6

1.4K 298 30
                                    

Wiele rzeczy było ze mną nie w porządku. Przynajmniej w tamtej chwili. Kiedy Alek wezwał pogotowie stwierdzili, że niezwłocznie nadaję się na dosyć długie wakacje w szpitalu.

Dopiero od paru dni siedziałem na oddziale i codziennie pocieszali mnie, że wyjdę jutro. Nie wychodziłem.

Zgięcie mojej ręki zaczęło przypominać fioletową, posiniaczoną igłami wysepkę, więc ktoś wpadł na genialny pomysł by nakłuwać od drugiej strony. Często leżałem pod rentgenem i przysięgam, że jeszcze trochę, a zmieniłbym się w napromieniowany wybryk natury, a po wczorajszym zabiegu nie czułem się najlepiej.

Nakłuwali mnie nie tylko na rękach. Pobierali próbki z płuc, wsadzali mi rurki do gardła i robili wszystko żeby znaleźć każde ognisko nowotworu. Prawda była taka, że gdyby mieli zaznaczyć na mnie objęty chorobą obszar, mogliby równie dobrze pomazać mnie całego mazakiem.

Pobyt w szpitalu polegał także głownie na wysyłaniu mnie co drugi dzień na usg i powiększaniu porcji leków przeciwbólowych, do czasu aż w efekcie nie dostałem morfiny.

— Przecież guzy mam wyżej! — pragnąłem zauważyć, gdy lekarz badał mi okolice podbrzusza i pakował łapy za bokserki.

— Prosze zdjąć spodnie.

Zdjąłem spodnie.

— I majtki. Proszę nie zapominać o majtkach.

Odnosiłem wrażenie, że nie wiedzą na co mnie leczą, albo po co to robią. Tak naprawdę byłem w szpitalu chyba tylko dlatego, by szybciej przeprowadzili reanimację w razie pogorszenia stanu i sprawili by nie bolało mnie aż tak jak do tej pory. Nikt nie starał się mnie wyleczyć, bo nie dawałem takiej zgody i nawet gdyby rodzice mnie przeklinali, nie daliby rady zaciągnąć mnie nigdzie, bo broniłbym się rękami i nogami. Nie wiedziałem po co własciwie im te wszystkie dodatkowe badania skoro do niczego nie prowadziły. Z czasem tylko zacząłem zauważać jak naprawdę robi się źle.

A zaczęło się wtedy, gdy zacząłem tracić władzę także w ręce.

— Mam chłoniaka. Węzły chłonne, grasica i migdałki; czy one są poniżej pasa? Po co mam zdjemować majtki? Przerzuty też zdaje się, że poszły wyżej. — Pytałem lekarzy za każdym razem.

— Proszę nie dyskutować, panie Sakowicz. Ja tu jestem doktorem.

Najwyraźniej chyba nie, jeśli sam gubił się we własnych notatkach.

Niebyło tu też zbyt wiele prawdziwych pacjentów. W większości jakieś dzieciaki biegały w okół mnie w takim stadium choroby, który był praktycznie niezauważalny. Gdy drugi oddział też był otwarty wszystkie z całego piętra gromadziły się na świetlicy i grały w planszówki.

Na mojej sali byłem tylko ja. Nie miałem co robić. Od czasu do czasu zaglądał do mnie szesnastoletni Jasiek, który w ciągu tygodnia zaczął jeździć na wózku. Ja jeszcze po prostu polegałem na kuli. Piliśmy razem kawę i narzekaliśmy na pielęgniarki, które, wydawało mi się, nie za bardzo wiedzą co się w ogóle z nami dzieje, albo składaliśmy się na oglądanie telewizji przez cały dzień.

— Widziałeś ostatnio tę grybą prukwę? — zapytał, gdy dostał mały obiad w postaci kleiku. — Założę się, że ona zeżarła całą moją surówkę!

— Jeśli chcesz mieć coś jeszcze z życia, mam pomysł. — Zapaliłem w nim iskrę ciekawości. Pokiwał głową na znak, że mam mówić dalej. — W nocy pójdziemy na kuchnię i zabierzemy im czekoladowy pudding.

— Oni tu dają pacjentom czekoladowy pudding? — zdziwił się Jasiek.

— Nie, debilu. — Przekręciłem oczami. Był tak nieświadomy. — Dają nam waniliowy budyń, który jest sto razy gorszy. Czekoladowy chowają dla siebie.

Uratować FeliksaWhere stories live. Discover now