Część 12

1.8K 117 0
                                    


Obserwuję zza pleców chłopaka, jak Thomas mierzy go wzrokiem. Po chwili wypuszcza głośno powietrze i macha ręką, wychodząc z pomieszczenia. Przełykam ciężko gulę zalegającą mi w gardle. W jednej chwili uchodzi ze mnie powietrze.

- Thom do cholery - mama Willa wybiega za moim ojcem, nie wygląda na zadowoloną. Mam cichą nadzieję, że jest bardziej opanowana i przebojowa niż moja mama, dzięki czemu lepiej jej idzie dogadywanie się z moim ojcem. Znajome ukłucie w piersi, pojawia się po raz kolejny w przeciągu kilku minut.

- Jaki cyrk - parskam śmiechem, gram, staram się udawać najlepiej jak potrafię, że dana sytuacja wcale mnie nie dotknęła. Opieram się plecami o blat, aranżuję to tak, aby wyglądało nonszalancko i swobodnie, gdy naprawdę obawiam się, że jeśli nie znajdę fizycznego podparcia, upadnę i już nigdy nie wstanę.

- Wiesz, on wcale nie jest taki zły, za jakiego go uważasz... - mówi poważnie, opierając się obok mnie. Całkiem możliwe, że mimo usilnych starań, wcale nie wyglądam na wyluzowaną. Zerkam na niego spode łba, jest dla mnie miły, tylko dlatego nie mówię na głos tego, co kreuje się w mojej głowie. Poucza mnie, opowiada o kimś, kto jest moim biologicznym ojcem, kto mnie zostawił, z kim spędziłam ponad połowę mojego życia i mówi mi, że źle go oceniam.

- Przepraszam, ale jak go mam oceniać? On już nie jest moim ojcem, przestałam go za niego uważać prawie osiem lat temu, kiedy zostawił mnie i moją matkę. Nie jest zły? Dla mnie zawsze już taki będzie, bo ktoś, kto zostawia żonę z dziesięcioletnim dzieckiem, nie może nazywać się dobrym człowiekiem. Potrzebowałam go, tak bardzo go potrzebowałam, ale czy to się liczyło? Czy liczyło się dla niego to, że mama ledwo sobie radziła po jego odejściu? Czy myślał o tym, że ja nie mogłam poradzić sobie z tamtą sytuacją? Miałam zaledwie dziesięć lat, nie rozumiałam dlaczego... Czego ode mnie oczekujesz? Że rzucę mu się na szyję, rano zaniosę śniadanie do łóżka i będę wpatrywać w niego z uwielbieniem, bo jest na tyle wspaniały, że przyjął mnie do siebie? - głos mi się łamie, ukrywam twarz w dłoniach. Oddycham głęboko, za wszelką cenę staram się powstrzymać piekące łzy, ale napływający natłok wspomnień skutecznie pcha je na zewnątrz. Wciąż widzę oczami wyobraźni to, jak mama zapłakana siedzi w salonie. To, jak ojciec opuszcza dom z walizkami. Znowu jestem dzieckiem, zagubioną we własnych myślach. Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek przestałam nim być. Mama nie mówiła mi nic. Teraz wiem, że nawet nie potrafiłaby tego wytłumaczyć na tyle logicznie, aby mój dziesięcioletni umysł był w stanie to pojąć. Tak bardzo mi jej szkoda. Ona przeżyła to o wiele bardziej, niż mi się kiedyś wydawało. Wszystkie razy, kiedy wyrzucałam jej z pretensjami to, że nadal przeżywa odejście ojca drapią mnie w gardło. Mam ochotę zwymiotować.

- Wiem, że nie postąpił dobrze... - chłopak szepcze po dłuższej chwili, kładąc mi dłoń na ramieniu. Odnoszę wrażenie, że nie wiedział nic, nie był świadomy tego, co właśnie usłyszał z moich ust.

- Nie postąpił dobrze... łagodne podsumowanie - uśmiecham się cierpko, podnosząc na blondyna umęczone spojrzenie. Pierwszy dzień. Nie mogło pójść gorzej. Jestem wykończona psychicznie, czuję jak moje wnętrze rozsypuje się w drobny mak. Obawiam się, że nigdy nie uda mi się tego pozbierać w jedną, solidną całość. - Szkoda, że moja mama już nie będzie w stanie usłyszeć od niego najmniejszego przepraszam, ani ja nie będę w stanie jej powiedzieć, że w końcu ją rozumiem i tak mi przykro, że tyle lat obarczałam ją współwiną za to, co się stało - wzdycham cicho, słowa swobodnie wyspują się z moich ust i opadają na podłogę. Nie wiem, dlaczego mówię to na głos, dlaczego zwierzam się osobie, którą ledwie znam, jednak chyba tego właśnie potrzebuję, wyrzucić to z siebie, usłyszeć swój własny głos, jako rodzaj swoistej terapii.

- Zadręczasz się, odpuść chociaż trochę. Nie wiem co się stało, ale wiem co czujesz. Straciłem tatę tak, jak ty mamę. Jest ciężko, ale to minie. Uwierz, z czasem zrozumiesz, że nie miałaś żadnego wpływu na to, co się stało - stara się mnie pocieszyć, jednak przynosi to odwrotny efekt. Mieszanina złości, irytacji i smutku, smutku, smutku kumuluje się w mojej głowie, pulsuje pod czaszką i zaczyna fizycznie boleć.

