26. Kogo?

820 89 6
                                    

Życie i ostatnie imprezy organizowane przez Richarda nauczyły mnie, żeby lepiej nie brać ze sobą telefonu na takie zabawy. Wróciwszy do pokoju, wyciągnąłem moją komórkę z kieszeni i odruchowo spojrzałem na nią. Zauważyłem informację o nowej wiadomości, więc zaciekawiony kto może do mnie pisać, otworzyłem ją.

,,Więc jak? Zgadaliście się?"

Wiadomość była od Claudii. Nie myślałem, że w najbliższym czasie może ona do mnie napisać. Widać nie zmieniła jeszcze zdania i najwyraźniej wcale nie zamierza. Muszę pogadać w końcu o tym ze Stefanem.

-Idziesz?- usłyszałem mój ukochany głos. Kraft stał już ubrany na środku pokoju.

-Jasne.- odpowiedziałem i razem wyszliśmy z pomieszczenia.

***

Filozofią nie było znaleźć klub wskazany przez Freitaga, lecz dostać się do niego. Zarówno na zewnątrz, jak i w środku panowały wielkie tłumy. Wśród obecnych zauważyłem nie tylko znanych mi skoczków, ale i ludzi, których nawet nie kojarzyłem z widzenia. Widocznie Richardowi zależało na dużej liczbie osób, bo impreza wydawała się być otwartą. Gdy po około pół godzinie zajęliśmy w końcu miejsca przy jakimś stoliku, zabawa zdążyła się już trochę rozkręcić. Szczególnie dobrze zaczynali bawić się Niemcy świętujący zwycięstwo naszego króla imprez. Zanim jeszcze Freund wzniósł pierwszy toast, oni już wyglądali na zdrowo wypitych. Może Rysiu zorganizował przedsmak zabawy już w swoim pokoju? Wracając do naszych niemieckich kolegów... Wellinger i Wank jako pierwsi wyskoczyli na parkiet, zbierając po drodze kogo popadnie. Wkrótce na środku sali balansowali już wszyscy Niemcy i Norwegowie. Eisenbichler przysiadywał się do naszego, austriackiego stołu co dwie minuty. Za każdym razem twierdząc, że widzi nas po raz pierwszy od tygodni.

-O kochani! Jak miło was widzieć! W końcu się spotkaliśmy! Ile to już czasu minęło...- zaczął Markus, po raz szósty siadając koło mnie i wieszając się na moim ramieniu. Zaraz potem wyszedł, pokręcił się na parkiecie, wypił jeszcze jednego drinka i wrócił z powrotem.

-Ile ja was nie widziałem! Gdzie się podziewaliście przez te tygodnie?

W połowie imprezy do klubu wszedł Hofer.

-Witamy szefie.- prawie zasalutował Diethart i ustąpił miejsca obok siebie. Zaraz, zaraz... czy to nie on pewnego dnia nie gadał po pijaku, że chce go zabić? Na wszelki wypadek starałem się mieć oko na trunki wypijane przez Hofera.

Po dwudziestu minutach Walter przeszedł przez środek sali, mrugając do trójki skąpo ubranych dziewczyn. Cóż, widocznie woli duuużo młodsze. Następnie udał się do stolika Słoweńców i odciągnął na bok młodego Tepeša. Czyżby jego tatusiek coś przeskrobał?

Jednym stanowczym plusem tej imprezy był fakt, że od paru godzin nie widziałem krzywej buźki Schlierenzauera. I całe szczęście, choć coś mi tu śmierdziało. Nie wiem, czemu nie próbuje wykorzystać tak wspaniałej okazji, jak szalona, pijana zabawa. Czyżby szykował coś naprawdę okropnego? Z zamyślenia wyrwał mnie Freitag. Wyciągnął całą naszą drużynę na sam środek sali, twierdząc, że jesteśmy zbyt sztywni.

-Ty kolego mnie tu od sztywniaków wyzywać nie będziesz.- Z groźną miną stwierdził Diethart, łyknął kieliszek wódki i wskoczył na jakiś blat. Rozebrał koszulkę i zaczął tańczyć coś w rodzaju pijanej makareny. Widać ten bardzo mądry pomysł spodobał się dużej grupie gości, bo natychmiast wszystkie blaty zostały zapełnione przez pijanych skoczków, próbujących ustać we w miarę pionowej pozycji podczas tańca. Ci jednak, dla których nie starczyło stołów i szafek, okupowali parkiet. Cały klub bawił się doskonale, uderzając się nawzajem rękami czy popychając tyłkami podczas tańca makareny.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieWhere stories live. Discover now