1

6.7K 539 208
                                    

Rozmowa z rodzicami, w moim przypadku, składała się z trzech części. Naprawdę długich i nużących trzech części. Pierwsza z nich to pozornie szybkie powitanie, ale z dziesięciokrotnym powtórzeniem słowa „Halo", druga to wypytywanie o mój stan i stan całego domu jakby conajmniej groziło mi największe niebezpieczeństwo, a trzecia to długie pożegnanie z trzykrotnym uświadomieniem mi, że zadzwonią za chwilę, by upewnić się, czy nadal wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zawsze było, a mimo to oni nigdy nie byli w stanie w to uwierzyć.

— Tak, mamo. Żyję, mamo. Tak, zjedliśmy kolację, mamo — a to moja część uczestniczenia w tej rozmowie. Oczywiście zawsze dzwoniła matka. Ojciec trochę rzadziej, jakby wiedział, że mając siedemnaście lat potrafię sam przetrwać noc w domu. Chociaż niespecjalnie zbierał się do tego, by uświadomić o tym matkę. Czasami wydaje mi się, że ona dzwoniła tylko po to, by zapłacić operatorowi za swój piętnastominutowy monolog.

Odkąd skończyłem pięć lat i nauczyłem się odbierać telefon, co i tak było stosunkowo późno, gdy teraz czterolatki potrafią ograć mnie w battlefielda, dzwonienie do mnie zaczęła traktować jak przerwę na papierosa. Można powiedzieć, że wychodziła na tym zdrowiej, ale zdecydowanie drożej.

Zazwyczaj częstotliwość połączeń zwiększała się, gdy jej najstarsze dziecko było w tarapatach, które sobie tylko uroiła. Dlatego też w ciągu godziny odbierałem od niej szósty już telefon, bo śnieżyca za oknem wydawała się zwiększać, a dystans dzielący mnie i moją rodzinę wynosił kilkaset kilometrów. Głównie przez grudniową pogodę utknęła z ojcem i moim bratem w podróży, a ja miałem nadzieję, że w hotelu, w którym się zatrzymali nie było darmowego WiFi, bo mama najpewniej chciałaby połączyć się przez Skype.

Po dwudziestu minutach ponownie skończyłem z nią rozmawiać. Wyszedłem z łazienki, w której zdążyłem już policzyć wszystkie kafelki, obejrzeć dokładnie poplamione lustro i ułożyć symetrycznie wszystkie produkty na półce, w trakcie jednej rozmowy. Wszedłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku pomiędzy dwójką moich najlepszych przyjaciół. Poniekąd.

Chłopak, który siedział po mojej prawej, zawsze rozdawał karty, nawet w moim życiu. Aleks przez cale liceum słynął z bycia tym fajnym. Nie ukrywam, że żyło mi się z tym calkiem dobrze. Życie w cieniu kogoś takiego, nie było wcale złym rozwiązaniem. Dzięki temu zyskałem wiele przywilejów na szkolnym korytarzu i poza nim, co owocowało nowymi znajomymi i kręcącymi się obok ładnymi dziewczynami. Chociaż i tak nigdy nie patrzyły na mnie. Czasem dzięki niemu wychodziłem ze swojego domu i widziałem coś więcej poza ekranem własnego laptopa. Jednak chyba nie ze względu na to ciagle za nim łaziłem. Był po prostu jedynym gościem, który także łaził za mną.

Dziewczyną, która opierała się o moje lewe ramię, była Tamara. Zanim Aleks rozdał karty, ona je tasowała, a ja grałem według ich zasad. Każdy miał swoje miejsce w hierarchii, chociaż ja byłem zdecydowanie na samym dole. Szczerze mówiąc, tylko ja i ona wiedzieliśmy o Aleksie najwięcej. Byliśmy jego najlepszymi przyjaciółmi i mimo wszystko, nie stawiał nikogo wyżej od nas.

Musiałem przyznać, że Tamara miała dobry wygląd, przez co stała się również jego pierwszą dziewczyną, gdzieś na pograniczu podstawówki i gimnazjum. Była też pierwszą osobą, która dowiedziała się, że lubi on także chłopców. Ja byłem drugi, ale nie było nikogo trzeciego. Była to pewnego rodzaju tajemnica, dzielona tylko między naszą trójką, i chociaż osobiście myślałem, że nie ma w tym nic wstydliwego, rozumiałem Aleksa i jego strach przed resztą społeczeństwa. Ten sekret, to był nasz pierwszy problem.

Nasze trio było ze sobą bardzo blisko. Rodzice moi, Tamary i Aleksa przeprowadzili się obok siebie, gdy tylko wzniesiono nowe osiedle. Przyjaźnili się, więc i my, po jakimś czasie, zaczęliśmy się ze sobą bawić. Mama Tamary po śmierci mamy Aleksa traktowała go jak syna. Często byłem zazdrosny, że zbliżyli się do siebie bardziej niż do mnie. Miałem wrażenie, że powoli odchodzę na bok i odsuwam się od ich wspaniałego, beztroskiego życia. Mimo to latem zawsze zabierali mnie ze sobą i jeździliśmy rowerami po całym miasteczku, a zimą przesiadywaliśmy w moim pokoju oglądając filmy i starałem się nie zauważać żadnych różnic. Zupełnie tak samo, jak teraz. Czasem zastanawiałem się dlaczego ten wredny, sakrastyczny i humorzasty chłopak wybrał akurat nas, a dla całej reszty był takim dupkiem.

Uratować FeliksaWhere stories live. Discover now