimno, ale w końcu udało nam się ją nakłonić, że ktoś zrobiony ze śniegu poradzi sobie w niskiej temperaturze.

Gdy po skończonej zabawie postawiliśmy dzieciom po kubku gorącej czekolady i siedzieliśmy, na schodach sklepu, odpoczywając, jeden chłopczyk przysunął się do mnie bliżej i powiedział do mnie szeptem.

-Proszę pana, bo ja pana znam. Pan to Michael Hayböck. Oglądam z tatą, jak pan skacze i mój tata bardzo pana lubi i czy mógłbym dostać pana podpis dla niego.

Uśmiechnąłem się na te słowa i to samo zrobili pozostali członkowie mojej drużyny, którzy najwyraźniej usłyszeli wszystko. Cała nasza czwórka złożyła autografy dla każdego dzieciaka, po czym pożegnaliśmy się z tą wesołą gromadką i wróciliśmy do hotelu. Resztę dnia spędziliśmy wspólnie, gawędząc przy kompotach kupionych przeze mnie i Krafta.

***

Święta minęły nadzwyczaj szybko. Drugi dzień spędziliśmy raczej na odpoczywaniu przed telewizorem i zjadaniu resztek po wcześniejszych dniach. Choć i te chwile, pozornie zwyczajne, były bardzo przyjemne. Leżałem na łóżku, a miejsce obok mnie zajmował Stefan. Od dłuższego czasu wpatrywaliśmy się w ekran telewizora, znajdującego się na sąsiedniej ścianie. Lekko gładziłem ciemne włosy mojego ukochanego. Jego głowa spoczywała obok mojego ramienia, wtulając się w nie.

-Michi, czemu takie chwile nie mogą trwać wiecznie?- spytał mnie po chwili, odwracając głowę i spoglądając w moje oczy.

-Bo są zbyt piękne.- uśmiechnąłem się lekko i złożyłem na jego ustach pocałunek.

***

Po tych trzech dniach wspaniałego odpoczynku i odstresowania się wróciliśmy do normalnego trybu życia. Trenowaliśmy dużo, zważając na to, że już za dwa dni ma się odbyć pierwszy konkurs w bardzo ważnym dla nas Turnieju Czterech Skoczni. Mimo natłoku spraw, treningów i innych mało przyjemnych rzeczy, jak na przykład ciągłe SMS'y od Claudii, czy powrót Gregora, byłem w znakomitym nastroju. Przez okres świąt ja ze Stefanem jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy i odczuwałem to bardzo pozytywnie. Każdą czynność, którą robiłem, wykonywałem z chęcią i radością. Gdzieś w środku miałem silne przeczucie, że te najbliższe cztery konkursy będą dla nas bardzo udane. Stefan też wyglądał na zadowolonego z życia i to napełniało mnie jeszcze większym optymizmem. Gdy na jego twarzy widniał szczery, niczym nie zmącony uśmiech, moje serce radowało się razem z nim.

-A co wam tak wesoło?- jak zwykle musiał się przypałętać Schlierenzauer.

-Co, stęskniłeś się za nami?- spytałem olewczym głosem. Wiedziałem, że w tym nastroju na pewno nie dam się wyprowadzić z równowagi.

-Za tobą nie, ale za Kraftem jak najbardziej.- wyszczerzył zęby.

-To sobie jeszcze zatęsknisz.- stwierdził Stefan, posyłając mi ten swój piękny uśmiech.

-A założymy się?- Z twarzy Gregora nie znikała drwina.

-Spoko, ale nie będę wydawał kasy na marne zakłady z osobami twojego pokroju.- Tym razem Krafti uśmiechnął się mściwie, po czym odwrócił się i odszedł, zostawiając całkowicie zbitego z tropu Schlierenzauera. Podążyłem za nim i po chwili obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

-Michi, jeżeli w tej chwili jest ktoś na ziemi szczęśliwszy ode mnie, niech podniesie rękę.- powiedział Stefan, gdy po skończonym treningu, wracaliśmy do hotelu.

Bez wahania uniosłem rękę wysoko w górę. Krafti uniósł brew i spojrzał na mnie zadziornie.

-A to dlaczego?- spytał, cały czas się uśmiechając.

-A to dlatego, że nikt na ziemi nie ma cudowniejszego partnera ode mnie.- I ja posłałem mu uśmiech.

-I tu się mylisz, bo uważam, że ja mam lepszego.- zaśmiał się.

-Możemy się licytować.- po tych słowach zabrałem trochę śniegu z ziemi i rzuciłem nim w niczego niespodziewającego się Krafta. Pobiegłem przed siebie, goniony przez roześmianego Stefana. Gdy Krafti był już bardzo blisko, potknął się i wpadł na mnie. Obydwoje wylądowaliśmy w pobliskiej zaspie, zanosząc się nieustannym śmiechem.

-Jak któryś z nas nie wygra tego konkursu, to już nie wiem kto jest do tego zdolny.- stwierdził, gdy leżeliśmy na ziemi, przykryci grubą warstwą śniegu. Uśmiechnąłem się i pocałowałem mojego chłopaka w policzek. Jego twarz przyjemnie ogrzała moje spierzchnięte od mrozu usta. On nie pozostał mi dłużny i chwilę po tym poczułem na szyi lodowaty pocałunek Stefana. Tak dziwny, różny od wszystkich, zimny, ale w dalszym ciągu niesamowity.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieWhere stories live. Discover now