Część 79

854 70 4
                                    

* 2 miesiące później *

Stukam palcami o wyświetlacz telefonu. Wpatruję się w drzwi do klatki schodowej, czekając aż Liam wróci z moimi czapsami. Odwracam głowę w stronę szyby, na której siada mucha.

- Cholera, spray! - uderzam się w czoło i wypadam z samochodu, po czym pędzę w stronę bloku. Przeskakuję po dwa stopnie, przeklinając w duchu to, że nie ma tu windy. Biorę głęboki oddech docierając na trzecie piętro. Wchodzę raźnym krokiem do spartańsko urządzonego mieszkania.

- Hej, nie mam jesz... - urywam w pół słowa, stając w przejściu do kuchni. Szatyn podnosząc szybko głowę uderza się o rant szafki. Mierzę przez moment spojrzeniem Sally, opierającą się o kuchenkę gazową. Wygląda podobnie jak zawsze. Wyeksponowany duży biust, spódniczka do połowy ud, buty na koturnie... Chrząkam cicho dostrzegając czapsy leżące na blacie i opakowanie cukru w dłoni szatyna.

- Jezu - jęczy, masując czubek głowy.

- Mocno się uderzyłeś? Może trzeba to obejrzeć? - dziewczyna piszczy słodkim głosem, a mi zbiera się na wymioty.

- Będę żyć - chłopak potrząsa włosami, podając jej paczkę.

- Eee... Chciałam powiedzieć, że nie mam już w domu sprayu na owady. Był jeden u ciebie, no nie? - zakładam ręce na piersi, opierając się barkiem o futrynę drzwi.

- Jasne, jest ten co był gratis z żelem pod siodło. Zaraz znajdę - twarz Liama rozświetla promienny uśmiech, kiedy w końcu na mnie spogląda. Chwyta czapsy i podaje mi je, całując przelotnie w usta.

- Przepraszam, że tak długo - zatrzymuje się w pół kroku, wciąż trzymając rękę na mojej talii.

- Najwyżej dłużej nam zejdzie i będziesz musiał zostać u mnie... Jak ja to zniosę - marszczę nos, udając zdegustowaną. Kątem oka widzę minę blondynki, która nie wygląda na najszczęśliwszą. Odprowadzam chłopaka wzrokiem i podchodzę do lodówki, wyciągając z niej butelkę wody.

- Po co ci cukier? Czyżbyś sama nie była 'wystarczająco słodka'? - robię cudzysłów palcami, pociągając łyk zimnego płynu.

- Możesz się odczepić? - dziewczyna warczy w moją stronę, co tylko komentuję cichym śmiechem.

- Ja mam się odczepić? Kiedy ty go zostawisz w spokoju? Ile razy tu nie przyjdę to widzę ciebie, albo stróżkę obsypanego pudru. Nie widzisz, że twój magiczny makijaż na niego nie działa? - unoszę brwi w drwiącym geście.

- Może sam mnie tu zaprasza? Może mu nie wystarczasz? Gdybyś wiedziała, co się działo w sobotę wieczorem...- zaczyna, mając nadzieje na wyprowadzenie mnie z równowagi.

- Wiem co się działo. Oglądaliśmy u mnie film z moim bratem i jego dziewczyną. Faktycznie było dość zabawnie. A teraz skarbie, wyjdź stąd, bo ten dzień z każdą chwilą traci urok - składam usta w sztucznym uśmiechu i powoli zakręcam butelkę.

- Mam, możemy jechać - Liam pojawia się w kuchni, trzymając przed sobą niewielką buteleczkę. Kiwam głową i mijając go, podchodzę do drzwi.

Wciągam na nogi czapsy i zapinam rzepy, po czym siadam wygodniej w fotelu. Odwracam się w stronę skupionego na drodze szatyna.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy nasze relacje nieco się zmieniły. Chociaż wciąż oficjalnie nie jesteśmy razem, staliśmy się niemal nierozłączni. Obiecał pomóc mi wygrzebać się z dołka i obietnicy dotrzymuje. Moje koszmary nie nawiedzają mnie już codziennie. Tylko wtedy, kiedy Liam śpi u siebie. Czyli w sumie nie tak często. Tata jest z niego zadowolony, zarówno jako z pracownika jak i kogoś, kto przywraca jego córce uśmiech. Ja czuję się nieco pewniejsza, od kiedy Michel dostał zakaz zbliżania się do mnie. Dean nie jest przekonany, co do jego przestrzegania tego zakazu, ale stwierdził, że jeśli go złamie, on sam wymierzy mu karę. Coś mi się wydaje, że byłaby to ostatnia kara w jego życiu.

Just risk, sacrifice, loveWhere stories live. Discover now