- Will, nie porównuj mnie do siebie, proszę. Przykro mi, że straciłeś ojca, ale nadal masz rodzica, który Cię wspiera, który jest przy tobie, a ja? Zostałam sama, nie mam już nikogo, oprócz cholernych wyrzutów sumienia - parskam krótkim, ironicznym śmiechem, jednocześnie ocierając policzki wierzchem dłoni. Tama puściła i fala łez ponownie zalewa mi oczy. Znowu pękam, dziury w moim sercu zaczynają krwawić na nowo. Wtulam twarz w koszulkę Willa, który nic już więcej nie mówi, tylko obejmuje mnie ramionami. Mam wrażenie, że jakoś się dogadamy.

*

Przecieram zaspane oczy i spoglądam w kierunku okna. Słońce już wstało i śmiało rzuca promienie prosto w szybę. Przeciągam się, czując jak zastałe mięśnie budzą się do życia. Nie potrzebuję lustra, aby wiedzieć, jak bardzo spuchniętą mam twarz. Oczy strasznie bolą, niemożliwie ciężko mi mrugać, dodatkowo w głowie utrzymuje się jednostajny szum.

Siadam na krawędzi łóżka, rozglądając się po pokoju. Jest tak bardzo idealny. Szkoda, że tylko on. Przypominam sobie wczorajszą sytuację, obrazy i słowa rozbłyskują mi w głowie, zupełnie jakby ktoś włączył odtwarzanie poprzedniego wieczoru. Szum w głowie, zamienia się w pulsujący, tępy ból ulokowany gdzieś we wnętrzu czaszki. Jęczę cicho, dźwigając się na nogi, dzięki czemu do bólu głowy, dochodzi ból kostki. Zdecydowanie ją przeciążyłam, wiedziałam, że gorzko tego pożałuję. Klnę pod nosem nawet wciągając na nogi spodnie. Prosta czynność sprawia mi na tyle duży dyskomfort, że po wejściu do łazienki, skrzywienie nadal utrzymuje się na mojej twarzy. Wyglądam koszmarnie. Workowata bluza wisi na mnie dwa razy bardziej niż zazwyczaj, zasinienia pod oczami zostały dodatkowo podkreślone opuchlizną. Nabieram w dłonie lodowatej wody i zanurzam w niej twarz. Powtarzam zabieg kilka razy z nadzieją, że niska temperatura nieco zniweluje obrzęk. Z westchnieniem sięgam po kosmetyki do makijażu, choć nie mam na to najmniejszej ochoty. Podkład, korektor pod oczy, tusz do rzęs. Dodatkowo odrobina różu na policzki i wyglądam prawie w połowie tak, jak zawsze. Macham na to ręką, nie ma sensu się dzisiaj wysilać.

- Casper, czas zacząć kolejny koszmarny dzień - kucam przy łóżku i gładzę psa po głowie. -Idziemy - rzucam wysokim tonem i kiwam głową w kierunku drzwi, na co pies energicznie otrzepuje się z resztek snu.

Staram się niezauważenie zejść po schodach, ale zbiegający równocześnie ze mną pies mi to uniemożliwia. Stukot pazurów rozlega się po całej przestrzeni. Schodzę ostrożnie, przy każdym przenoszeniu ciężaru na kontuzjowaną nogę kłujący ból przypomina o wczorajszym maratonie. Oczywiście, stając na jednym z dwóch ostatnich schodków, niefortunnie układam stopę, przez co ból dziesięciokrotnie przybiera na sile. Automatycznie przestawiam nogę, która zsuwa się ze stopnia, co doprowadza do tego, że upadam na tyłek.

- Niech to szlag - burczę pod nosem, podnosząc się za pomocą barierek. Mastiff stoi przede mną z opuszczonym łbem i zamaszyście macha ogonem w dwie strony. Mierzę go wzrokiem, jego pozycja wygląda dokładnie tak, jakby się ze mnie śmiał.

- Co się stało? - z kuchni wyłania się postać ojca. Unoszę tylko brwi w geście zdziwienia i wymijam go, wchodząc do jasnego pomieszczenia. Sypię psu karmy, a sama biorę wczoraj kupiony jogurt i banana, po przemiłym wieczorze jednak cieszę się, że zrobiłam swoje zakupy. Kroję owoc na kawałki i wrzucam do kubeczka z jogurtem. Przeżuwam powoli każdą łyżeczkę. Siadam przy blacie, tyłem do Thomasa i cały czas czuję na sobie jego ciężki wzrok. Staram się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ta sytuacja jest dla mnie niezręczna.

Kończę jeść i powoli wstaje od stołu. Powolnymi ruchami myję po sobie użyty nóż i łyżeczkę, kubeczek wyrzucam do śmieci i dopiero przenoszę spojrzenie na mężczyznę.

- Chcę jechać do stajni - wydobywam z siebie kilka szorstkich dźwięków. Twardo patrzę mu prosto w oczy, widząc, że teraz to on zaczyna się czuć nieswojo. Mam nadzieję, że nie widzi, jak mocno zaciskam dłoń na blacie za swoimi plecami.

- Zaraz jadę do pracy, dzisiaj sobota, poproś Willa, to cię zawiezie - odwraca wzrok, podnosi się i wymija mnie w bezpiecznej odległości, aby odstawić pusty kubek po kawie do zlewu.

- Mhm... - mruczę, odpychając się od blatu, aby jak najszybciej wyjść z pomieszczenia. Jest nadzieja, że coś na długo zatrzyma go w pracy i dzisiejszy dzień okaże się w miarę znośny. 

Just risk, sacrifice, loveWhere stories live. Discover now