5

1.6K 325 101
                                    


- Nie!

Komnata zalana była słońcem. Mimo zdenerwowania, Nefri poczuła przypływ rozgrzewającej energii. Oddech Ra dodawał jej otuchy. To, co zobaczyła w środku – wręcz przeciwnie.

Dwie młode niewolnice podniosły wzrok znad srebrnej tacy wypełnionej czarkami z chłodzonym mlekiem, daktylami i miodowymi ciastkami.

- Nie! – Głos był słaby, ale miał w sobie dostojeństwo, które zmuszało wszystkich wokół do uwagi.

Na szerokim, rzeźbionym łożu, w półleżącej pozie odpoczywał mężczyzna, który według wszystkich znaków był...

- Ojcze! – Seket natychmiast rzucił się w stronę faraona, uparcie ciągnąc zmieszaną Nefri za sobą. - Zobacz, przyprowadziłem do ciebie tę dziewczynę-metdże, o której ci mówiłem!

Speszone niewolnice skorzystały skwapliwie z okazji i odmaszerowały tyłem, zostawiając poczęstunek na niewielkim stoliku obok łoża. Faraon Nebet uśmiechnął się z wyraźnym trudem. W jego wciąż przystojnej twarzy o regularnych rysach i wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych, wzrok przyciągały najbardziej złote oczy jakie Nefri kiedykolwiek widziała. Wydawało się, że w tych oczach skupiła się cała pozostała energia życiowa, cała siła i cała determinacja, jaką jeszcze w sobie miał.

- Ach... To wspaniale – ucieszył się słabo Nebet. Delikatnie objął i ucałował syna w czoło. Patrząc na to, Nefri poczuła się zupełnie nie na miejscu. - A więc to ty sprawiłaś tę niecodzienną kąpiel Nitokrisowi? No, dalej, odpowiadaj, nie bój się.

Faraon zwrócił się do niej. Faraon. Syn Ra, ziemskie wcielenie Horusa, pan wschodu i zachodu, król górnego i dolnego Kemet, władca Nilu, ulubieniec Sobka, wybraniec Amona, niepokonany w boju, groźny jastrząb, podopieczny Maat... zwracał się wprost do niej i... pytał ją o tego padalca, Nitokrisa.

- Tak, yyy... najjaśniejszy. – Nefri z szacunkiem spuściła wzrok, zupełnie nie mogąc sobie przypomnieć, co protokół nakazuje w takich przypadkach.

Nebet wydał z siebie ciche chrząknięcie, które przy pewnej dawce dobrej woli można by uznać za śmiech.

- Najjaśniejszy. – Wykrzywił się z odrazą na jej określenie. - Niestety, mój blask gaśnie.

Nefri przyjrzała się mu odważniej. Miał rację, ale to co mu jeszcze zostało, ta reszta siły, blask jego ziemskiej potęgi, pozostały w jego oczach. Wydawało jej się, że bije z nich jego własne, złote światło, odbicie dobroczynnych promieni samego ojca, Ra. Jego twarz była blada, poszarzała, jak krajobraz po zachodzie słońca, jego ciało wychudzone i kruche, ale oczy iskrzyły się determinacją, taką samą jaką znała ze znajomych oczu Tuta, nawet jeżeli brak im było jego wesołych zmarszczek.

Seket usiadł na skraju łoża, nakazując Nefri gestem, by zrobiła to samo.

- Moi kapłani twierdzą, że tylko bogowie mogą mnie uzdrowić, ale przecież gdyby tak było, wyleczyłbym sam siebie– wyjaśnił Nebet. Jego głos balansował pomiędzy ironią a żalem.

Książę poruszył się niespokojnie i wsunął swoją szczupłą dłoń pomiędzy kościste palce faraona. Nefri poczuła się jak intruz, nie powinno jej tam być.

Nebet przez chwilę milczał, patrząc gdzieś w górę. Jego klatka piersiowa unosiła się w płytkim oddechu.

- Powiedz mi, metdże, czy wierzysz, że jestem bogiem? – zwrócił się do niej ponownie. - Wierzysz, że synem Ra?

- Wszyscy jesteśmy dziećmi Ra – odparła, cytując arcykapłana. Wreszcie się na coś przydał.

- Wymijająca odpowiedź – Faraon wyprostował się na posłaniu i zwrócił na nią swoje przenikliwe oczy. - Jesteś pewna, że nie urodziłaś się na moim dworze? Widzę, że świetnie znasz tutejsze zasady gry – zakpił z łagodnym uśmiechem. - Zapomnij na chwilę, kim jestem, mów szczerze, kłamstwa mnie nużą. Popatrz na mnie, czy według ciebie jestem boskim wcieleniem?

Nefri wytrzymała jego wzrok, tym razem nie spuszczając głowy. Przemknęło jej przez myśl, że to właśnie jedna z tych pałacowych intryg, że ją sprawdzają, bawią się nią, a niezadowalająca odpowiedź będzie kosztowała jej życie. Nie mogła jednak znaleźć powodu, dla którego faraon miałby się zniżać do tak niskich gierek. Zanim zaczęła mówić, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do odległych wspomnień.

- Moja matka powtarzała, że bogowie nie potrzebują ciała, że wiatr jest ich oddechem, a rosa ich łzami. Że gdy się uśmiechają, pojawia się tęcza, a gdy ogarnia ich gniew, ziemia drży.

- Twoja matka jest bardzo mądra. A co mówiła o śmierci? – Słuchając jej, Nebet pochylił się do przodu, wyraźnie zaintrygowany. Jego syn przyglądał się jej tak samo ciekawie, tak samo szeroko otwierając oczy i lekko przechylając wygoloną głowę, z której zwisał smutno samotny, czarny, opleciony złotą nicią kucyk.

- Mówiła, że... - zawahała się przez moment, zdając sobie sprawę, że to co powie, nie do końca zgadza się z oficjalną doktryną świątyń w Kemet - mówiła, że umieramy po to, żeby dostać się do gwiazd, za którymi od urodzenia tęskni nasze ba – dokończyła cicho.

Faraon uśmiechnął się, unosząc delikatnie jeden kącik ust.

- Gdy moje serce przestanie bić – odparł tak swobodnym tonem, jakby mówił o największej błahostce - moje ciało spocznie w piramidzie, którą dla mnie budujesz, wyruszę w  słonecznej barce w podróż do gwiazd i połączę się na wieczność z moim ojcem Amun-Ra. Dopóki się to jednak nie stanie, jestem tak samo kruchy i śmiertelny jak zwykły człowiek.

- Nie możesz umrzeć, ojcze! Nie pozwolę na to! Nie możesz mnie zostawić, nie możesz... - Seket nerwowo potrząsał jego bladą dłonią.

- Każdy umiera. – Zgromił go karcącym spojrzeniem Nebet. - Nie ma sensu obawiać się tego, co nieuchronne.

Seket patrzył na niego przez chwilę, do bólu zagryzając wydatną dolną wargę.
- Ale Nefri ma w sobie oddech słońca, sam widziałem – zaoponował po namyśle. - Może potrafiłaby... - Rzucił w jej stronę błagalne spojrzenie - dodać ci sił?

Nebet potrząsnął zrezygnowany głową.

- Twoja Nefri potrafi wiele, ale kres życia wyznacza sam ojciec Ra. Faraon czy prosty robotnik, każdy w końcu dociera do końca swych dni.

W komnacie zapadła rozedrgana napiętym wyczekiwaniem cisza. Seket spojrzał na nią z wyrzutem oczami pełnymi powstrzymywanych łez. Te rzęsy, te długie, czarne rzęsy, na krańcach których błyszczały ledwie zauważalne kropelki... Chłopiec bezradnie zmarszczył czoło. Było w nim coś, co nie dawało jej spokoju. Ta niespotykana wrażliwość, ta delikatność rysów i czułość w podejściu do innych, to coś co, sprawiało, że mimo swojej pozycji, wydawał się całkowicie bezbronny, nadmiernie ufny, kruchy.

Nagle dotarło to do niej. Seket nie był żadnym księciem. Seket nie był synem faraona. Seket nie był nawet chłopcem. Był drobną, smutną, wystraszoną chorobą ojca, zmuszoną do ciągłego kłamstwa, dziewczynką.

Nebet przyglądał jej się uważnie i nagle uniósł w zdziwieniu łagodne łuki brwi, widząc nagły przebłysk zrozumienia w jej spojrzeniu.

- Imiona to tylko słowa, które poniesie wiatr – uspokoiła faraona, mówiąc na pozór o nim, ale patrząc wymownie na jego przestraszoną córeczkę - przemijają, mogą się nawet zmieniać, to tylko słowa – powtórzyła za Tutem. - Śmierć jest sprawiedliwa.



>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Witajcie moi piramidolubni, pustynnożyczliwi, egiptofani :))))

Oto i Nebet - faraon i ojciec małej... Seket. Zaskoczeni? Zapewne nie tak bardzo jak Nefri.

Zbliżamy się do końca.

Zapnijcie pasy u siodeł Waszych wielbłądów i poprawcie szendyty,  ;P

Specjalne podziękowania dla @RuthLessTeam za ogromną pomoc przy korekcie tego rozdziału. Buzi buzi! :D

Oddech słońcaWhere stories live. Discover now