4

1.7K 337 94
                                    


- Horus, umiłowany syn Ra, najwspanialszy z książąt, następca tronu Górnego i Dolnego Egiptu, pełen mądrości i boskiej światłości, młody lew, koronny książę Seket.

Nefri pokłoniła się tak głęboko, na ile pozwalała jej nowa, absurdalnie obcisła suknia, dziękując w duchu za to, że zaplecione w grube warkoczyki włosy zasłaniały wyraz niedowierzania, malujący się na jej twarzy. Tut zawsze ganił ją za to, że nie potrafiła ukryć swoich uczuć i że patrząc w jej oczy można było z łatwością wyczytać każdy niemal odcień ogarniających ją emocji.

Słowa ogłaszającego audiencję strażnika odbiły się cichym echem po prywatnej komnacie księcia. Wysoka kolumnada uwieńczona malowanym na błękitno sufitem jeszcze kilkakrotnie powtórzyła ostatnią zgłoskę, po czym dostojnie zamilkła.

Przez najdłuższą w jej życiu chwilę bezdechu Nefri wpatrywała się po prostu w swoje stopy, obute teraz w nieprzyzwoicie drogie, pozłacane sandały z wielbłądziej skóry, które otrzymała w komplecie z ciasną suknią. Najwyraźniej jej dotychczasowe odzienie uwłaczałoby dostojnym oczom księcia.

- Jak masz na imię? – Zaskakująco wysoki głos miłosiernie przerwał jej powolną torturę.

Nefri niepewnie uniosła wzrok. Młody lew, książę Seket patrzył na nią ze swojego prostego, drewnianego tronu z mieszaniną dziecinnej ciekawości i udawanej powagi. Nie mogła nie zauważyć, że jego rysy były tak subtelne, że niemal dziewczęce, a w przykrytych długimi, czarnymi rzęsami oczach czaił się, niezwykły dla osoby w tak młodym wieku, smutek.

- Nefri, mój książę – odpowiedziała zmieszana. Nie tak to sobie wyobrażała. Czy ten delikatny dzieciak zamierza teraz skazać ją na śmierć? Wyglądał na kogoś, kto nie skrzywdziłby nawet myszy. Rozejrzała się dyskretnie wokół, ale nie dostrzegła nigdzie pulchnej twarzy Nitokrisa. Dziwne.

Książę pochylił się nieco do przodu, przyglądając się jej z wyraźnym zainteresowaniem. Tłumek towarzyszących mu przy audiencji dworzan, w fantastycznie ufryzowanych perukach i wymyślnych tunikach, poruszył się niespokojnie jednym rytmem jak wiotkie trzciny nad brzegiem wieczornego Nilu. Cichy szmer przepłynął falą przez komnatę i zgasł natychmiast, gdy tylko książę uniósł władczo lekko spiczasty podbródek.

- Naprawdę jesteś metdże? – zapytał stanowczym tonem.

- Tak. – Nefri uznała za stosowne znów spojrzeć na swoje sandały. Szmer powrócił, tym razem wyraźnie podekscytowany jej odpowiedzią.

- Nie widzieliśmy dotąd żadnego metdże z bliska- odparł powoli Seket. Nefri wydawało się, że jego głos zadrżał lekko, nie potrafiła jednak stwierdzić, czy sprawiła to irytacja czy radość. - Słyszeliśmy też, że wśród was kobiety są rzadkością.

- To prawda, panie. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi, łamiąc tym samym jedno z kilkudziesięciu przykazań co do zasad rozmowy i zachowania się w obecności rodziny królewskiej, które starał się jej rano wpoić jeden z wyjątkowo irytujących pałacowych skrybów. Wydawało jej się, że jego błękitna peruka mignęła gdzieś w tłumku kłębiącym się wokół tronu.

O dziwo, książę ledwie zauważalnie uniósł kąciki ust. W jego miodowych oczach zabłysły wesołe iskierki. Nefri pomyślała, że nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat, może nawet mniej, sądząc po jego delikatnej budowie i dziewczęcym głosie.

- Jak więc stałaś się metdże? – zapytał przechylając zabawnie głowę, bardziej jak kot, niż jak pustynny lew.

- Kapłani Isis dostrzegli u mnie znamię mocy i zabrali mnie do Kemet, gdy byłam jeszcze dzieckiem – wytłumaczyła zgodnie z prawdą. - Niewiele pamiętam – dodała, powstrzymując się od wzruszenia ramionami. Tak śmiały gest zapewne nie uszedłby jej płazem. Nadal nie miała pojęcia do czego ta rozmowa miała prowadzić. Być może miała po prostu zabawić znudzonych arystokratów.

Oddech słońcaWhere stories live. Discover now