8

1.7K 313 36
                                    


Czasami niedokończone historie wydają się być tymi lepszymi. Ale gdy chodzi o zakończenia, tak na prawdę w życiu, nie mamy własnego wyboru.

Chciałem skończyć to szybko, ominąć półtorej roku męczarni, które w efekcie i tak postanowiło mnie dogonić. Kiedy czujesz takie cierpienia nie masz już ochoty patrzeć na szpitale.

Lądowałem tam prawie co drugi albo trzeci dzień i wychodziłem na zawołanie. Brak leczenia nie wiązał się z zostawieniem mnie na śmierć i lekarze musieli robić wszytko, co należy, żeby utrzymać mnie przy życiu.

Nawet pomimo tego, że błagałem by tego nie robili. Nawet jeśli prosiłem by dali mi umrzeć.

Zwijałem się z bólu pod kołdrą każdej nocy i w ciągu dnia, bo morfina pomagała niewiele. Pod koniec nie byłem sam w stanie przekręcić się na łóżku i dusiłem się, gdy płyn zbierał się w moich płucach.

Przez jakiś czas byłem nieprzytomny, by znowu odzyskać świadomość i czuć jak wszystko mnie boli.

Patrzyłem się w sufit godzinami i kiedy do mnie przychodzili, starali się do mnie mówić. Nie mogłem się ruszyć. Choć myśleli, że nie słyszę, słyszałem wszystko.

Wydawało się, że minęło dużo czasu odkąd odszedłem, a tak naprawdę nie było mnie dopiero trzy dni.

Tamara starała się nie widzieć mojej twarzy, w każdym bezwładnym ciele, które leżały w kaplicy. Szukała też czegoś w tłumie. Zupełnie jakby myślała, że zaraz wyskoczę zza rogu i krzyknę, że to wszystko było tylko tragicznym żartem. Patrzyła na dorosłych dookoła i ich sunące po korytarzach marynarki od jednego pomieszczenia do drugiego i chwytało ją za gardło jakieś obrzydzenie, jakby to oni byli winni.

Winni temu, że coś się nie udało.

— Po dziewiątym wypalonym pod rząd papierosie człowiek zamienia się w smoka. — Zaśmiał się stojący obok Alek. Opierał się o umywalkę i próbował przepuścić przepychającą się do kabiny kobietę. Tamara strzepnęła popiół pod nogi i zrzuciła go butem w otwór w podłodze.

— Denerwuję się. — Założyła odrośnięte włosy za ucho. Myślała, że on ją rozumiał, bo kiwał głową. Jasne, namoknięte od deszczu loki pociemniały i opadły mu na twarz. Wyglądał śmiesznie. Uśmiechnęła się do niego mimo woli, chociaż wcale nie miała na to ochoty. W ręku ściskała książkę, z dźwięcznym tytułem Koniec warty. Ostatnią, która została wydana przez Kinga przed moją śmiercią. Chciała ją włożyć pod poduszkę.

— Niepotrzebnie się stresujesz. — Położył jedną dłoń na jej ramieniu i drugą zabrał papierosa. Wrzucił go do umywalki i wyciągnął ją z łazienki. — Po prostu musimy tam iść.

Chwycił ją za rękę i wyszli. Pierwszy raz była tylko ich dwójka, spacerująca za niesioną trumną z wnętrza kaplicy. Żadnego księdza, tylko rodzice, przyjaciele, dziadkowie, grabarze i ja, leżący w trumnie.

Szorstki materiał uwierał mnie gdzieś pod szyją i zastanawiałem się czy będzie tak już przez wieczność; ja i niewygodny kawałek poduszki.

Żadnego spokoju, albo nieba, które mogłoby wynagrodzić mi niekonwencjonalne odejście.

Franek szedł razem z nimi. Opierał się na ramieniu Tamary i szeptał jej do ucha, wycierając policzki od łez.

— Nie płacz, Franek — chciałem powiedzieć, ale przecież zabrali mi już wszystkie ruchy.

— Krzyczałem. — Zaszlochał jej do ucha. — Krzyczałem, gdy go znalazłem, myślisz, że słyszał?

— Co takiego? — Zrobiła zatroskaną minę. Popatrzyła na niego, widziała w nim moją twarz. Widziała moja duszę w jego ciemnych lokach i zielonych oczach, które pasowały do jej sukienki.

— To, czego nie krzyczy się przy martwym bracie.

Woda delikatnie spływała ze stopnia na stopień drewnianych schodów. Popędzała ją tylko martwa cisza, unosząca się w całym domu. Kałuża podpłynęła pod jasne trampki Franka, który stał na korytarzu, ściskając plecak w ręku. Spojrzał na górę, skąd dochodził ledwie słyszalny szum.

Nie wiedział, że potrafi biec tak szybko, a jednak trzema skokami znalazł się już na piętrze, otwierając z rozmachem drzwi do pokoju Feliksa. Łóżko było puste. Woda wyciekała spod jego łazienki.

— Nie, nie, nie — Franek zaczął mówić do siebie. Wpadł do toalety.

Feliks leżał w przelewającej się wannie, a jego prawa ręka bezwiednie zwisała za jej krawędź. Z dłoni wypadło mu stare opakowanie po kasecie. Leżała teraz obok szumiącego, starego radia, kupionego gdzieś przez nich razem na pchlim targu.

Franek podbiegając do brata, niezdarnie kopnął radio i podskoczył przestraszony, gdy w całym domu głośno rozbrzmiał Green Day.

— Feliks, obudź się — powiedział. — No dalej. — Zaczął wypychać go prawie całego na powierzchnię wody.

­— Miałeś ze mną zostać! — próbował przekrzyczeć muzykę, wyciągając zanurzonego po brodę w wodzie brata. Wyciągnął go bez trudności z wanny i nakrył nagiego szlafrokiem. — Nienawidzę cię — powiedział, wyciągając telefon z kieszeni. Karetka. Pogotowie. Wiedział, że w sytuacji jak ta musi zadzwonić. — Kłamca! Idiota! — robił mu wyrzuty, uciskając jego klatkę piersiową. Wdychał w niego powietrze, jakby sam chciał wepchnąć w niego swoją iskrę życia. Potem przestał dawać radę i uderzał go tylko bezradnie w pierś. — Proszę cię, jeśli mnie kochasz, to zostań.

Usłyszał karetkę i usłyszał rodziców biegnących po schodach.

— Nienawidzę cię, Feliks.

Tamara widziała jak Franka zjada od środka każde wspomnienie.

— Powiedziałem mu jak bardzo jest beznadziejny. Powiedziałem, że jest kłamcą, bo przecież obiecał, że nigdy nie będę jedynakiem. Powiedziałem, że go nienawidzę. — Przetarł poczerwieniałe oczy. Rozejrzał się dookoła próbując zebrać myśli. Ścisnął jej dłoń jeszcze raz. — Wezwałem pogotowie jak tylko go zobaczyłem, ale i tak myślałem, że jest już martwy. Wiesz co powiedział mi lekarz? — Zachłysnął się powietrzem. Widziała jak trudno jest mu o tym mówić, więc pogłaskała dłonią jego policzek. Wyobrażała sobie, że należy do mnie. Przestał się trząść. — Lekarz powiedział, że wszystkie funkcje życiowe ustały na chwilę przed ich przyjazdem. Wiesz co to oznacza?

Spuściła wzrok, bo chyba wiedziała do czego zmierza.

— To oznacza — zaczął — że mógł to wszystko słyszeć, a ja nie mogę żyć z myślą, że to ostatnie co mu powiedziałem.

— Franek — westchnęła, nie wiedząc co może powiedzieć. Pierwszy raz od dawna. — Nie mogłeś przecież... Nie ma w tym twojej winy.

— Mogłem powiedzieć mu, że go kocham.

— Wiesz dlaczego ja nie mówię tego nigdy nikomu? — Spojrzał na nią, jakby dalsza część tego co powie miała go zaskoczyć. Uniósł głowę do góry i rozszerzył oczy. — Nie mówię tego, bo ci, których kocham, to wiedzą. Feliks też wiedział. Wiedział, że ty, ja, Alek i rodzice też go kochają. Nie umarł w samotności.

Nie umarłem. Byli tam, tak jak byli tu teraz. Wszyscy. Wiedziałem, że ja też zawsze będę z nimi. Nawet martwy i noszony przez cmentarne alejki do własnego dołu i ścian z marmuru. Nawet mimo tego że pogrzeby były bardziej dla żywych niż dla martwych.

— Tamara? — zaczepił ją jeszcze raz Franek. — Myślę, że to należało do ciebie — powiedział i dał jej kasetę oklejoną własnoręcznie narysowaną okładką czerwonawego albumu.

Zatrzymali się i otworzyli wieko. Patrzyli się na mnie, jakby miało się coś wydarzyć.

Mama pochyliła się nad moją piersią i szepnęła mi do ucha. Wyglądała tak pięknie w tej czarnej sukience.

— Śpij, Feluś. Kochamy cię z tatą, skarbie.

Jej łzy skapywały na moją koszulę, ale to nic mamo, wyschną zanim się zobaczymy.

Uratować FeliksaWhere stories live. Discover now