Część 84

801 67 2
                                    

Zrywam się z łóżka, czując jak mocno wali mi serce. Ukrywam twarz w dłoniach, odgarniając wilgotne włosy z policzków. Tłumię szloch, przez co ramiona zaczynają mi dygotać.

- Znowu? - słyszę zaspany głos Liama, który dociera do mnie jakby zza szklanej bariery. Mocno zaciskam powieki, kołysząc się nerwowo w przód i w tył. Wciąż w głowie wiruje mi obraz rozbitego samochodu i roześmiana twarz Michela. Podskakuję w miejscu, czując oplatające mnie ramiona. Jednak biorę dwa głębsze wdechy i odnotowuję fakt, że przerażenie zelżało. Ciało chłopaka grzeje mnie w plecy. Wtulam twarz w jego bark, starając się opanować szybkie tętno.

- Już dobrze, chodź jest dopiero przed czwartą - pociąga mnie z powrotem na poduszki, unosząc rękę. Przylegam do niego cała, chowając nos w jego szyi. Uspokajam się razem z miarowym ruchem dłoni szatyna wzdłuż moich pleców.

- Kiedy to się skończy - wzdycham cicho, zaciągając się słodkim zapachem jego skóry.

- Nie wiem, Faith, nie wiem - całuje mnie w czubek głowy. Po dłuższej chwili oddech chłopaka staje się równy i spokojny. Ja wiem jedno. Już nie zasnę.

Dwie godziny później, na zegarku dochodzi szósta. Delikatnie wyplatam się z objęć Liama i szybko wstaję z łóżka. Natychmiast bezszelestnie osuwam się na kolana. Tępy ból rozsadza mi czaszkę, kumulując się w potylicy. Zakrywam oczy, nie widząc nic oprócz czarnych mroczków. Z głuchym jękiem dźwigam się z podłogi i podpierając się ściany dochodzę do łazienki. Krzywię się, widząc własne odbicie. Nieprzespana połowa nocy i stres skutecznie odbiły się na moim wyglądzie.

Przed siódmą, w białych bryczesach, białej koszuli, adidasach i czarnej bluzie, siedzę w samochodzie, nerwowo podrygując nogą. Przytulam do policzka rękaw bluzy, tej samej, którą miałam ubraną w tamten dzień. Żołądek podskakuje mi do gardła, kiedy przed oczami zaczyna mi majaczyć cała posiadłość. Pastwiska ciągną się już daleko przed samą stajnią, otoczone nienagannym, nienaruszonym białym ogrodzeniem. Hala rozciąga się po prawej stronie stajni. Gdzie sięgnę wzrokiem, wszędzie widzę jaskrawozieloną trawę, a na niej pasące się pojedyncze sztuki koni. Podjeżdżamy na parking, a ja odnoszę wrażenie, że twarz robi mi się zielona. Wytrzeszczonymi oczami zerkam na perłowo-biały budynek, z mahoniowymi oknami i ogromnymi wrotami. Dach ma ceglany odcień, który drażni mój wzrok. Hala jest o wiele wyższa, niż wydawała się z daleka. Posiada dużo okien, więc zapewne jest dobrze oświetlona. Już kiedy stawiam stopy na żwirze słyszę gwar dochodzący z wewnątrz. Spoglądam na kilka stojących niedaleko przyczep i ruszam pomóc Liamowi. Wchodzę przez drzwiczki do koniowozu i gładzę nerwowo nos konia. Odwiązuję uwiąz drżącymi palcami i wyprowadzam go na zewnątrz, gdzie od razu zaczyna rżeć. Po chwili zjawia się Will z informacją, że Thomas z Lisą poszli zarejestrować przybycie i dowiedzieć się o której startuję. Chłopcy rozładowują sprzęt, a ja w tym czasie wciągam czarne oficerki z jasnobrązowymi wstawkami i wyciągam czarny frak w pokrowcu.

