Część11

1.8K 117 10
                                    


Trochę czasu mija, zanim docieram do bardziej cywilizowanej części Chicago. Miasto samo w sobie jest ciekawe, ale nie do końca dla mnie. Ogromne budynki i masa kolorowych reklam nieco mnie przytłacza. Onieśmielają mnie takie miejsca, zawsze tak było. Lubię koncerty, festiwale, tłumy radosnych ludzi, jednak nie na dłuższą metę. Uśmiecham się pod nosem, patrząc na psa, który spokojnie obwąchuje każdy kawałek chodnika. Wygląda na to, że jest lepiej zsocjalizowany niż ja. Staram się czerpać z jego swobodnego podejścia i poczuć się bardziej swobodnie. Wypatruję jakiejkolwiek restauracji, bo żołądek przyrasta mi do kręgosłupa. W danej chwili mogłabym zjeść cokolwiek, byle zagłuszyć uczucie głodu.

Po przejściu kolejnej przecznicy, skręcam do lokalu, przy którym na zewnątrz widzę porozstawiane stoliki. Idealnie, nie muszę się przejmować psem.

Składam zamówienie i podchodzę do wolnego stołu. Wyciągam telefon i piszę wiadomość do Kaylee. Najwyższy czas odpowiedzieć na jedną z kilkunastu wiadomości od niej. Od wylądowania nie miałam jeszcze chwili, aby pozbierać myśli i dać jej znać, że nadal żyję.

' Chcę do domu. Jedyne co mi się tu podoba to stajnia i mój pokój. Reszta leży... Ah i najwidoczniej, mam brata.'

Odkładam urządzenie na blat i zabieram się za świeżo przyniesione jedzenie. Mastiffowi włącza się nadmierne wytwarzanie śliny, przez co obok stolika tworzy się mała kałuża. Jestem tak głodna, że wcale nie dziwię się jego reakcji. Telefon wibruje, informując o nadchodzącej wiadomości, jednak jedzenie w danej chwili zajmuje całą moją uwagę. Pospiesznie zjadam dwa kawałki pizzy i dopiero brzegiem trzeciego dzielę się z psem. Wycieram ręce i odczytuję sms'a od Kay.

' Nawet nie wiesz, jak już mi ciebie brakuje... Odwiedzę cię niedługo, obiecuję. Ale czekaj... jak to brata? '

Robi mi się smutno. Zamykam oczy i przypominam sobie mój, już były pokój. Pozwalam sobie przez moment powspominać chwile spędzone w starym domu, chwile spędzone z mamą. Tak bardzo teraz żałuję, że było ich tak niewiele. Nie potrafiłam docenić tego, co miałam. Wzdycham głęboko i otwieram oczy, czując jak po policzkach spływają mi słone łzy. Wystarczy wspomnień.

' Nie wiem, kto to jest. Ale moim bratem przyrodnim raczej nie jest. Chyba, że ojciec jeszcze przede mną zmajstrował sobie dziecko.'

Wysyłam wiadomość, po czym wracam do jedzenia. Jestem pewna, że Will nie jest synem mojego ojca. Nie jest do niego podobny ani odrobinę, ma przyjemny wyraz twarzy, nie widać w nim tej zaciętości i ani przez moment nie dostrzegłam u niego surowej miny, tak typowej dla mnie i Thomasa. W pewnym stopniu, jest to pocieszające. Ocieram twarz, upewniam się, że nie pozostały na niej ślady łez. Najadłam się, po raz pierwszy od kilku dni skupiłam się na spełnieniu swojej podstawowej potrzeby fizjologicznej. Zostawiam na stoliku pieniądze i opuszczam teren należący do restauracji.

W drodze do domu, zahaczamy o sklep zoologiczny, gdzie kupuję suszone gryzaki i karmę. Nie jestem w stanie kupić sobie nic do jedzenia, nie wejdę do sklepu spożywczego z psem, co nieco komplikuje sprawę. Postanawiam odprowadzić psa i wyjść ponownie po zakupy dla siebie. Teraz żałuję, że przeszłam taki kawał drogi, zmęczenie ostatnich dnia zaczyna się kumulować, dodatkowo pulsujący ból w nodze daje mi do zrozumienia, że ewidentnie przegięłam.

Najciszej jak się da wchodzę do domu i przemykam z psem do pokoju. Biorę dwie tabletki przeciwbólowe i zostawiając psa, pospiesznie ponownie wychodzę na chłodne powietrze. Na całe szczęście, niewielki sklep znajduje się całkiem niedaleko. Kupuję najpotrzebniejsze rzeczy, aby przeżyć kilka następnych dni, bez niepotrzebnego kręcenia się po kuchni.

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz