6

1.7K 273 90
                                    


- Raz, dwa, trzy, cztery...

Kolejny płaski kamyk odbił się od powierzchni czarnego Nilu, po czym wpadł z delikatnym pluskiem do wody.

- Cztery – potwierdziła sama sobie Nefri.

Tyle wynosił dotychczasowy rekord, ale w gęstniejącym mroku coraz trudniej było jej cokolwiek dojrzeć. Ona i Sebu często urządzali sobie zawody w puszczaniu kaczek. Dodatkowy punkt należał się temu, kto trafił w krokodyla, pięć – za trafienie w hipopotama.

Powinna wracać do świątyni, ale kompletnie nie miała na to ochoty, plątanina uczuć, myśli i wrażeń i tak nie pozwoliłaby jej zresztą zasnąć. W ciągu ostatniego dnia poznała samego faraona, który nie był wcale bogiem, księcia, który był dziewczynką i dowiedziała się, że jej skromny mentor-Nubijczyk ma królewskie pochodzenie. Świat zwariował, nikt nie był tym, za kogo się podawał, co sprawiło, że sama zaczęła poważnie zastanawiać się nad tym, kim właściwie jest i, co ważniejsze, kim mogłaby być.

- Raz, dwa, trzy, czte.... Trzy – ostatni kamyk odbił się pod zdecydowanie zbyt małym kątem.

Otrzepała z westchnieniem dłonie i podniosła się z ziemi, nadal niepewna co robić. W leniwym szumie ciemnych wód rzeki drzemało tej nocy coś złowieszczego. Nieruchome, duszące powietrze żarłocznie wchłaniało światła i dźwięki miasta i nawet pobliska tawerna, zwykle o tej porze pełna gwary i wesołych śmiechów, wydawała się stłumiona i senna.

Zazwyczaj, gdy coś ją trapiło, wymykali się z Sebu ze świątyni do podobnego przybytku , kupowali pszeniczne piwo albo daktylowe wino, siadali na uboczu i przyglądali się ciekawie ludziom z Miasta. Czasem spędzali wieczory nad Nilem, rozprawiając o życiu i rzucając kaczki, albo urządzali sobie wyścigi na szczyt piramidy. Tym razem została jednak ze swoimi myślami całkiem sama.

Ruszyła przed siebie, zagłębiając się coraz dalej w mrok pachnący solą pustyni. Minęła ostrożnym łukiem wesołą piwną tawernę i skierowała się ku niemal ukończonej piramidzie, przy której tak wytrwale pracowała. Białe, kamienne bloki odbijały subtelne światło wschodzących gwiazd, dumnie unosząc się ku niebu.

Uśmiechnęła się do siebie smutno na myśl, że w ciągu ostatniego dnia, z bezimiennego faraona, Nebet stał się teraz dla niej kimś znanym, kimś, kto poznał jej imię, kimś, czyja śmierć będzie ją obchodzić. Spojrzała na jego imponujący grobowiec nowym okiem. Była całkowicie pewna, że faraonowi nie zostało wiele czasu, niebawem ruszy w swoją podróż do gwiazd, a potem...

- Seket... - wymamrotała do siebie półgłosem. Było w nim... w niej coś, co sprawiło, że czuła się za nią odpowiedzialna.

„Absurdalne..." – skarciła się w duchu. Nie była w końcu niczemu winna. Metdżai nie mieszali się w sprawy mieszkańców Kemet, nawet w sprawy faraona. Wszyscy o tym wiedzieli. Mimo wszystko, na wspomnienie dziewczynki coś niewyraźnie kłuło ją  w okolicy serca. Zacisnęła ze złością zęby. Wszystko przez te duże, smutne oczy, oczy niewinnego, zagubionego dzieciaka, który wie, że jego ojciec umiera. I coś jeszcze... Po raz pierwszy, dla innych, dzięki niej, nie była tylko metdże, ani nawet dziewczyną-metdże, dla Seket jak i Nebeta była Nefri, Nefri, która budowała piramidy i miała w sobie oddech słońca, Nefri, która zgromiła nadętego architekta Nitokrisa, dostarczając uciechy znudzonym arystokratom, Nefri, którą zapragnął poznać sam książę, Nefri, którą poprosił o ocalenie ojca.

Potrząsnęła wolno głową, starając się pozbyć natrętnych pomysłów. Nocne powietrze było coraz chłodniejsze. Gdy stanęła u podstawy piramidy nie mogła powstrzymać się od drżenia. Napięta cisza czająca się w gęstym mroku zapowiadała gwałtowną burzę piaskową. Potarła energicznie zziębnięte ramiona i utkwiła zdeterminowany wzrok w jaśniejącym wierzchołku imponującej budowli.

Decyzję podjęła spontanicznie. Nie myślała o tym nigdy wcześniej i nie powtórzyła tego już nigdy potem, zresztą nie było takiej potrzeby. Być może szalę przeważył fakt, że na pierwszym stopniu piramidy znalazła porzucone przez niefrasobliwych robotników narzędzia, być może była to wina nadmiernych emocji z poprzedniego dnia, albo zdradliwego światła księżyca wschodzącego na czerwono znad Nilu.

Oddech słońcaWhere stories live. Discover now