5

1.6K 312 48
                                    

Bóg się śmiał, gdy planowałem wyjazd z Tamarą. Nikt z nas nie przewidział mojej wysokiej gorączki w środku nocy i tego, że będziemy musieli wrócić wcześniej.

Gdy wstaliśmy rano Tamara zupełnie zwariowała. Czułem się źle, kręciło mi się w głowie i ciągle wymiotowałem. Ona biegała po domku, próbując zebrać nasze wszystkie rzeczy do kupy i idąc do samochodu i z powrotem ciągle sobie o czymś przypominała. Przeszedłem z nią i z wielką reklamówką na moje rzygi do przedniego siedzenia samochodu. Ciągle byłem w pidżamie. Czekałem na nią aż zamknie dom i tę wielką, metalową bramę, przez którą wjechaliśmy. W końcu znalazła się obok, na miejscu kierowcy.

— Zarzygasz mi deskę rozdzielczą to wylecisz. — Zaśmiała się, pokazując na nią palcem.

— Przepraszam — powiedziałem.

— Za co przepraszasz, Feliks? — Zdziwiła się, próbując wycofać z podjazdu. Wreszcie byliśmy na drodze. Spojrzałem na nią i położyłem rękę na jej dłoni, którą zmieniała biegi. Oparłem głowę o fotel i westchnąłem przeciągle. Czułem się beznadziejny. Nie tylko fizycznie, ale głównie jako osoba.

— Za to, że nam nie wyszło.

— Ten weekend? — kontynuowała, próbując włączyć coś w radiu. Wyglądała zaskakująco ładnie, jak na kogoś, kto został obudzony o piątej rano przez zarzygane łóżko.

— Ten weekend i to wszystko.

Kiwnęła głową i spojrzała w moją stronę. Widziała, że się trzęsę. Narzuciła na mnie koc, który woziła ze sobą zawsze na tylnim siedzeniu.

— Prześpij się.

Późnym rankiem w niedzielę, gdy klęczenie nad kiblem po śniadaniu zlało się już z codziennością, do łazienki weszła mama.

— Kurna. — Zaczerpnąłem głęboko tchu. — Poplamiłem podłogę.

Podeszła bliżej i oparła się o brzeg wanny. Wyglądała lepiej niż ostatnio; włosy spięła w kok i założyła nową sukienkę.

Zbyła mnie machnięciem ręki i kazała mi się ubrać.

— Po co? — zapytałem. Wstałem z kolan i spojrzałem na siebie w lustrze. Miałem na sobie poplamioną wymiocinami koszulkę i bokserki, a oczy były bardziej zapadnięte niż zawsze. Ale co z tego? Nie miałem zamiaru nigdzie iść.

Minąłem ją w progu, wycierając ręcznikiem usta.

— Jedziemy na obiad.

— Nie jestem głodny. Prawie wyrzygałem żołądek.

Weszła za mną do pokoju i położyła mi rękę na ramieniu.

— Chciałabym żebyś spędził normalnie dzień.

— To jest mój normalny dzień, mamo. — Usiadłem na łożku i założyłem dziurawe skarpetki. Zerknąłem na nią. — A to jest mój normalny ubiór.

— Feliks...

— Mamo, starałem się. Chcieliśmy wyjechać, nie udało się. Zostaję w domu. Jestem beznadziejny.

Franek w drzwiach zakłócił moje użalanie się nad sobą. Wpadł do środka, rzucając się obok mnie za łóżko. Za nim wbiegł Alek. W nowej fryzurze i nowym nastawieniu do życia.

Wyglądał teraz inaczej. Zamiast luźnej koszulki założył obcisłą i białą, a czarne, szyte w kant spodnie zastąpiły stare rurki.

— No dalej, wstawaj. — Pociagnął mnie, stawiając na nogi. — Śmierdzisz, świnio. Weź prysznic. Nic dziwnego, że Tamara wcześniej uciękła z tej wycieczki, jeśli się nie myłeś.

Uratować FeliksaWhere stories live. Discover now