Po rozgrzewce na rozprężalni moją twarz rozświetla uśmiech, kiedy wchodzę do wewnątrz aby nauczyć się parkuru. Na trybunach siedzi Aleks, Christian i Dean z ogromnym transparentem ''Faith & Akryl #1 ''. W kombinacji przeszkód widzę dwie pułapki oraz jedną odległość, która po dość ostrym zakręcie niestety może nam nie pasować. Zgrzytam zębami wściekła, że przy tak ważnych zawodach, nie wszystko jest takie, jak powinno. Ubrana już we frak, stoję niedaleko placu, obserwując dobiegające przejazdy niższej klasy. Z głośników dobiega zapowiedź przejazdów N. Gula rośnie mi w ustach do niewyobrażalnych rozmiarów. Wzdycham głęboko i odwracam się na pięcie, aby iść już po konia. Przeciskam się przez niewielki tłum, kiedy czuję uścisk na przegubie prawej ręki. Szarpię się i moje zdziwione spojrzenie spoczywa na sprawcy zamieszania. Kolana mi miękną, a krew ucieka z głowy do nóg.

- Faith, muszę z tobą porozmawiać - ten głos wstrząsa mną jeszcze bardziej, obraz dziwnie mi się zamazuje. Dopiero po kilkunastu sekundach dociera do mnie, że to przez łzy. Nie mogę wykrztusić słowa, po omacku cofam się, nie spuszczając z niego wzroku.

- Sukinsynu, jakim prawem tu przylazłeś! - słyszę krzyk z lewej strony i jak w zwolnionym tempie, obserwuję pięść Liama uderzającą w twarz Michela.

- Liam, błagam chodź - piszczę, cała roztrzęsiona ruszając w stronę stanowisk. Patrzę w bok, gdzie już druga osoba jedzie N. Zaczynam biec i cała drżąc siadam w siodło. Ignoruję pytania taty, Willa i Lisy. Zamykam oczy i odcinam się od wszelkich odgłosów. Liczy się tylko koń i ja. Nic więcej. Szukam  wzrokiem Liama, który podbiega do mnie zdyszany kręci głową na znak, abym się tym teraz nie przejmowała. Pochylam się i ujmując jego twarz w dłonie, składam na jego wargach krótki pocałunek.

Średnio pamiętam moment, w którym zostało wyczytane moje nazwisko i jak dotarłam na środek placu. Kłaniam się i biorąc głęboki wdech popędzam konia do galopu. Startujemy jak burza, powodując masę oklasków. Dramatycznie skracam jeden z zakrętów, prowadząc konia na murek, który o dziwo pokonuje bezbłędnie nawet po nie do końca właściwym najeździe. Okser i stacjonata nie stanowią żadnego wyzwania. Przez nerwy związane z wszystkimi sytuacjami dnia, zapominam o pułapce czającej się w nie pasującej odległości przed szeregiem i nie pomyślawszy, chcąc zyskać kilka sekund, zwężam zakręt i popędzam Akryla do szybszego galopu. Tuż przed przeszkodą czuję jego wahanie i już wiem, że nie wszystko pójdzie po naszej myśli. Koń wybija się za daleko, ale kończy się tylko stuknięciem w drąg. Niestety druga przeszkoda z szeregu, przez złe lądowanie okazuje się gwoździem do trumny. Koń strąca tyłem górny drąg, który wybity, leci spory kawałek w przód. Staram się ratować sytuację, Akryl również, nieco wcześniej szykując się do wybicia na ostatnią stacjonatę z felernego szeregu. Tylnym kopytem nadeptuje na leżący drąg, co skutkuje skokiem na przysłowiowego szczupaka i władowaniem się w drągi. Zahaczam kolanem o stojak, przez co jedna noga wypada mi ze strzemienia i zawisa na poduszce kolanowej. Akryl traci równowagę, potykając się o spadające drągi. Lewa stopa wpada mi głęboko w strzemię, a siła wstrząsu wyrzuca mnie z siodła. Uderzam plecami o ziemię i jak w zwolnionym tempie widzę ogromne ciało zwierzęcia, zbliżające się nieuchronnie w moją stronę. Ignorując palący ból w czaszce i płucach, staram się odciągnąć w bok, aby uwolnić się z miejsca, na które kawałek po kawałku, opada koń. Z każdą sekundą tracę ostrość widzenia, gwar dookoła cichnie, a upragniony spokój pochłania całą moją świadomość.


___

Dziękuję tym, którzy trwają razem ze mną w tym opowiadaniu i mam nadzieję, że przetrwają z nim do końca :)

<3

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz