28

939 52 10
                                    

Sophie


Zeszłam na dół, uśmiechając się do przesympatycznej staruszki z recepcji. Weszłam do bufetu i wzrokiem odszukałam stolik, przy którym siedział Jake. Bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę i usiadłam na krześle naprzeciwko bruneta.
-Smacznego.-zaśmiałam się, widząc, jak Brown pochłania spaghetti.
-Dziękuję.-odparł, przełykając to, co miał w buzi.-Zamówiłem ci sałatkę z kurczakiem. Nie za bardzo wiedziałem, co uważasz za lekkie jedzenie, dlatego posłuchałem dziewczyny przy kasie.-dodał.
-Sałatka jest idealna, dziękuję. Ile mam ci oddać?-zapytałam, szukając w torebce portfela.
-Sophie, daj spokój.-mruknął Jake, kontynuując jedzenie.
-Słuchaj, wiem, że nie zarabiasz kokosów, dlatego pozwól mi za siebie zapłacić, okej?-zapytałam delikatnie, a Brown przestał jeść i spojrzał na mnie przenikliwie.
-Nie jestem biedny, Sophie. To, że pracuje na budowie i nie jeżdżę audi, nie znaczy, że nie stać mnie na durną sałatkę.-warknął.
-Jake, nie to miałam na myśli...-zaczęłam, ale on wstał z krzesła, odkładając sztućce na talerz z niedokończonym spaghetti.
-Straciłem apetyt. Jak zjesz, wyjdź przed hotel. Będę przy aucie.-mruknął i wyszedł z bufetu.

W tym momencie przybiłam sobie mentalną piątkę z moją głupotą. Nie miałam na myśli tego, że Jake jest biedny. Chciałam być po prostu miła, gdyż przywiózł mnie tutaj swoim autem, zapłacił za paliwo. Wiadomo, że taka podróż jest kosztowna i chciałam go trochę odciążyć, a nie urazić. Westchnęłam cicho i zaczęłam jeść tę nieszczęsną sałatkę.

Wyszłam przed budynek hotelu i rozejrzałam się, wdychając to cudowne, świeże powietrze. Jake stał oparty o auto i palił papierosa. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do niego.
-Nie wiedziałam, że palisz.-mruknęłam, patrząc na niego wymownie.
-A co, papierosy też są dla mnie za drogie?-zapytał, unosząc brew i zaciągając się dymem.

Wkurzona wyrwałam mu papierosa z ręki i wyrzuciłam na ziemie. Dokładnie go zdeptałam, zostawiając brudny ślad na chodniku.
-Buntownicza Sophie, zanieczyszczasz środowisko.-powiedział z cwaniackim uśmiechem.
-A ty swoje płuca.-warknęłam, uderzając go lekko dłoniom w klatkę piersiową.

Jake zaśmiał się i złapał mój nadgarstek, przyciągając mnie do siebie. Uniosłam głowę, aby widzieć jego twarz. Znajdowaliśmy się zdecydowanie za blisko siebie, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Położyłam druga dłoń na jego torsie i zagryzłam wargę. Jake przybliżył swoją twarz do mojej i musnął delikatnie kącik moich ust.
-Śmierdzisz papierosami.-odchrząknęłam, delikatnie się od niego odsuwając.
-Oj Sophie, czasami mnie naprawdę wkurzasz.-mruknął i poczochrał mi włosy, po czym wsiadł do auta.
-To nie było fajne.-odparłam, przeczesując włosy palcami.

Okrążyłam samochód i usiadłam na miejscu pasażera. Trzasnęłam drzwiami i zapięłam pasy. Spojrzałam w lusterko i mogłam tylko stwierdzić, że przez tego idiotę mam na głowie totalny nieład. Sięgnęłam po moją torebkę i zaczęłam szukać w niej grzebienia.
-Czego szukasz w tej kopalni złota?-zapytał Jake, odpalając samochód.
-Grzebienia, bo jakiś idiota zmierzwił mi włosy.-warknęłam.
-Sophie, złość piękności szkodzi.-odparł z uśmiechem.

Wywróciłam oczami i wolałam się już nie odzywać, aby niepotrzebnie się nie denerwować. Jacob Brown miał specyficzne poczucie humoru i musiałam się z tym pogodzić. Odnajdując w torebce grzebień, uśmiechnęłam się sama do siebie. Spojrzałam do lusterka i zaczęłam poprawiać swoje włosy.




-To tutaj.-powiedział Jake, parkując na podjeździe. Przed nami stał mały, uroczy domek. Wyglądał bardzo typowo na tutejsze klimaty. Był cały biały, z czerwoną dachówką. Przed domem była weranda z białego drewna, otoczona zadbanym ogrodem. Wysiadając z samochodu, zabrałam torebkę, a Jake wziął pudło z dokumentami Will'a, które leżało na tylnych siedzeniach. Woleliśmy mieć jakiś dowód, że jesteśmy krewnymi Will'a.
-Myślisz, że to dobry pomysł?-zapytałam cicho, patrząc na dom.
-Nawet jeśli nie, to już jest za późno, aby się wycofać.-odparł Jake, ruszając w stronę domu.

Love InjectedWhere stories live. Discover now