7

1.5K 296 21
                                    

Przyglądałem się jak ludzie biegają ze swoimi psami. Wiosna kończyła się bardzo szybko. Zbyt szybko dla mnie. Okno w kuchni było za małe by zobaczyć przez nie jak przemija.

Wyglądałem na zewnątrz i na zamianę czytałem książkę, oparty o parapet z poduszką pod ręką. Zmieniłem Kinga na Browna i wydawało mi się, że nawet sztuka może mnie teraz zainteresować.

Chodziło o to, że nie miałem zbyt wielu zajęć. Mogłem wychodzić na dwór, ale wózek, do którego w końcu mnie przykuli znacznie to utrudniał. Chociaż i nawet na niego nie potrafiłem sam się przesiąść.

Ostatnio zamieniłem swój pokój na kanapę w salonie. Nie miałem dostatecznie dużo siły by wchodzić na piętro samemu, a przecież słaba mama nie mogłaby mnie wnieść.

Ojca ciągle nie było w domu, a Franek starał się na mnie patrzeć najrzadziej jak potrafił. Nie oceniałem. Starałem się zrozumieć.

Oglądałem się na mamę, jak wyjmuje pomidory z szafki i próbuje obrać je ze skórki.

— Najpierw musisz je sparzyć — powiedziałem, opierając brodę na dłoni.

— Co? — Spojrzała na mnie niepewnie. Położyła je obok mnie na stole i podała mi miskę. — No dalej, panie mądry.

Zaśmiałem się. Chciałem podwinąć rękawy długiej bluzy, ale gdy usłyszałem odgłosy na korytarzu szybko cofnąłem rękę. Najbardziej chciałem ukryć kości pokryte cienką warstwą skóry, na które nikt nie chciał patrzeć i nieogolone, pomarszczone policzki. Pierwszy raz w życiu zacząłem mieć zarost, ale był tak żałosny, że aż było mi przykro.

Popatrzyłem z powrotem na pomidory.

— Przepraszam, zamyśliłem się. — Zmarszczyłem brwi. — Zagotuj mi wodę. Na tym polega parzenie, pani mądra.

O gotowaniu wiedziałem więcej od niej. Od dziecka pomagałem jej w kuchni, potem robiłem to sam. Wszystkie obiady w tym domu gotowałem ja i w wieku trzynastu lat uczeń przerósł mistrza. Popisowym daniem mamy były kotlety i chyba nie umiała zrobić nic innego.

Mama nastawiła czajnik w tym samym momencie, gdy do kuchni wszedł Franek z kolegą.

Speszyłem się, chowając dłonie pod koc, którym byłem okryty. Mamy to nie ruszyło. Chyba jeszcze nie wiedziała jak źle czuję się przy obcych.

Przywitała się z gościem i zaprosiła go do salonu, ale on nie miał zamiaru tam iść. Razem z bratem usiedli obok i mierzyli mnie wzrokiem.

— Jakiś problem? — zapytałem, obracając się do nich. — Może chcecie pomóc?

Pokręcili głowami i zniknęli za drzwiami.

— Nie lubię, gdy przyprowadza gości — powiedziałem. — Nigdy nie pyta mnie o zdanie. Po prostu wchodzą, ot tak.

Nawet nie bałem się, że usłyszą coś z tego, co mówię. Byłem na tyle zmęczony, że nawet gdybym chciał krzyczeć, wysiliłbym się na trochę głośniejsze szeptanie.

— Feliks. — Westchnęła mama. Oparła się o kuchenkę i poprawiła związane w koka, długie, blond włosy. — To też jego dom. On nadal ma życie i znajomych.

— Wiem, wiem. — Zgodziłem się. Kazałem jej wziąć wodę i zalać pomidory w plastikowej misce. Instruowałem ją jedną ręką, tą, którą siłę miałem jeszcze podnieść. — Czasem mu zazdroszczę, ale teraz nie chciałbym tylko by ktoś mnie widział.

Patrzyłem na czerwone kulki pływające w parującej wodzie. Zacząłem ściągać z nich pomarszczoną skórkę.

— A to szkoda — odezwała się mama.

Uratować FeliksaWhere stories live. Discover now